rozdział 4

185 10 0
                                    

Wtorek, 1 października — czwartek, 4 października 2004, godzina 18:13

     Kolejne pięć dni zmieniło się w rutynę. Teraz, gdy naprawdę mogłem chodzić, swoją ośmiogodzinną zmianę kończyłem w trzy, po czym czytałem listy i pisałem całkiem sporo zrzędliwych odpowiedzi idiotom szukającym uwagi oraz kilka przemyślanych (lecz ciągle zrzędliwych) do tych nieszczęśników, którzy mieli prawdziwe problemy i byli tak zrozpaczeni, że faktycznie szukali pomocy u Lavender Brown.
     Oczywiście była to dla nich ostatnia deska ratunku. Ja sam, gdybym płonął, nie spodziewałbym się, że ta durna baba przywoła wiadro wody i obleje nią moje palące się szczątki, ale jak widać, niektórzy nigdy nie tracą wiary w cuda.
     Przez resztę nocy czytałem jakąś książkę podkradzioną z biblioteki Blacków i koło szóstej rano kominkiem przenosiłem się na Grimmauld Place. Potter, również powłócząc nogami, wracał ze swojej zmiany o siódmej. Dzieliliśmy się talerzem pełnym tostów, zbyt zmęczeni, by powiedzieć do siebie choć słowo, po czym on nalewał wody do wanny, doprawiał ją eliksirem i machał różdżką (ech, nie tą różdżką, której chciałem, tylko tą, której potrzebowałem), a ja rozmyślałem o Milicencie Bulstrode, nagiej od pasa w górę i tańczącej na rurze w nieukrywających niczego czapsach*. Później szliśmy do łóżek. Zasypiałem z ciałem zaczerwienionym od kąpieli, kolanami podleczonymi zaklęciami i penisem miękkim po fantastycznej masturbacji, jaką fundowałem sobie tuż przed snem (ponieważ nie musiałem ogrzewać pokoju, mogłem poświęcić jedno z cennych zaklęć na usunięcie jej śladów — och, co za szczęśliwe dni!). Wstawaliśmy o piątej po południu, jedliśmy obiad, rozmawialiśmy o pacjentach Pottera z poprzedniej nocy, a potem Potter spędzał swoje codzienne dwadzieścia bolesnych minut na zapewnianiu Granger przez kominek, że jeszcze go nie zabiłem. Mój Boże, ależ ta kobieta jazgotała, niemal współczułem Weasleyowi. Następnie wykonywaliśmy kolejny zabieg z kolejnym zestawem zaklęć i nadchodziła pora mojego wyjścia do pracy i kolejnej nocy spędzonej na ratowaniu czarodziejskiego świata przed beznadziejnymi poradami Lavender Brown, nie wspominając o męczącym opróżnianiu koszy na śmieci i zamiataniu z podłóg tego cholernego brokatu.
     I chociaż sam nie miałem już żadnych przyjaciół (nie miałem, bo wszyscy umarli), dziwne mi się wydało, że Potter był ich tak samo pozbawiony jak ja. Żadnej sowy od żony, żadnych wyjść na piwo z tym kretynem Weasleyem i irytującą Granger. Zdawał się całkiem szczęśliwy wykonując dla mnie zabiegi, machając różdżką nad moimi kolanami i smażąc kiełbaski, podczas gdy ja tłukłem ziemniaki. Tak bardzo mi to działało na nerwy, że w czwartek podczas kąpieli nie wytrzymałem i zapytałem:
     — Potter, co się dzieje? Z nikim się nie spotykasz. Nie dostajesz sów, nawet od żony. Przyznam, że nie jesteś najbardziej błyskotliwym rozmówcą, ale mimo wszystko. I nawet jeśli zgadzam się, że ja jestem dla ciebie atrakcyjny jako ciekawy medyczny przypadek w kwestii, ile godzin stosunkowo przeciętny brytyjski czarodziej musi klęczeć na zmarzniętej więziennej podłodze, żeby zniszczyć sobie kolana, to naprawdę, żadnego życia towarzyskiego? Nie jesteś aż tak nudny.
     Pochylił głowę, pewna oznaka, że nie do końca wiedział, co powiedzieć i próbował zebrać myśli. Leżałem bez słowa i czekałem. Zabawna rzecz w tych Gryfonach: ja na jego miejscu natychmiast kazałbym mi się odpieprzyć, on natomiast zastanawiał się, w jaki sposób ująć to samo w uprzejmy sposób. Gdy ponownie uniósł głowę, skupił wzrok na powierzchni kafelków pół metra nade mną.
     — Jeśli musisz wiedzieć, to posprzeczałem się z Ronem z twojego powodu. Przez niego cała rodzina i wszyscy nasi przyjaciele są na mnie wściekli. Hermiona nauczyła się już, żeby nie wtrącać się podczas naszych kłótni, więc, poza tymi dręczącymi rozmowami co wieczór, pozostaje z boku — wyjaśnił, po czym spojrzał na mnie, a uprzejmość uciekła przez okno. — Co do Ginny... Nie twój pieprzony interes.
     Udało mi się ukryć zaskoczenie pozornie nonszalanckim wzruszeniem ramion. Woda falowała nad moimi zanurzonymi w niej ramionami.
     — Nie jestem tego wart, Potter. Powtarzano mi to wielokrotnie przez ostatnie pięć lat. Weasley przeżyłby najszczęśliwszy rok życia, gdybym umarł. A Granger? Myślałem, że jest inteligentniejsza. Przypuszczam, że mógłbym cię otruć. Nie pomyślałem o tym. Ale skoro to głównie ty gotujesz, sprawa staje się problematyczna. I spójrzmy prawdzie w oczy, prawie na pewno dogoniłbyś mnie nawet ze zwichniętą kostką. — Te słowa sprawiły, że się roześmiał. — Serio, najgorsze, co mógłbym ci prawdopodobnie zrobić, to rzucić na ciebie marne zaklęcie golące. Czego, biorąc pod uwagę twoją zwyczajową niedbałość, raczej i tak nikt by nie zauważył.
     — Raczej nie — zgodził się. — Woda jest wystarczająco ciepła?
     — Tak, moje jaja są już praktycznie ugotowane. Dlaczego to robisz? I nie karm mnie tą swoją żałosną śpiewką o ratowaniu ludzi. Przyznaję, miałeś w tym kierunku jakiś rodzaj skrzywienia, ale to już graniczy z psychozą. Podsuwanie mi darmowego lekarstwa to jedno, a oddawanie własnej sypialni i karmienie to zupełnie inna sprawa.
     — Skończyliśmy. Trzymaj. — Zwinął ręcznik i rzucił nim we mnie. Wyciągnąłem rękę i złapałem go w locie. — Tej umiejętności nie straciłeś — mruknął i wyszedł z łazienki.
     Z pewnością nie czułem się winny, że on i Weasley darli koty. Fakt, że działo się tak z mojego powodu, był zabawny. Kolejna okazja z rodzaju tych, przy których okropnie tęskniłem za Pansy. Ona i ja serdecznie byśmy się z tego pośmiali. Ponieważ Weasley stał się tak okrutny i bezwzględny jak najgorszy śmierciożerca, a Potter miał tego świadomość. Mogłem wyobrazić sobie jego piegowatą wściekłość, gdy dowiedział się, że jego najlepszy przyjaciel mnie leczy, skracając tym moją zasłużoną pokutę. Po tym, jak dałem Fenrirowi okazję do okaleczenie jego brata, żaden fizyczny ból, jaki znosiłem w następstwie pobytu w więzieniu, nie był dla mnie dostatecznie dobry. Jakby utrata wszystkich przyjaciół, pozycji społecznej, pieniędzy i ojca nie wystarczyły.
     Nie spieszyłem się z ubieraniem, dając Potterowi okazję, aby coś zjadł, zanim uda się do pracy wcześniej niż zwykle, by uniknąć spotkania ze mną, poczułem się więc zaskoczony, gdy zobaczyłem, że ciągle jest w domu. Gdy wszedłem do kuchni, smażył właśnie bekon i jajka. Jego zgarbione ramiona były tak napięte, że przez cienką bawełnę koszulki mogłem dostrzec zarys kręgosłupa. Nie wysilił się nawet na to, by kiwnąć w moim kierunku głową. Nie przerwał podrzucania plastrów bekonu i mieszania szpachelką jajek, jakbym w ogóle nie istniał, zauważyłem jednak, że jedzenia jest wystarczająco dużo dla dwóch osób.
     Kolacja była prawie gotowa, wsunąłem więc chleb do tostera, a potem posmarowałem kromki sporą ilością masła, tak, jak obaj lubiliśmy. Potter bez słowa nałożył dla mnie pokaźną porcję. Milczał, dopóki nie starł ze swojego talerza resztki żółtka ostatnim kawałkiem tosta.
     — Powiedz mi, dlaczego? Dlaczego zostałeś śmierciożercą?
     Złapał mnie za przedramię i zacisnął palce mocno wokół Mrocznego Znaku.
     Czekałem na to pytanie od pierwszej nocy, którą tu spędziłem. Ciekawiło mnie, jaka musiała być kłótnia z Weasleyem, że wreszcie mi je zadał.
     Tamtego roku, gdy Voldemort urósł w siłę, dowiedziałem się, że chwała, w sensie rozumianym przez mojego ojca i bandę jego żądnych władzy kumpli, w świecie Voldemorta nie znaczyła nic. O wiele większego znaczenia nabrało pojęcie litości — gdy rzucałem Cruciatusa na bezsilnego mugola, a koścista dłoń Voldemorta zaciskała się na ramieniu mojej matki; kiedy stałem na ruinach zamku, starając się po prostu przeżyć i obserwując przyjaciela z dzieciństwa, wyrywającego się przeciw wszystkim obrazom i obelgom, jakie znosił przez lata. Mam nadzieję, że trzy sekundy chwały warte były obrócenia się w popiół.
     Ulitujcie się nade mną, prosiłem w duchu, gdy skazywali mnie na Azkaban, niezdolny do zaprzeczenia, że niemal zabiłem Weasleya i wpuściłem śmierciożerców do Hogwartu przez Pokój Życzeń. Kiedy Główny Mag Wizengamotu zapytał mnie, dlaczego zrobiłem to, co zrobiłem, odpowiedziałem jedynie tak, jak mogłem: „Dla mojej rodziny”.
     Oczywiście uznali to za przekraczającą wszelkie granice pychę. Ale przecież nie kierowałem się pychą. Chodziło tylko o najbardziej podstawową potrzebę przetrwania. I jeśli oznaczało to rzucenie Cruciatusa na bezbronnego mugola, aby powstrzymać Voldemorta przed zrobieniem tego samego mojej matce, to niech tak będzie. Ulitujcie się nade mną.
     — Czy to ważne? — zapytałem.
     Nie cofnąłem ręki, a Potter poluzował nieco uchwyt, ale mnie nie puścił.
     — Może. Może teraz tak. Bo najwyraźniej jestem zmuszony wybierać między tobą a nim.
     Żadnego zgadywania, kim jest ów „on”.
     Wyszarpnąłem rękę.
     — Wybierz jego — powiedziałem i zacząłem sprzątać ze stołu.
     Niespodziewanie chwycił mnie za oba ramiona i obrócił gwałtownie. Zignorował wypadające z moich rąk talerze, które z hukiem upadły na podłogę i roztrzaskały się na kawałki. Rzucił mną o ścianę i przykleszczył do niej obiema rękami.
     — Powiedz mi.
     Walka czy ucieczka, walka czy ucieczka. Mój umysł miotał się, póki góry nie wziął zdrowy rozsądek. Z uszkodzonymi kolanami i wizją Azkabanu, jeśli się aportuję, żaden z wyborów nie wchodził w grę. Przestałem napierać na Pottera i gwałtownie opadłem na jego ręce. Być może nie byłem w stanie pokonać go fizycznie czy przekląć ani nawet odrzucić jego niewytłumaczalnej gościnności, ale nigdy nie wycofałem się z walki na spojrzenia i teraz także nie miałem takiego zamiaru.
     — Dla mojej rodziny — powtórzyłem, mając nadzieję, że mu to wystarczy. — Ze względu na moją rodzinę — dodałem. — Moja kolej. Dlaczego ty to robisz?
     — Bo... Bo... — Wbił mi palce w skórę na tyle mocno, by pozostawić siniaki, ale zaraz je rozluźnił. Opadł na mnie i objął... nie, to było dużo bardziej rozpaczliwe. Ścisnął mnie, jakbym był czymś w rodzaju koła ratunkowego. A ja byłem tak desperacko spragniony jakiegokolwiek ludzkiego kontaktu — normalnego ludzkiego kontaktu, nie kutasa w ustach czy pięści na szczęce — że bez chwili zastanowienia otoczyłem go ramionami. — Jesteś zbyt chudy — mruknął mi do ucha.
     — I nawzajem — odmruknąłem.
     Drogi Merlinie, Potter to szaleniec w całym tego słowa znaczeniu. Zaczął mnie kołysać jak dziecko, mimo że byliśmy tego samego wzrostu. Uświadomiłem sobie, że poruszam się razem z nim i napawam ciepłem i otuchą drugiego ciała. Nie wziął jeszcze prysznica i czuć go było krochmalem szpitalnego kitla, potem niespokojnego snu i słodką herbatą, której pół niewypitego kubka pozostało na stole. Po chwili wsunął nogę między moje uda, przez co znaleźliśmy się tak blisko siebie. Co oznaczało, że jeszcze chwila tego niewinnego przytulania i odbędę stosunek z jego kością biodrową.
     Odepchnąłem go delikatnie i powłócząc nogami ruszyłem do stołu. Poszedł za mną niemal identycznym krokiem. Jego oczywiste zmęczenie widoczne było w każdym najmniejszym przeciągnięciu stopą po wytartym linoleum. Siedzieliśmy przez kilka minut, nic nie mówiąc. Wyciągnął ręce na blacie przed sobą, mocno zwijając dłonie w pięści. Ponieważ w każdej wcześniejszej interakcji z nim próbowałem go okaleczyć, pokonać lub wykpić, nigdy naprawdę nie zrozumiałem, czemu Weasley i Granger zawsze, gdy byli blisko niego, tak się nad nim rozczulali. Jak przypuszczam, po części działo się tak z powodu Voldemorta, próbującego go zabić, ale siedząc tu z nim uświadomiłem sobie, że to coś było jego nieodłączną częścią. Niewiarygodna odwaga idąca ręka w rękę z absolutną wrażliwością. Najwidoczniej jeśli nie próbowałeś go zabić, chciałeś go pocieszyć.
     Patrząc na jego ręce, zastanawiałem się, czy wśród jego przodków byli rolnicy. Niezgrabne, grube dłonie bardziej nadawały się do pługa niż do skalpela. Zaciśnięte w ten sposób, wszystko jedno pod wpływem jakich emocji, sprawiały, że pragnąłem przykryć te wielkie pięści własnymi dłońmi. A przecież nigdy nie byłem typem pocieszyciela, czyżbym nagle stał się nim teraz?
     — No i? — Nie zamierzałem odpuścić. Teraz musiałem wiedzieć. Dlaczego Draco Malfoy, skazany przestępca, w ogóle miał szansę rywalizować z Ronem Weasleyem, laureatem Orderu Merlina Pierwszej Klasy.
     — Ja... — zaczął i opuścił głowę tak nisko, że nie widziałem jego twarzy. — Ron zmienił się w kogoś, kogo nie znam. Tak, ja też straciłem rodzinę, ale on mówi, że nie znałem swoich rodziców. Jednak z jakiegoś powodu dla mnie to jeszcze gorsze. Stał się taki zgorzkniały i... kurwa, nie wyobrażam sobie nawet, jak w ogóle mogłeś chodzić z tak uszkodzonymi kolanami... widzieć, jak drugi człowiek cierpi w ten sposób i nic z tym nie robić... do tego ograniczenie możliwości używania zaklęć, abyś stał się łatwym celem... Chryste, przecież nie byłbyś w stanie nawet uciec, gdyby ktoś chciał cię przekląć i... — Jego zwyczajowy bełkot. Nareszcie jednak dobrnął do sedna. — Ja... myliłem się co do Snape’a. Mogę się mylić również co do ciebie.
     Historia dwudziestoletniej kariery Snape’a jako szpiega Dumbledore’a dotarła nawet do moich uszu, wepchnięta mi w gardło zarówno przez aurorów, jak i strażników w Azkabanie.
     — Wątpię, czy się mylisz co do mojej osoby. — Wreszcie na mnie spojrzał. — Mnie i Snape’a łączyło tylko jedno: obaj mieliśmy po szesnaście lat, kiedy zostaliśmy śmierciożercami. Innych podobieństw nie dostrzegam. Ja z pewnością nie byłem podwójnym agentem. Z tego, co wywnioskowałem, on zawsze działał na niekorzyść Czarnego Pana.
     To nie było pytanie, ale Potter tak właśnie potraktował moje słowa.
     — Nie, dołączył się do Voldemorta dobrowolnie. Jak ty. — Przez minutę patrzył na mnie ze złością, ale potem jego wzrok złagodniał.
     — I? — Zatoczyłem ręką kółko w powietrzu.
     — Wrócił do Dumbledore’a, ponieważ czuł się odpowiedzialny za śmierć mojej mamy. — Nie umknęło mi, że nie powiedział „moich rodziców”. No, no, no, Snape miał chętkę na Lily Potter. Wbrew wszelkim pozorom facet posiadał jednak bijące serce. — Dlaczego do niego dołączyłeś? — powtórzył.
     Nigdy przed nikim nie wyraziłem tego słowami i nawet ja dostrzegałem szczyt ironii, że pierwszą osobą, przed którą tłumaczyłem się ze swojego zachowania, był Harry Potter. Poruszyłem kolanem i nie poczułem żadnego bólu. Niech go jasny szlag trafi, ale być może na to zasłużył.
     — Od czasu, kiedy byłem taki mały... — wyciągnąłem rękę i zawiesiłem ją jakieś pół metra nad podłogą — kolacje w dworze Malfoyów zwykle łączyły się z dyskusją na temat, jak to Dumbledore uparcie próbuje zniszczyć czarodziejski świat, jaki znaliśmy. Że mój ojciec i jego przyjaciele stanowią ostatnią linię obrony przed Armagedonem. Natychmiast przestań tak na mnie patrzeć. Był moim ojcem i aż do siedemnastego roku życia ufałem mu i kochałem go. Nadal go kocham. Uważasz za dziwne, że przejąłem jego poglądy? Otaczali mnie ludzie, którzy powtarzali za nimi jak papugi. Ojciec nie był jakimś społecznym wyrzutkiem. Szanowano go i czczono, a inni ludzie przeważnie lizali mu buty. Zasadniczo pełnił też funkcję ministra magii. Sądzisz, że ten skończony kretyn Fudge zrobiłby cokolwiek bez jego zgody? Co w nakreślonym obrazku mogło dać mi jakąkolwiek wskazówkę, że ojciec jest pieprzonym nikczemnikiem i być może także wcielonym diabłem?
     Potter potrząsnął głową i przybrał tak typową dla siebie zaciętą postawę: oczy mu się zmrużyły, policzki poczerwieniały, ramiona splotły ciasno wokół tułowia, usta prawie zniknęły, zaciśnięte w wąską linię.
     — Jedyne, co właśnie teraz mogę, Malfoy, to cię nie uderzyć. Na pewno...
     — Nie wszyscy posiadamy moralny kompas jak ty — przerwałem mu. — Nie jestem jakimś pieprzonym świętym. Żyłem w odizolowanym świecie. Przyjaciele rodziców byli poplecznikami Voldemorta. Myślisz, że słyszałem o potwornościach dokonanych w czasie pierwszej wojny? Odwal się, do cholery, ode mnie. Wbijano mi do głowy, że katastrofalna polityka propagowana przez Dumbledore’a miała na celu bratanie się z mugolami, co było pierwszym stopniem do zguby czarodziejskiego świata. Przypominasz sobie, jacy tolerancyjni byli dla ciebie twoi mugolscy krewni?
     To było jak gadanie do ściany. Nie przekonałem go ani odrobinę. Jego usta pozostały zaciśnięte w bezlitosnym grymasie, oczy wciąż zmrużone z obrzydzenia. Chociaż za dobry znak uznałem, iż teraz skrzyżował ramiona na piersi. Przynajmniej sekundę zabrałoby mu uwolnienie ręki i dosięgnięcie mojej twarzy. Sądząc po jego wściekłym spojrzeniu, złamany nos jawił się jako całkiem prawdopodobny rozwój wydarzeń.
     — Pamiętasz, Potter, jak wyciągnąłem do ciebie dłoń, a ty nie zgodziłeś się jej uścisnąć? Uważasz, że zrobiłbym to, gdyby wtedy mój dom był centralą Voldemorta? Mój ojciec publicznie zaprzeczył, że jest śmierciożercą i w domu także wypierał się tego przez wiele lat. Dopiero później dowiedziałem się, że kłamał, ale do tego czasu już sam chciałem się do nich przyłączyć. Spędziłem sześć lat na obserwowaniu, jak Dumbledore naginał każdą zasadę, ignorował każdy zły uczynek, w jaki byłeś zamieszany. Skąd, do jasnej cholery, miałem wiedzieć, o co toczy się gra? Ty wiedziałeś, ale reszta nie miała o niczym pojęcia! Jedyne, co widzieliśmy, to skandalicznie jawne faworyzowanie. — Nie odpowiedział ani jednym słowem. — Dobrze — warknąłem. — To, że przyłączyłem się do Voldemorta, zawdzięczam Dumbledore’owi. Nie twierdzę, że nie zrobiłbym tego później sam z siebie, ale...
     Odsunął się od stołu z taką siłą, że przewrócił swoje krzesło. Wpatrywał się we mnie, a w jego wyciągniętej ręce pojawiła się różdżka tak błyskawicznie, jakby była tak już wcześniej. Zapomnijmy o złamanym nosie. Teraz całkiem realna stała się możliwość użycia Niewybaczalnego.
     — Nie... — Wycelował we mnie różdżkę. — Nie waż się, kurwa, obarczać Dumbledore’a winą za to coś — wskazał na mój Mroczny Znak.
     — Idź do diabła, Potter. — Machnąłem mu ręką przed oczami. — Biorę za to pełną odpowiedzialność. Przypominam sobie o Znaku za każdym razem, gdy opróżniam kosz ze śmieciami lub podnoszę różdżkę, żeby rzucić proste zaklęcie, bo to wszystko, na co mogę sobie teraz pozwolić. Zawsze, gdy to widzę, mówię sobie: „Draco Malfoy, ty głupi, głupi gnojku”. Ale Dumbledore też nie był całkowicie bez winy. Wszystkich nas używano jak marionetki. Różnica w tym, że kto inny pociągał za nasze sznurki. — Otworzył usta, ale zanim zdążył coś powiedzieć, ciągnąłem dalej. — Tak, jak marionetki. Za sznurki twoje i twoich kumpli pociągał Dumbledore, a za moje i moich przyjaciół Voldemort. Młodzi i głupi. Kiedy wpadłeś na mnie w łazience Jęczącej Marty — nigdy nie potrafiłem myśleć o tym wydarzeniu bez kulenia się ze strachu — byłem już u kresu wytrzymałości. Jeszcze jedno niepowodzenie i wątpiłem, czy moi rodzice uszliby kary. To było ulubionym zagraniem Voldemorta. Marchewka i kijek, z tym, że ten ostatni potrafił szczególnie złoić skórę. Wyobraź sobie, jak zastanawiasz się, czy twoja matka zostanie kolejną Alicją Longbottom, jeśli nie uda ci się uruchomić tej przeklętej szafki zniknięć. A potem ty rzucasz na mnie zaklęcie, także czarnomagiczne, zauważ, po którym umarłbym, gdyby nie Snape. I jakie ponosisz konsekwencje? Dostajesz dziesięciominutowy wykład. Żadnej kary. Żadnego wydalenia ze szkoły. Każdy inny uczeń szóstego roku, który zrobiłby coś tak głupiego, zostałby wykopany z Hogwartu szybciej, niż zdołasz wypowiedzieć „Accio idiota”. Nikt nie wziął mnie na bok i nie powiedział: „Słuchaj, Draco, wiem, że Potter prawie cię zabił, ale w większym planie rzeczy to drobnostka”.
     Moje słowa w ogóle nie uśmierzyły jego gniewu. Postawa Pottera wciąż wyrażała gotowość do fizycznego ataku. Parsknął z obrzydzeniem.
     — To wszystko jest jedną wielką bzdurą, Malfoy. Przyjąłeś Mroczny Znak w lecie przed szóstym rokiem.
     — Tak — zgodziłem się. — Ponieważ próbowałem zaimponować ojcu. — Zdecydowałem się przyjąć Znak w noc, gdy matka wysłała mi sowę i poinformowała mnie, że ojca uwięzili po tym, jak stanął w ministerstwie twarzą w twarz z Potterem. Zemsta na Potterze stała się sprawą nadrzędną. Ledwie wtedy zdawałem sobie sprawę, co to oznacza. Sprzedaż duszy może drogo kosztować. — To nie tak, że oznaczyłem się dla Voldemorta. Byłem... — Głupcem. Nie potrafiłem w niczym mu dorównać. Fakt, że z tobą przegrywałem każdy cholerny mecz quidditcha także nie pomagał. Desperacko pragnąłem go zadowolić. Miałem szesnaście lat, a on był moim ojcem, a potem go aresztowano, za co obwiniałem ciebie i Dumbledore’a! Jak lepiej mogłem pokazać moją wiarę w niego? Czy byłem idiotą? Tak, kurwa, zgadza się!
     Ramiona Pottera opadły odrobinę.
     — Wieża?
     — Po raz pierwszy właśnie tam miałem przeczucie, że być może ojciec myli się co do Dumbledore’a. Jeszcze raz dziękuję. Mogłeś skłamać przed Wizengamotem. Snape nie żył, nikt by nie podważył twojego zeznania.
     — Nie potrafiłbym — przyznał otwarcie i opuścił dłoń z różdżką. — Nieważne, jak bardzo chciałem.
     — Na jaja Merlina, Potter, dzięki. Już zaczynałem myśleć, że nie jesteś człowiekiem.
     Nie uśmiechnął się, ale jego ramiona wróciły do swojej zwyczajowej niedbałej pozy.
     — Dlaczego nie ujawniłeś prawdy o mnie, kiedy przyprowadzili nas do waszej rezydencji?
     — Ciekawe, prawda?. — Zarumienił się. — Nie masz pojęcia, czego byłem świadkiem tamtego roku i co musiałem zrobić w samoobronie. Tak, sprzedałem się temu szaleńcowi, to prawda, ale biorąc pod uwagę to, co widziałem? Tylko skończony kretyn wybrałby Voldemorta zamiast ciebie. Jestem przekupny, przebiegły i okrutny, a czasami nawet bezwzględny, ale nie głupi. Wygrałeś. Po raz kolejny. To był jedyny okres, kiedy ci dopingowałem. I uwierz, naprawdę ci dopingowałem. Och, i dziękuję jeszcze raz za uratowanie mi życia. Mogłeś skazać mnie na taki sam los, jaki spotkał Vincenta, ale tego nie zrobiłeś. Ocaliłem cię przed Voldemortem, ty ocaliłeś mnie przed Vince’em. Powiedziałbym, że jesteśmy kwita.
     Dlaczego się przed nim tłumaczyłem? Zaraz po spotkaniu z Wiewiórem powinienem tu przyjść, spakować ubrania i wrócić do mojej zapleśniałej rudery, w której nikt nie poddawał mnie osądowi.
     Potter zadrżał, mimo że w pomieszczeniu nie było szczególnie zimno.
     — Nie chcę stać się taki jak Ron.
     — Więc się nie stań. Wyjawiłem ci swoje powody. Gdybym pojawił się na twoim progu ze ślicznym, świeżutkim Mrocznym Znakiem, czy przywitałbyś mnie z otwartymi ramionami? — Teraz przyszła moja kolej na parsknięcie. — Na pewno nie. Czy to dziwne, że każde dziecko w naturalny sposób podąża za tym, czemu ufa i co rozumie? A że okazało się to kolosalną, potworną pomyłką, wcale mnie nie usprawiedliwia… Wiesz co? Pieprzyć to! A może jednak usprawiedliwia. Na miłość boską, zastanów się, co mówisz. Skąd miałem o tym wiedzieć? Miałem nie ufać własnym rodzicom? Kazać im iść do diabła? Ty byś tak postąpił?
     Nie odpowiedział.
     Obnażanie duszy wyczerpuje. Poczułem się kompletnie wykończony, a nie mogłem się położyć przez co najmniej kolejne osiem godzin.
     — Było już za późno, kiedy zdałem sobie sprawę, że Voldemort wcale nie jest wybawcą czarodziejskiego świata, a jedyną osobą, którą chciał uratować, był on sam. — Uniosłem rękę, aby mógł zobaczyć Mroczny Znak, tak samo świeży i wyraźny jak w dniu, w którym został wypalony. — Nie posiadałem odwagi Snape’a. Robiłem, co mogłem, wtedy, kiedy mogłem. Tak jak z tobą we dworze. Robiłem też rzeczy, o których ministerstwo nigdy się nie dowie, bo musiałem je robić. Nie wątpię, że gdybyś to ty znalazł się na moim miejscu, odmówiłbyś mu. Powiedzenie Voldemortowi „nie” w pierwszej kolejności oznaczało tortury, a potem śmierć, jeśli miało się szczęście. Nie jestem taki dzielny.
     — Jesteś bardzo dzielny. — Jego głos był tak samo szorstki i zmęczony jak mój. Wskazał różdżką na moje kolana.
 — Nie, nieprawda. Chciałem tylko przeżyć. To wszystko.
     Podniosłem się z krzesła, ponieważ skończyłem już z Potterem i jego prawością i...
     — We dworze. To wymagało odwagi. — Jedną ręką nacisnął delikatnie moje ramię, abym usiadł z powrotem, a drugą wyciągnął do mnie w zapraszającym geście. — Dziękuję — wymamrotał. — Wiesz, za tamto, we dworze...
     Przyjąłem jego dłoń, ponieważ, tak, uratował mnie i najwyraźniej dalej zamierzał mnie ratować i nawet stanął w mojej obronie przed Weasleyem i, na jaja Merlina, nigdy nie zrozumiem tego człowieka.
     Wymieniliśmy mocny uścisk.
     — Zrobiłem to dla mojej rodziny. Tylko kwestią czasu było, aż zabije któreś z nas. Byłeś naszą ostatnią deską ratunku.
     Potter postawił swoje krzesło, żeby ponownie na nim usiąść, naprawił roztrzaskane naczynia i posłał je machnięciem ręki do zlewu, po czym wydał westchnienie tak głębokie, że musiało pochodzić aż z palców u jego stóp. Podparł brodę jedną ręką i westchnął ponownie, cały czas nie przestając przyglądać mi się badawczo.
     — Twardy z ciebie orzech do zgryzienia, Malfoy. Nie popełnij żadnego błędu. — Słowa te jednak nie zostały wypowiedziane w gniewie. — Naprawdę marzę o drinku, niestety obaj musimy iść do pracy. Chryste, ale jestem skonany — poskarżył się i przebiegł tymi niezgrabnymi palcami przez włosy.
     Po raz kolejny z jakichś niewytłumaczalnych powodów zapragnąłem go pocieszyć. Podążyć za ruchem jego ręki i uścisnąć łagodnie tył szyi. Najwyraźniej popadałem w szaleństwo. Im prędzej znajdę mieszkanie, tym lepiej. Bo już niebawem zacznę podpisywać swoje listy, rysując w moim imieniu serduszko w miejscu „o”. Nigdy nie myślałem, że będę chciał iść do pracy, jednak godzina lub dwie w towarzystwie Pottera i naprawdę zatęskniłem za redakcją.
     — Czy już... skończyliśmy? — zapytałem. Naprawdę miałem taką nadzieję, ponieważ obnażyłem swoją duszę już tak bardzo, że wystarczy mi na całe życie. Raczej wbrew ślizgońskiej naturze.
     — Jasne. Nie umiem patrzeć na te lata z czymś w rodzaju... — Pomachał dłonią.
     — Elokwentny jak zawsze. Dystansu?
     — Dupek. Mogłeś ujawnić mnie przed Voldemortem, ale tego nie zrobiłeś. Co do reszty? Byłem w twojej sytuacji. Dorośli, którzy mieli cię strzec, skończyli… Nieważne. — Westchnął ponownie. — Nie, żeby do Rona cokolwiek z tych rzeczy dotarło.
     — Czego oczekiwałeś? — Czasami Potter potrafił być takim idiotą. — Odpowiadam za okaleczenie jednego z jego braci i dodatkowo popierałem tych, którzy zabili drugiego. Gdybym znalazł się na jego miejscu, także byłbym pełen nienawiści. Mimo to zemszczę się na nim przy pierwszej nadarzającej się okazji. Greg Goyle był mi jak brat i współudział Weasleya w jego śmierci jest równoważny z moim udziałem w śmierci jego brata.
     Wyciągnął rękę i dotknął mojego podbródka. Powstrzymałem się od gwałtownego wdechu.
     — Dlatego zostałem uzdrowicielem, Malfoy. To się musi skończyć. Może pierwszy krok to właśnie leczenie byłego śmierciożercy.
     Walczyłem ze sobą, by nie wtulić się w tę ciepłą dłoń.
     — Musisz to robić w pojedynkę? — szepnąłem i, o Chryste, to nie był odpowiedni wieczór na nagłe olśnienia, ale po raz pierwszy zaczynałem rozumieć, dlaczego ludzie go szanowali. Nie do końca chodziło o jego poświęcenie, już raczej o odwagę. Był gotów narazić swoją przyjaźń z Weasleyem dla mnie. Ponieważ według niego tak właśnie należało postąpić.
     — Wygląda, że taki już mój los, prawda?
     — Powinieneś być kanonizowany, Potter — rzuciłem lekko i odsunąłem się. Odepchnąłem krzesło od stołu, żeby nie zrobić nic głupiego, jak na przykład odwrócenie głowy i pocałowanie jego dłoni. Niech będą przeklęci ci głupi, głupi heteroseksualiści. — Znajdę coś w sobotę, więc pozbędziesz się kłopotu i będziesz mógł naprawić swojej stosunki z Weasleyem.
     — Pieprzyć Rona — jęknął.
     — Nie robię tego z dobroci serca. Chcę, żebyście się pogodzili, ponieważ Weasley może uczynić i uczyni z mojego życia piekło. Gdyby naprawdę zamierzał być wredny, posłałby mnie z powrotem do Azkabanu za to, że nie mieszkam w swojej zaakceptowanej przez ministerstwo norze.
     — Nie zrobi tego. Naprawdę nie będzie miał argumentów przed komisją do zwolnień warunkowych, skoro mieszkasz u mnie — zaprzeczył z całkowitą pewnością wojennego bohatera.
     Wywróciłem oczami. Merlinie, ale on był tępy.
     — I ty się zastanawiałeś, czemu on tak się na ciebie wkurza?
     — Co? — Przybrał ten swój wyraz twarzy, mówiący: nie wiem, o co chodzi, ale co mi tam. — Ingerujesz w jego władzę. Aportujesz jego podopiecznego, gdzie ci się podoba. Jak zwykle łamiesz zasady. Ale tym razem łamiesz jego pieprzone zasady. Ciekawi mnie, jak mu się to podoba — zaśmiałem się ze złośliwą satysfakcją.
     Rzucił we mnie zużytą serwetką.
     — Naprawdę jesteś gnojkiem, Malfoy.
     — Tak, ale żywym gnojkiem. Który musi iść do pracy. — Przysunąłem krzesło do stołu. — Jutro o czternastej muszę się zobaczyć z Weasleyem na moim codwutygodniowym dobieraniu się do tyłka. Powinienem wrócić do domu przed... — Twarz Pottera przybrała wyraz prawdziwego przerażenia. — Och, do jasnej cholery. To tylko figura retoryczna. Mam swoje standardy i prędzej rozłożę nogi przed Fenrirem Greybackiem niż dla tego sukinsyna. Założę się, że piegi ma nawet na kutasie. Jeśli będę miał szczęście, po powrocie uda mi się jeszcze zasnąć, zakładając, że na odchodnym mnie nie przeklnie. Obudzisz mnie o siódmej? A w sobotę poszukamy dla mnie jakiejś odpowiedniej rudery z łazienką, dobrze?
     — Ron nie ma piegów na kutasie. Mógłbyś być jeszcze bardziej gejowski, Malfoy?
     — Nigdy nie przestaniesz mnie zadziwiać, Potter... I nie, prawdopodobnie nie.

 *czapsy — rodzaj długich, najczęściej wykonanych ze skóry ochraniaczy na nogi

Na kolanach | DrarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz