rozdział 3

185 12 1
                                    

Poniedziałek, 30 września 2004, godzina 6:13

     Gdy Potter aportował się z pracy do kuchni, pisałem właśnie do matki. Robiłem to w każdy poniedziałek, a ona odpisywała w każdą sobotę. Rytuał ten trwał niezmiennie tydzień w tydzień od niemal pięciu lat.
     — Znalazłem w salonie trochę pergaminu — powiedziałem w ramach powitania. — Zabrałem kilka arkuszy, mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza. Musiałem napisać list. — Wiem, że zabrzmiało to szorstko, ale nadal czułem się wkurzony jak diabli. Osiem godzin szperania po wszystkich szufladach w domu nie złagodziło za bardzo mojej złości.
     — Oczywiście, że nie. Ale co ty wyprawiasz, idioto, o tej godzinie? Jest dopiero po szóstej. — W jego głosie nie było już słychać gniewu, a jedynie zmęczenie. Czy jego wyczerpanie było permanentne? Nie poczekał na odpowiedź i zaczął grzebać w szafkach w głębi kuchni. Dotarło do mnie stłumione „O, właśnie”, a zaraz potem ujrzałem wyciągniętą butelkę Ognistej Whisky. Uniósł ją do góry w geście zaproszenia.
     Najwyraźniej nie był typem długo żywiącym urazę. W przeciwieństwie do mnie, który radośnie pielęgnowałby ją do następnego stulecia.
     — Jasne — odparłem tonem tylko trochę napiętym i wzruszyłem ramionami. Po części spodziewałem się, że Potter wyrzuci mnie na zbity pysk, gdy tylko wróci ze swojej zmiany. Myślę jednak, że jego potrzeba ratowania mnie była większa niż karania. Podobnie jak moja potrzeba, by mnie leczył, daleko przewyższała potrzebę powiedzenia mu, żeby się pieprzył ze swoim miłym, ciepłym pokojem i machaniem różdżką. No dalej, droga wolna dla tych, co potrafią schrzanić nawet bycie odwiecznymi wrogami. Zacisnąłem palce na piórze, ale zaraz zmusiłem swoją złość, by rozproszyła się wraz z rozluźnieniem dłoni. — Szklaneczka czegoś mocniejszego przed snem brzmi nieźle. Nie spałem przez większość nocy. Nawet w wolne dni wolę wysypiać się w dzień. Chciałem tylko skończyć list do matki i zaraz idę do łóżka. — Zakończyłem zwyczajowymi „ściskam i całuję”, dopisałem: Kocham, Draco i podkreśliłem dwa razy słowo „kocham”.
     — Ryba i frytki były jeszcze ciepłe, kiedy zszedłeś do kuchni? — Przytaknąłem. Przed wyjściem do szpitala na nocną zmianę Potter zostawił dla mnie na stole porcję jedzenia na wynos. Nigdy nie zrozumiem tego człowieka. — Czyli twoja mama jakoś sobie radzi? — zapytał, nalewając sporą porcję whisky i podając mi szklankę.
     — Dzięki. Tak, radzi sobie. — Jeśli „radzeniem” można nazwać życie na wygnaniu i zastawianie kosztowności, żeby mieć za co kupić żywność. Gaciom Merlina niech będą dzięki, że matka miała prawdziwego bzika na punkcie biżuterii i że ojciec pobłażał tej słabości. Adwokaci próbowali odblokować nasze konta w Rzymie, ale ministerstwo naciskało na Włochów, żeby trzymać nas w nędzy. Jak gdyby ubóstwo było drogą do skruchy. — Mieszka we Francji. Władze teoretycznie nie są nią zainteresowane, ale jeśli tylko jej stopa postanie w Anglii, zostanie aresztowana. We Włoszech mamy pieniądze, które chcą zarekwirować, więc jeśli matka wróci do domu, wezmą ją za zakładniczkę i nie wypuszczą, dopóki nie zapłaci. Przestań się krzywić, Potter. Takie jest życie, czy tego chcesz czy nie. Dołączę do niej, gdy tylko skończy się zawieszenie mojego wyroku. Na zdrowie.
     Stuknęliśmy się szklankami i wypiliśmy. Starałem się nie myśleć o złośliwym uśmiechu na twarzy Weasleya, kiedy odmówił mi, gdy poprosiłem o pozwolenie na spędzenie z matką świąt Bożego Narodzenia. Nie widziałem jej od czasu mojego procesu.
— Jak w pracy? — zapytałem z grzeczności. Fakt, że zostawił dla mnie posiłek, był miły i zupełnie nieoczekiwany. — Żadnych ohydnych śmierciożerców z uszkodzonymi kolanami i niewyparzoną gębą, obrażających twoich pracowników?
     — Nie tym razem. — Zaśmiał się. — Jedynie zwyczajny zestaw połamanych kości. Och, i jeszcze dziesięcioletni chłopiec niechcący przeklął swoją młodszą siostrę i doprawił jej ośle uszy, gdy w myślach nazwał ją oślicą. To zabawne, jak bardzo dosłowna może być niekontrolowana magia.
     — Racja — odparłem i wziąłem kolejny łyk Ognistej. Potter może i posiadał wyczucie mody niczym skrzat domowy, ale jego gust co do alkoholu nie był taki zły. — Kiedy miałem sześć lat, wściekłem się i przypadkowo zamieniłem Grega w autentyczną świnię, bo za plecami podkradł mi deser.
     — Przypadkowo, Malfoy? — parsknął.
     — To moja opowieść i będę się jej trzymał. Greg był bardzo ładną świnią. — Roześmiałem się na głos. — Pani Goyle nie chciała mi wybaczyć przez lata.
     — Zapewne — odpowiedział oschle. — Jako dziecko musiałeś być prawdziwym potworem.
     — Nieprawda, byłem niczym anioł — skłamałem.
     — Powiedz to Goyle’owi — zripostował.
     Wziąłem solidny łyk whisky i skupiłem się na alkoholu, spływającym mi do żołądka. Ponieważ nie mogłem już Gregowi powiedzieć niczego. Był jednym z najbardziej nieudolnych czarodziejów, jakiego kiedykolwiek miałem zaszczyt nazywać przyjacielem. Przy nim Vince wydawał się geniuszem. Bez ściągi ledwie potrafił się podpisać. Zadrżałem i przyłożyłem szklankę do policzka. Obracałem ją tam i z powrotem, aby zyskać trochę czasu na opanowanie emocji.
     — Muszę przyznać, że kiedy wyjechałem do szkoły, skrzaty odetchnęły z ulgą. Jestem zaskoczony, Potter, że nie dorobiłeś się do tej pory całej bandy dzieciaków.
     — Czyżby? Jeszcze? — Podniósł butelkę, a ja skinąłem głową. — A ty już myślałeś o ślubie?
     — Teraz? — prychnąłem. — Policzymy wszystkie minusy? Jeśli w obliczu mojego super wynagrodzenia w wysokości dwudziestu galeonów na tydzień każda nadająca się do wzięcia panna w promieniu trzystu kilometrów nie ucieknie za szkocką granicę, zawsze mam jeszcze uroczy tatuaż na lewym przedramieniu. Moje perspektywy na małżeństwo są zerowe. Jednak utrata absolutnie wszystkiego ma jedną jasną stronę. Nie będę musiał brać udziału w fikcyjnym związku i wyjaśniać zarumienionej żonie, dlaczego chcę ją pieprzyć wyłącznie od tyłu. Jestem nie tylko zubożałym byłym przestępcą z magicznymi możliwościami na poziomie trzylatka, do tego jako dodatkowy bonus wolę facetów. Powiedziałbym, że status wyrzutka mam zapewniony.
     Spojrzał na mnie oczami nagle rozszerzonymi ze zdziwienia, po czym wyjąkał z ustami przy szklance:
     — Ja... ja... nie wiedziałem... że jesteś...
     Och, jasna cholera. Doskonały powód, dlaczego nie powinienem pić. Uwielbiam dźwięk własnego głosu w każdych okolicznościach, a kiedy jestem trochę pijany, zawsze powiem coś nieodpowiedniego. Potter nie wyglądałby na bardziej przerażonego, gdybym mu właśnie oświadczył, że jesteśmy braćmi bliźniakami rozdzielonymi zaraz po urodzeniu.
     — To prawda, Potter. A Ziemia obraca się wokół Słońca — oświadczyłem z kamienną miną, w nadziei na ratunek przy pomocy humoru, co jednak obróciło się w prawdopodobnie jedną z najbardziej krępujących chwil mojego życia. Powinienem wiedzieć, że dla Pottera wszystko poza pozycją klasyczną z kobietą było zboczeniem.
     — Nie, nie miałem na myśli...
     — Ty głupku, próbowałem być zabawny. Z oczywistych powodów zwykle nie ogłaszam tego na prawo i lewo, ale tak, jestem gejem. Daj mi znać, jeśli masz zamiar zacząć dezynfekować swoją sypialnię, bo w momencie, w którym to zrobisz, ja wracam do mojej wolnej od homofobii nory.
     — Ja... Nie przeszkadza mi to. Naprawdę. — Wreszcie na mnie spojrzał. I to bez obrzydzenia, którego się spodziewałem, ale z ciekawością i czymś jeszcze, czego nie byłem w stanie określić. — Kto ci to powiedział? Obudziłeś się pewnego dnia i nagle wszystko stało się jasne? — Palcem wskazującym zataczał jedno kółko za drugim na krawędzi swojej szklanki.
     — Obudziłem się pewnego dnia i zobaczyłem Olivera Wooda w kompletnym stroju do quidditcha. — Roześmiałem się i uniosłem własną whisky.
     — Nie odstraszyły cię czerwień i złoto? — zażartował.
     Czy Potter zawsze miał poczucie humoru, a ja, mimo ciągłej obserwacji, jakoś tego nie zauważyłem?
     — Czerwień i złoto? Wszystko, co widziałem, to masa skóry i tyłek, przez który onanizowałem się więcej razy, niż chciałbym się przyznać.
     Naprawdę się roześmiał.
     — Oliver trenuje teraz Harpie. Najświeższa wiadomość, Malfoy, Ginny mówiła, że on jest całkowicie heteroseksualny.
     — Najświeższa wiadomość, Potter, on wcale nie jest całkowicie heteroseksualny. Moja dupa dobrze o tym wie.
     Jego brwi wystrzeliły do góry, zaraz jednak uśmiechnął się drwiąco i potrząsnął głową.
     Słońce wreszcie złamało linię horyzontu. Obserwowaliśmy jego promienie wędrujące po kuchni, popijając whisky w przyjaznej ciszy — pomysł prawie tak nierealny jak żarty na temat moich masturbacji z powodu apetycznego tyłka Olivera Wooda, że umysł skręcał mi się z niedowierzania.
     — Powiedziałeś rodzicom?
     Prawie upuściłem szklankę.
     — Czyś ty oszalał? Komuś takiemu, jak mój ojciec? Sam przed sobą przyznałem się do tego dopiero, gdy skończyłem szesnaście lat. Malfoyowie nie są pedałami. Nic dziwnego, że byłem taki sarkastyczny i złośliwy jako nastolatek.
     Potter zakrztusił się Ognistą.
     — Malfoy, jako dorosły nadal jesteś sarkastyczny i złośliwy i nie sądzę, że przesadzam zakładając się, że zawsze taki będziesz.
Pokazałem mu środkowy palec, ale jednocześnie się uśmiechnąłem.
     — Patrząc wstecz, podejrzewam, że wiedział. Niedzielne listy z domu były przysłowiowym koszmarem. Całe kilometry pergaminu poświęcone wypominaniu moich obowiązków względem rodziny. U mojego ojca nie natrafiłbyś na wiele zrozumienia. Naprawdę nie.
     W niedziele nigdy nie jadałem śniadań. Siedziałem przy stole Ślizgonów, czekając, aż sowa z dworu Malfoyów obniży pełen wdzięku lot i zrzuci mi na kolana cotygodniową przesyłkę od ojca. Gdy list dotarł już do moich rąk, opuszczałem Wielką Salę i szedłem prosto do toalety, żeby go przeczytać. Postscriptum sprawiało, że dostawałem torsji. Ojciec cholernie wyraźnie dawał mi do zrozumienia, gdyby istniały w tej kwestii jakieś wątpliwości, że mam ożenić się z odpowiednią kobietą, i to ożenić się bardzo wcześnie, a potem pieprzyć swoją żonę do upadłego, żeby wyprodukować cały legion czystokrwistych potomków. Fakt, że on miał tylko jedno dziecko, w jakiś dziwny sposób nie był istotny. W każdą niedzielę zbierałem się z podłogi łazienki zdeterminowany, by nigdy więcej nie pomyśleć o innym chłopcu. Bezskutecznie. Najwyraźniej można nagiąć Malfoya do sytuacji, ale nie można zrobić z niego kogoś, kim nie jest, ponieważ z powodu intensywnych i zdecydowanie nieheteroseksualnych snów każdej nocy plamiłem prześcieradła. Żal mi skrzatów odpowiedzialnych za czystość mojej pościeli. Ale Pansy... Pansy była... Zacisnąłem palce na szklance.
     Och, moja dziewczynka...
     Wojna trwała nie dłużej niż sześć miesięcy, a my właśnie wróciliśmy z misji. Kwestią czasu było tylko, że któreś z nas umrze i oboje o tym wiedzieliśmy. Żarty się skończyły. Nasza strona potrzebowała spektakularnego zwycięstwa, a to oznaczało poświęcenie ludzi w celu zabicia ludzi po stronie przeciwnej. Można było mieć jedynie nadzieję, że liczba ofiar u nas będzie mniejsza niż u nich. Niczego nie pragnąłem bardziej, niż ukryć się na kilka tygodni, choćby tylko dwa, co wystarczyłoby, żebym znowu oddychał bez obawy, że mój następny oddech będzie ostatnim. W zamian musiałem zadowolić się szybkim papierosem i odrobiną snu. Pansy i ja siedzieliśmy na polowej pryczy, moja głowa spoczywała na jej ramieniu. Włożyła jednego papierosa do swoich ust, a drugiego do moich. Uniosła różdżkę, zapaliła je i powiedziała:
     — Dla mnie to nie ma znaczenia, Draco.
     — O co ci chodzi, Pansy? — wymruczałem między dwoma zaciągnięciami dymem, koncentrując się na prostym hipnotyzującym rytmie: wdech-wydech, wdech-wydech.
     — Że jesteś kompletną ciotą. I tak cię kocham. Pieprz to. Kiedy wojna się skończy, weźmiemy ślub, a ty możesz mnie posuwać od tyłu i udawać, że jestem jakimś młodym, seksownym brunetem, którego sobie poderwałeś. Urodzi nam się trzech ponętnych, zielonookich synów i trzy lnianowłose córki o sprytnych szarych oczach. Ty będziesz miał swoich chłopaków, a ja swoich. Być może nawet się nimi podzielimy. W sumie to wręcz na to nalegam, bo dobrze wiem, że i tak będziesz mi podkradał najlepszych przystojniaków.
     Śmialiśmy się z tego, przytulaliśmy i płakaliśmy, bo nagle wszystko miało ułożyć się dobrze. Naiwni głupcy. A jednak mogło ułożyć się dobrze. Gdyby nie wojna, zajęlibyśmy własne pozycje w czarodziejskiej społeczności i na nich byśmy trwali.
     Niespodziewanie kuchnia Pottera wydała się mała i klaustrofobiczna. Strata Pansy już sama w sobie była dostatecznie przerażająca, dodatkowo wraz z nią odeszła nadzieja na kontynuację rodu Malfoyów. Nawet ja, z jajami zahartowanymi w zimnej celi w Azkabanie, bez kilku szklaneczek whisky nie byłem w stanie stawić czoła faktowi, że mój ród zakończy się na mnie.
     — Malfoy, wyglądasz na zmęczonego. Chodź. Czas do łóżka.
     Zaskoczył mnie niski, ochrypły ton głosu Pottera. Słońce wyłoniło się już całkowicie zza horyzontu, butelka Ognistej wróciła do szafki, a puste szklanki do kredensu.
     — Ty też wyglądasz na zmęczonego. Zawsze tak wyglądasz. Dlaczego?
     — Ryzyko zawodowe. Chodź — powtórzył. Wszedłem za nim po schodach. — Obudzę cię o osiemnastej, dobrze? Zrobimy zabieg i rzucę na ciebie jeszcze kilka innych zaklęć, żebyś mógł pracować bez problemów.
     Skinąłem głową na zgodę.
     — Dobranoc, Potter.
     — Dobranoc, Malfoy.
     Zamknąłem za sobą drzwi i położyłem się do łóżka, nie zaprzątając sobie głowy rozbieraniem. Śniłem o wielu rzeczach, ale niczego nie zapamiętałem.

Na kolanach | DrarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz