4.

126 6 0
                                    

W siedzibie Daily Planet pojawił się tak jak zwykle za piętnaście szósta. Panował tam już rozgardiasz i pełno ludzi biegało w te i z powrotem po głównym piętrze, obrzucając się informacjami i przebiegając między biurkami i boksami. Wśród całego tego rozgardiaszu stał redaktor naczelny - Perry White, jak zwykle w białej przepoconej koszuli i z rumieńcem gniewu na twarzy.

W koło niego unosił się siwy kłąb dymu z cygara, które trzymał w prawej dłoni wymachując nim w stronę spłoszonej praktykantki, która chwilę temu przyniosła mu najnowsze artykuły.

-Nie jest dziś w humorze – usłyszał za sobą Clark i odwrócił się patrząc prosto na Rona, który chwiejnie usiadł na brzegu swojego biurka z papierowym kubkiem w dłoni.

Wyglądał krótko mówiąc na wczorajszego. Był w tym samym garniturze, to znaczy spodnie od garnitury były te same, ale marynarki nie miał wcale, za to koszule, tylko częściowo schowaną w spodnie, miał rozpiętą prawie do pępka i przyozdobioną bladą plamą. Zdjął z nosa przeciwsłoneczne okulary i mrużąc podkrążone, zaczerwienione oczy od ostrych jarzeniówek pomieszczenia, skrzywił się łapiąc z westchnięciem za głowę.

-No i jak? - zapytał masując nasadę nosa. – Masz coś na temat przepięknej panny Wayne? Zniknąłeś nagle... Ona też... Więc...- podniósł na niego lekko zamglony, ale jednak wciąż czujny wzrok.

-Nie – powiedział Clark krótko, zdejmując torbę z ramienia i położył ją na swoim uporządkowanym biurku.

-Co „nie"? – zapytał Ron niezadowolony taką odpowiedzią.

-Nic nie mam.

-Kłamiesz – powiedział dziennikarz, drapiąc się po brodzie, a zarost zachrzęścił pod jego paznokciami. – Masz aspirynę?

-Nie mam – odpowiedział Clark siadając za biurkiem i patrząc na wyraźnie skacowanego przyjaciela. Ciężko mu było jednak mu współczuć widząc cwany uśmieszek Rona, który po tym jak syknął z bólu znów spojrzał na Clarka czujnie.

-Oj, stary! – powiedział tonem karcącym. – Nie kręć, nie jestem głupi, a ty nie potrafisz kłamać, co nie działa pozytywnie na twoją karierę dziennikarza, wiesz? Nie bądź taki i podziel się z kolegą! Zniknęliście oboje, chyba mi nie powiesz, że od razu po tym jak cię opuściłem poszedłeś do domu, co? Jeśli powiesz mi, że znów oglądałeś jakiś głupi serial i poszedłeś spać przed dziesiątą to się załamię, słowo daje!

-Może – mruknął Clark i odwzajemnił czujne spojrzenie Rona, który przesiadł się na jego biurko, patrząc na niego uważnie.

-Jakiś taki jesteś... - wymruczał przygryzając swój prawie pusty kubek po kawie. – Coś się stało? – zapytał mrużąc opuchnięte oczy.

-Nie, nic się nie stało – powiedział Clark, spuszczając wzrok na swoją torbę, z której wyciągnął teczkę. – A jak tobie poszło?

-Nie zmieniaj tematu... - zaczął tonem matki przesłuchującej syna.

-Są moje zuchy! – Ron wyraźnie skrzywił się słysząc krzyk redaktora i niechętnie podniósł się z miejsca i jak Clark powlókł się w stronę mężczyzny, który rzucił w asystenta plikiem papierów. – No tak jak? Materiały! Szybko, bo nie ma czasu! – strzelił palcami kilka razy. – Co z Wayne? – zapytał od razu jak podeszli do niego, gdy akurat pochylał się nad biurkiem składając zamaszysty podpis na jakimś dokumencie.

-Clark miał się nią zająć – powiedział Ron opierając się ciężko o szafkę na segregatory, bo nagle zakręciło mu się w głowie.

-Zająłeś się nią? – zapytał White patrząc na niego znad oprawek starych okularów.

-Śmiesznie to brzmi – powiedział rozbawiony Ron i zatrząsnął się od śmiechu, ale zaraz syknął łapiąc się za skroń.

-Znów zabalowałeś, kretynie! – warknął an niego redaktor i wzniósł oczy ku niebu. – Łazisz na takie imprezy tylko po to by się napić!

-Łażę na takie imprezy by się z kimś napić – poprawił go łagodnie Ron, rozmasowując skroń. – Dzięki alkoholowi łatwiej jest coś z ludzi wyciągnąć. Zresztą sam się zaraz, szanowny redaktor naczelny, przekona czytając mój nieco pikantny artykuł z nowinkami z senatu...

-Dobra! Zobaczymy czy cię rozgrzeszę. Kent, co z Wayne? – zwrócił się do Clarka, który stał z boku wpatrzony w okno.

-Nic. Za szybko wyszła – powiedział, przenosząc wzrok na mężczyznę, który zmierzył go uważnym wzrokiem.

-Chory jesteś? – zapytał White i zaciągnął się cygarem.

-Nie, proszę pana – odpowiedział grzecznie Clark myśląc już zupełnie o czymś innym.

-Hmm – mruknął mało przekonany redaktor. – To dobrze – powiedział nagle ponosząc głos i sprawiając, że Clark na nowo zwrócił na niego uwagę. – Bo czeka cię twoja rubryka. Spis najbliższych meczy i to na zaraz – poprawił okulary i westchnął. – Cholera, Wayne musi być w artykule... Mamy chociaż jedno jej zdjęcie?! – wrzasnął na całe pomieszczenie, co spowodowało sekundowy spłoszony zastój w pracy całego zespołu.

-Tak, tak – powiedział pośpiesznie jego asystent wyłaniając się znad jego ramienia. – Ten młody zrobił ich całkiem dużo – powiedział podając White'owi teczkę.

-Zobaczmy – mruknął otwierając ją i przetasował zdjęcia, marszcząc brwi i krzywiąc się, burcząc coś pod nosem i kręcąc nosem.

Przygryzł cygaro przekładając pojedyncze kadry w mięsistych dłoniach. Pyknął małe kółko z dymu i westchnął jakby nabierał oddech do krzyku.

-Oprócz tego, że mamy beznadziejne zdjęcia – rzucił to wyraźnie w stronę Jimmy'ego, który skulił się na swoim miejscu. – Nie są takie złe – mruknął znacznie ciszej w stronę Clarka i Rona, tak by młody tego nie usłyszał. – To nie mamy nic! Musimy mieć przynajmniej markę tej przeklętej sukienki! Gdzie są wszystkie kobiety gdy są potrzebne? Co to za projektant?! - rzucił w eter unosząc zdjęcie i oczekując odpowiedzi, do którejś z pań.

-Prada – powiedział Clark patrząc tępo na fotografię, gdzie piękna Beatrice Wayne stała przy kolumnie z kieliszkiem szampana z łagodną, ale teraz jak się mu wydawało sztuczną, miną.

Wszyscy spojrzeli na niego, a on uświadomił to sobie dopiero po chwili. Spuścił głowę i odwzajemnił wszystkie zdziwione spojrzenia. Zawahał się. Co miał powiedzieć? Że wie to dlatego, że sukienka ze zdjęcia wciąż wisiała u niego na szafie, bo jej właścicielka zostawiła ją uciekając na boso z jego mieszkania?

-Zajmę się lepiej artykułem o najbliższych meczach – powiedział jedynie i szybko zniknął w boksie swojego biurka w towarzystwie powracającego gwaru Daily Planet. 

SuperbatOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz