×××

3.6K 242 378
                                    


Pov. Peter
22.12. godzina 11.00

Stałem na krawędzi budynku, wpatrując się w miasto pode mną. Ulice pokryte były białym puchem, który w zasadzie tylko gdzieniegdzie wciąż przypominał śnieg. Ludzie i samochody zdążyli już zmienić go w brudną, błotną powłokę, która jak na złość przyklejała się do podeszwy buta. Rozkoszowałem się zimnym wiatrem, który raz po raz muskał moje nie osłonięte maską policzki i mierzwił mi włosy. Zastanawiałem się nad... praktycznie nad wszystkim. Nad tym, czy dam radę. Czy podołam oczekiwaniom pana Starka. Czy jestem w stanie podołać oczekiwaniom całego Nowego Jorku. Oni wszyscy nazywają mnie bohaterem, ale czy ja naprawdę nim jestem? Przecież mam zaledwie piętnaście lat, i szczerze mówiąc jeszcze sam czasami mam wrażenie, że nie do końca wiem, czego tak naprawdę chcę. Dzieci pokazują na mnie palcami, gdy przelatuję nad ulicami. Wołają "mamo patrz! Superbohater!". Mają rację? Nie czułem się jak superbohater. W żadnym razie się tak nie czułem. Czułem się... jak oszust. Jakbym udawał kogoś, kim nie jestem.

-Cześć młody- usłyszałem nagle. Wzdrygnąłem się i posłałem Iron manowi zdezorientowane spojrzenie, przez chwilę starając się przyswoić do świadomości fakt, że już nie jestem sam. Starszy roześmiał się, widząc, że udało mu się mnie wystraszyć- gdzie się podział ten twój pajęczy zmysł, co dzieciaku? Wystraszyłeś się?

-Dzień dobry- mruknąłem, po czym obdarowałem starszego szerokim uśmiechem. Mężczyzna odwzajemnił go, siadając obok mnie na krawędzi dachu. Westchnął błogo, wpatrując się w miasto pod nami. Przez chwilę milczeliśmy. Było dobrze. Po prostu dobrze. 

-Nie jest ci zimno? Zmarzniesz, mały- powiedział, po czym włączył grzałkę w moim stroju przez swoją zbroję. Uśmiechnąłem się błogo, czując ogarniające mnie ciepło. Kompletnie zapomniałem o tej funkcji, która w takich chwilach jak ta, była prawdziwym błogosławieństwem.

-Dzięki- rzuciłem, wracając wzrokiem na ośnieżone ulice.

-Co porabiasz, Pete?- spytał, wpatrując się w dół i tak samo jak ja, obserwując ludzi na ulicach, którzy zdawali się być tacy drobni. Wzruszyłem lekko ramionami.

-Nie wiele. Nic się nie dzieje- odparłem, nieco smętnie i westchnąłem cicho.

Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu, wpatrując się w ośnieżone miasto jak w obrazek. W oknach widać było, jak ludzie krzątali się, starając się zdążyć ze wszystkim. Mieli mnóstwo roboty. Prezenty, jedzenie. Mi się nie spieszyło. Panu Starkowi najwidoczniej też. Obaj mieliśmy czas. To było nawet zabawne. Radosny, świąteczny czas, który wysysał energię i sprawiał, że ludzie byli nerwowi i nie mieli na nic czasu. Naprawdę zabawne. Nikt nigdy nie miał czasu, żeby usiąść i zastanowić się nad tym wszystkim.

-Chodź, musimy iść- powiedział nagle milioner. Zmarszczyłem lekko brwi, ale zanim zdążyłem o cokolwiek spytać, pan Stark wyjaśnił- Clint do mnie napisał. W banku na czterdziestej alei coś się dzieje. Leć, dzieciaku. Wykaż się.

Posłałem starszemu ostatni, wesoły uśmiech, po czym zerwałem się na nogi i założyłem maskę. W tym momencie poczułem coś... coś, co czuję zawsze przy okazji wszystkich akcji. Radość, odrobina strachu i to podniecenie, które motywuje mnie do działania. Teraz, kiedy skakałem z budynku na budynek, starając się dorównać tempu, które zapewne nadałby Iron Man, nie mogłem powstrzymać małego uśmiechu, czując jak wiatr rozwiewa moje włosy i muska policzki. Mrużyłem oczy i co chwila przyspieszałem, a mimo to i tak nie mogłem równać się z moim mentorem. No cóż, on ma silniki, a ja tylko mięśnie i super moce. Nigdy nie będę tak szybki jak on.

Nigdy nie będę tak dobry, jak on.

W końcu w polu mojego widzenia pojawił się bank. Zmarszczyłem lekko brwi. Było tam... dziwnie spokojnie. Jakby nic się nie działo. Ale... wiedziałem, że coś jest nie tak. Pajęczy zmysł wariował, a w banku... nie było żywej duszy.

He's SickOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz