*. •° 2 *.•°

88 9 3
                                    

W sobotnie noce młodzi ludzie zazwyczaj chodzą po klubach, niektórzy z podrabianymi dokumentami, a niektórzy próbują wejść z własnym alkoholem, żeby nie musieć płacić.

Was do tego nie ciągło.

W sobotnie noce młodzi ludzie zazwyczaj upijają albo narkotyzują się do nieprzytomności. Czasami z marnym skutkiem.

Was do tego nie ciągło.

W sobotnie noce młodzi ludzie zazwyczaj robią niegrzeczne rzeczy z przypadkowymi ludźmi, często nie będąc do końca świadomymi.

Was do tego nie ciągło.

Bo wy w tą sobotnią noc wybraliście się do całodobowej, przydrożnej, orientalnej restauracji na ramen. Co was do tego skusiło? Właściwie to nie wiadomo, to był czysty spontan, no i oboje mieliście na tyle gotówki, aby coś kupić do jedzenia.

Wparowaliście razem do budynku, przy okazji zwróciliście na siebie kilku klientów, którzy postanowili tu spędzić czas z różnych przyczyn. Nie obchodziło was to, żeby ściszyć trochę z tonu. Szczerze to nic was nie obchodziło, bo przecież czym mogą się martwić młodzi ludzie w sobotnie noce?

Usiedliście naprzeciwko siebie i zaczęliście przeglądać menu. Nagle do waszego stolika podszedł kelner. Całkiem przystojny kelner, o blond włosach i niebieskich oczach.

­­— W czym mogę pomóc? — Spytał zaspanym głosem. Nic dziwnego, nocki potrafią męczyć, a tego człowieka męczą jeszcze szybciej niż się zaczęły.

— Ja chcę... Ramen z kurczakiem, bez ryb i krewetek. — Popatrzył się brunet na niebieskookiego stojącego obok.

— Ale jesteś wybredny. — Zaśmiał*ś się i popatrzy*ś z powrotem w menu. — No to... Ja poproszę ramen z podwójną wołowiną.

— Ale za to ty jak* nienażart*!

Blondyn nabazgrał coś na kartce śmiejąc się pod nosem z waszej konwersacji, a potem ponownie oddał wam całą swoją uwagę.

— Okej, coś jeszcze?

— Raczej nie. — Powiedzieliście unisono.

Kelner bez słowa odszedł do kuchni. Podparł*ś się łokciami o stół i przybliżył*ś do Dominica.

— Przystojny ten facet, co?

— Oj, star*, przystojny to mało powiedziane — Wzrok miał skierowany cały czas stronę kuchni i czekał, aż przyjdzie z waszym jedzeniem. Co prawda jedzenie go nie obchodziło, tylko osoba, która je przyniesie —Wyrwę go jednym z moich tekstów. Mówię Ci, mi się nie oprze.

— Twoje teksty są koszmarne, tyle razy Ci to już mówił*m. A zresztą, co jeśli jest hetero?

— To przestanie, proste.

— Logika Harrisona... Jesteś strasznym przygłupem, Dom. I dlatego nikt na Ciebie nie leci!

— Halo, a deszcz?

— On Cię olewa.

— Oh, czyli nawet deszcz mnie nie kocha — Zrobił smutną minkę. Wiedział*ś, że udaje, ale im bardziej się mu przypatrywał*ś, tym bardziej wzbudzał w Tobie poczucie winy.

— Oj, dobra, deszcz też Cię kocha, zadowolony?

— Wiedziałem, że wymiękniesz! Jesteś słab* w te klocki.

— Aj, zamknij się — Spojrzał*ś w stronę kuchni i po jakimś czasie zauważył*ś kelnera z dwoma miseczkami, zmierzającymi w waszą stronę. — O, idzie Twój przyszły mąż.

Imagine it | Dominic HarrisonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz