Rozdział 1

42 5 5
                                    

Bellamy nie mógł wytrzymać siedząc w jednym miejscu. Zabrał leżącą obok kurtkę i wyszedł ze statku stojącego wśród pół Sanctum. Początkowo chciał włóczyć się bez celu, aby tylko nie poświęcać całej uwagi rozpamiętywaniu ostatnich kilku dni, ale w oddali zobaczył światło.

- Znowu siedzisz sama - powiedział, będąc już bliżej jego źródła.

Clarke usłyszała za sobą ciche kroki i znajomy głos Bellamiego. Delikatnie odwróciła twarz w stronę dźwięku. Uśmiechnęła się słabo. Wciąż głaskała po włosach śpiącą, opierającą głowę na jej kolanach Madi. Mężczyzna nie zauważył wcześniej dziecka.

Przez długi czas na jego słowa odpowiadał tylko ogień głośno trawiący gałęzie. Uznał to za znak, że lepiej nie drążyć.

I tak wiedział, co ją męczyło.

Zniszczyli Sanctum, co zdążyła im już wypomnieć Jospephine i stracili jeszcze więcej swoich bliskich, a kolejnych ledwo uratowali.

Przez jedną z najbardziej prozaicznych, ludzkich rzeczy...

- Zmieniliśmy się. Oboje - odpowiedziała po dłuższym czasie milczenia i patrzenia na Bellamiego oświetlonego przez ognisko.

- No co, bo przytyło mi się trochę? Po setnych urodzinach metabolizm bardzo spada - ucieszył się, że zaśmiała się słysząc jego żart. Naprawdę szczerze się zaśmiała. Wcześniej się zastanawiał, po jakim czasie będzie to znowu możliwe.

- Twój humor pozostał - jej wyraz twarzy szybko powrócił do poprzedniego. - Skupiałam się na tym, jak bardzo utraciłam człowieczeństwo i jak bardzo chciałam je odzyskać. Może brzmi to śmiesznie, ale kiedyś słyszałam, że gdy umierasz całe twoje życie przelatuje Ci przed oczami. Może było to w jakimś starym filmie, który oglądałam jeszcze z Wellsem. Nie wiem czy sobie to wmawiam, ale mam wrażenie, że ja też tak miałam. Widziałam Cię znowu w mundurze strażnika stojącego przed lądownikiem. Kiedy jeszcze byliśmy niewinni - westchnęła.

Niewinni przestępcy. Czy to nie oksymoron?

- Ja już nie byłem niewinny - odpowiedział i objął ją ramieniem. Wtórując przyjaciółce pogładził włosy Madi.

Clarke czuła się dziwnie w tej sytuacji. Winiła się za to, że przez ułamek sekundy pomyślała o nich jako o pełnej rodzinie, a w kosmosie, gdzieś nad jej głową unosiło się ciało Abby. Bała się też, że Echo wyjdzie zaraz zza rogu. Nie chciała, żeby coś mylnie zrozumiała. Nurtowało ją, jak to się stało, że tamta dwójka się ze sobą związała. Gdyby nie przypadek Echo nawet nie poleciałaby w kosmos. Postanowiła spytać kogoś, kto też był na Pierścieniu.

Z drugiej strony, pomyślała, były przy niej najważniejsze teraz dla niej osoby. Mężczyzna okazywał małej czarnokrwistej coraz więcej ciepła i czułości. Tego dnia słyszał nawet rozmowę dwóch mieszkańców Sanctum. Mówili, że to musi być ich wspólna córka, zbyt uderzające podobieństwo. Że ma jego ciemne, gęste włosy.

- Byłeś. Bell, byłeś. Robiłeś to dla Octavi - zaprzeczyła mężczyźnie. - Wszystkie głupie rzeczy, które wtedy robiłeś miały na celu chronić twoją sióstrę.

- Ona nie zawsze to widziała, ale ty tak. - „Masz wielkie serce Bellamy". W pamięci odtworzył sobie te słowa. - Co jeszcze sobie przypomniałaś? Jak chodziłem bez koszulki po naszym obozowisku też sobie wyobrażałaś?

- Widziałam wychodzące z twojego namiotu panienki.

- Serio?

- No gdzie, musiałam wrócić do świata żywych, a nie przypominać sobie, jak postanowiłeś wykorzystać swoją wolność.

Człowieczeństwo || Bellarke storyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz