Rozdział 10

289 22 5
                                    

Louis POV

Jej duże, niebieskie oczy śledziły każdy ruch, jaki wykonywał Niall. Na jej idelanych, różowych ustach majaczył się delikatny uśmiech. 

Podparła się łokciami o stolik i wpatrywała się w wygłupiającego się chłopaka. Byłbym cholernym kłamcą, gdybym powiedział, iż nie byłem zazdrosny, bo byłem i to bardzo. Nie zazdrościłem jej tego, że znalazła sobie kogoś, z kim mogłaby tak naprawdę spędzić czas, pośmiać się, rozluźnić.  Zazdrościłem Niallowi; zazdrościłem mu tego, iż mógł bez wahania jej dotknąć i czuć jej dotyk na sobie, zazdrościłem mu tego, że z taką łatwością ją rozśmieszał, zazdrościłem mu łatwości, z jaką przychodziła rozmowa z nią.

Jedyne, co mogłem robić, to przygladać się i mieć nadzieję, że jeszcze kiedyś, za kilkadziesiąt lat, będę w stanie poczuć obecność Kendall, ale taką prawdziwą.

Przejechałem dłonią po swoich włosach, wzdychając cicho. Pragnąłem jej szczęścia, nie liczyło się dla mnie nic innego, jednak widok jak swobodnie czuje się przy Niallu sprawiała, iż miałem ochotę wyskoczyć mu przed twarzą i krzyknąć: "Halo, kolego, to moja dziewczyna!". Ale nie mogłem tego zrobić. To znaczy mogłem, tylko problem polegał na tym, że jedyną osobą, jaka by to widziała, byłaby to właśnie Kendall.

Może i byłem poniekąd masochistą, bo stałem kilkanaście metrów od nich i przyglądałem się im, a gdzieś daleko w podświadomości miałem nadzieję, że jednak Niall popełni jakiś błąd i Kendall całkowicie urwie z nim kontakt. 

Cokolwiek bym nie zrobiłl, i tak nie byłbym w stanie zapewnić mojej ukochanej tego, co mógł jej ofiarować mój przyjaciel. On żył, a to chyba był największy plus całej tej sytuacji.

Z nieba zaczęły skapywać krople deszczu, jednak to nie przeszkodziło Niallowi w graniu na gitarze, stojąc przed nią. Coś powiedziała, coś, co tylko on zdołał usłyszeć, a chwilę potem, oboje wybuchli niepohamowanym śmiechem. Jej śmiech był dla mnie jak magiczna symfonia, dźwięk ten przewyższał moje największe oczekiwania. A samo to, iż zdołałem zauważyć, że będąc duchem, moje uczucia przybrały na sile, wcale nie poprawiało mojego samopoczucia.

Nie sądziłem, iż ktokolwiek inny mógł utknąć w gorszym gównie niż ja. Dusza, zatrzaśnięta pomiędzy światami, błąkająca się po Ziemi, porozumiewając się ze swoją pierwszą prawdziwą miłością, całkowicie pozbawiona jakichkolwiek szans na szczęśliwy koniec, a zaraz obok przyjaciel, który świadomie (lub nie) próbuje uwieść dziewczynę, która doświadczyła w życiu więcej nieszczęść możnaby było sobie wyobrazić.

Dla takich osób jak ja, nie ma happy endów. Dostałem rolę gorszą od piekła - w tym przedstawieniu byłem samotnym grzesznikiem, który został ukarany za swoje czyny, jakie popełnił za życia. Moja rehabilitacja miała dopiero nadejść, jednak nie dane mi było jej doświadczyć. Przeleciało mi koło nosa zbyt wiele szans na to, by jakoś naprawić swoje życie. Zorientowałem się za późno.

- Niall, zaraz lunie deszcz! - usłyszałem śmiech Kendall, więc podniosłem na nią swój wzrok. Patrzyła wesoło na blondyna, który ostatkiem sił starał sie utrzymać gitarę.

Prychnąłem. Jak można byłoby być na tyle nieodpowiedzialnym, by zabrać kogoś tak delikatnego jak Kendall na biwak i to na dodatek w zimie? Odpowiedź była prosta; trzeba było być Niallem Horanem. Nigdy nie gustował w normalnych randkach. Dla niego wyjście do knajpy było ostatecznością, dlatego zdziwiłem się, gdy ujrzałem w Granny's jak je kolecje z Ken. Preferował bardziej kręgle, narty w Austrii albo ściankę wspinaczkową. Był zbyt nieśmiały, by przebywać z dziewczyną sam na sam przez dłużej niż pięć minut. A sporty, jakakolwiek inna rozrywka zapewniała mu pełen komfort i brak krępujących ciszy, czy też braku tematu do rozmów.

sweet despair // L.T.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz