*. •° 3 *.•°

63 6 0
                                    

               Właśnie jedziesz zmęczon* autobusem po ciężkim dniu w pracy. Od dwóch dni jesteś zatrudnion* supermarkecie i musisz latać po magazynie z różnymi rzeczami, a do wózku widłowym możesz zapomnieć — jest jeden na cały magazyn i w dodatku nowy, a że nie jesteś uprawnion* do prowadzenia takich pojazdów, to nawet go dotknąć nie możesz, tak więc pozostaje ci noszenie tych wszystkich ciężkich (i lekkich) pudeł ręcznie swoimi wiotkimi rączkami.

Nie dość, że wkurza Cię to, za jak bardzo marną pensję harujesz, to jeszcze jakieś dziecko zaczęło wrzeszczeć niemiłosiernie na cały autobus. Uroki komunikacji miejskiej.

To jest jeden z wielu, wielu powodów, dlaczego nie chcesz dzieci — nic nie robią, tylko płaczą i krzyczą. Jesteś osobą, którą łatwo da się wytrącić z równowagi, więc użeranie się z bachorami jest nie dla Ciebie. Podziwiasz wszystkie matki za to, że mają siłę na wychowywanie tych małych bestii. Swoją również, za to, że też potrafiła z Tobą wytrzymywać, kiedy płakał*ś tak samo głośno jak to dziecko, tylko że w środku nocy.

Po dziesięciu minutach dojechał*ś na swój przystanek. W końcu uwolnił*ś się od tego wyjącego dziecka i możesz spokojnie wrócić do domu — to tylko dwie rzeczy, które Cię dzisiaj ucieszyły. Więcej już raczej nie będzie.

I tak sobie szł*ś do domu, marząc o gorącym prysznicu i ciepłym łóżeczku, gdy nagle pędzący jak wiatr samochód wjechał w kałużę i Cię ochlapał.

Chciał*ś prysznic, to masz — pomyślał*ś, przyśpieszając kroku. Kilka minut później znalazł*ś się w swoim mieszkaniu. Rzucił*ś torbę w kąt i od razu popędził*ś do łazienki, ignorując Dominica, który wypytuje o Twój dzień. Wzi*ł*ś szybki prysznic, po czym poszł*ś do siebie, zamkn*ł*ś drzwi (oczywiście nie na klucz) i położył*ś się na łóżku z telefonem.

Gdy tak przeglądasz sobie Instagrama, do Twojego pokoju zawitał Dom. Położył się obok Ciebie, zabrał telefon z ręki i pocałował Cię w nosek.

— Co się stało, kwiatuszku? Zawsze jak wchodzisz do domu, to robi się tak wesoło i głośno, a teraz weszł*ś bez słowa. Ciężki dzień w pracy, czy się na mnie obraził*ś?

— Nie mam za co się na Ciebie obrazić, głuptasie. — Zaśmiał*ś się. — Po prostu miał*m ostry zapierdol na magazynie. Na szczęście to tylko w dni dostawy i one nie są tak często, więc przeżyję. A, no i jakiś palant pomyślał ze jest Zygzakiem McQueenem i tak szybko jechał, że wjechał w kałużę i mnie ochlapał. I jakieś dziecko w autobusie darło mordę wniebogłosy... Musimy odłożyć na auto, bo ja z tymi autobusami zwariuję!

Brunet objął Cię szczelnie ramieniem.

— A ja Ci mówiłem, żebym to ja wziął tę robotę, bo to nie dla Ciebie, ale ty się musiał*ś uprzeć.

— No bo wolę się męczyć niż patrzeć, jak ty to robisz.

— I teraz będziemy tak dyskutować w nieskończoność kto powinien pracować, a kto siedzieć w domu?

— Na to wygląda.

— Aj, skarbie... — Pocałował Cię w czółko. — Zawsze dbasz o wszystkich, ale o sobie zapominasz. To bardzo dobrze, że starasz się pomagać wszystkim ludziom dookoła, ale nie jesteś ze stali jak Superman.

— Daj spokój, przecież przed chwilą mówił*m, że noszę ciężkie pudła tylko jak jest dostawa, sklerotyku. A tak to się zajmuje układaniem tego wszystkiego. Widzą, że taka praca jest nie dla mnie, ale przez brak pracowników musieli mnie wziąć.

— No dobra, okej, czaję. Czyli nie będziesz mi się tam przemęczać?

— Nie będę, obiecuję.

— Na pewno?

— Tak, na pewno.

— Tak na sto procent?

— Czy ty chcesz dostać dzisiaj w ryj?

— Uważaj, bo jeszcze nam niebieską kartę założą.

To był słaby tekst, ale pomimo tego i tak się śmiejesz.

— Specjalnie dla Ciebie będzie różowa, żeby Ci do skarpetek pasowała.

— No to dla Ciebie żółta, żeby Ci do zębów pasowała.

— Ty podły chujku! — Uderzasz go z całej siły (co go i tak pewnie nie bolało, bo masz jej niewiele) pięścią w klatkę piersiową i się odwracasz plecami do niego. — Już więcej ode mnie całusa nie dostaniesz, zapomnij. A, i strzelam focha.

Zielonooki wstał z łóżka i powoli kierował się w stronę drzwi.

— Okej, to ja idę zrobić naleśniki. Z Nutellą. I zjem je wszystkie sam.

— Chciałbyś! — Ty też szybko wstajesz z łóżka i gonisz chłopaka. Gdy docieracie do kuchni, wskakujesz mu na plecy. Obaj głośno się śmiejecie, a ty już zdążył*ś zapomnieć o zmęczeniu i tym palancie, który Cię ochlapał.

Może ten dzień nie był jednak taki zły...

Imagine it | Dominic HarrisonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz