W siedzibie Daily Planet pojawił się tak jak zwykle za piętnaście szósta. Panował tam już rozgardiasz i pełno ludzi biegało w te i z powrotem po głównym piętrze, obrzucając się informacjami i przebiegając między biurkami i boksami. Wśród całego tego rozgardiaszu stał redaktor naczelny - Perry White, jak zwykle w białej przepoconej koszuli i z rumieńcem gniewu na twarzy.
W koło niego unosił się siwy kłąb dymu z cygara, które trzymał w prawej dłoni wymachując nim w stronę spłoszonej praktykantki, która chwilę temu przyniosła mu najnowsze artykuły.
-Nie jest dziś w humorze – usłyszał za sobą Clark i odwrócił się patrząc prosto na Rona, który chwiejnie usiadł na brzegu swojego biurka z papierowym kubkiem w dłoni.
Wyglądał krótko mówiąc na wczorajszego. Był w tym samym garniturze, to znaczy spodnie od garnitury były te same, ale marynarki nie miał wcale, za to koszule, tylko częściowo schowaną w spodnie, miał rozpiętą prawie do pępka i przyozdobioną bladą plamą. Zdjął z nosa przeciwsłoneczne okulary i mrużąc podkrążone, zaczerwienione oczy od ostrych jarzeniówek pomieszczenia, skrzywił się łapiąc z westchnięciem za głowę.
-No i jak? - zapytał masując nasadę nosa. – Masz coś na temat przepięknej panny Wayne? Zniknąłeś nagle... Ona też... Więc...- podniósł na niego lekko zamglony, ale jednak wciąż czujny wzrok.
-Nie – powiedział Clark krótko, zdejmując torbę z ramienia i położył ją na swoim uporządkowanym biurku.
-Co „nie"? – zapytał Ron niezadowolony taką odpowiedzią.
-Nic nie mam.
-Kłamiesz – powiedział dziennikarz, drapiąc się po brodzie, a zarost zachrzęścił pod jego paznokciami. – Masz aspirynę?
-Nie mam – odpowiedział Clark siadając za biurkiem i patrząc na wyraźnie skacowanego przyjaciela. Ciężko mu było jednak mu współczuć widząc cwany uśmieszek Rona, który po tym jak syknął z bólu znów spojrzał na Clarka czujnie.
-Oj, stary! – powiedział tonem karcącym. – Nie kręć, nie jestem głupi, a ty nie potrafisz kłamać, co nie działa pozytywnie na twoją karierę dziennikarza, wiesz? Nie bądź taki i podziel się z kolegą! Zniknęliście oboje, chyba mi nie powiesz, że od razu po tym jak cię opuściłem poszedłeś do domu, co? Jeśli powiesz mi, że znów oglądałeś jakiś głupi serial i poszedłeś spać przed dziesiątą to się załamię, słowo daje!
-Może – mruknął Clark i odwzajemnił czujne spojrzenie Rona, który przesiadł się na jego biurko, patrząc na niego uważnie.
-Jakiś taki jesteś... - wymruczał przygryzając swój prawie pusty kubek po kawie. – Coś się stało? – zapytał mrużąc opuchnięte oczy.
-Nie, nic się nie stało – powiedział Clark, spuszczając wzrok na swoją torbę, z której wyciągnął teczkę. – A jak tobie poszło?
-Nie zmieniaj tematu... - zaczął tonem matki przesłuchującej syna.
-Są moje zuchy! – Ron wyraźnie skrzywił się słysząc krzyk redaktora i niechętnie podniósł się z miejsca i jak Clark powlókł się w stronę mężczyzny, który rzucił w asystenta plikiem papierów. – No tak jak? Materiały! Szybko, bo nie ma czasu! – strzelił palcami kilka razy. – Co z Wayne? – zapytał od razu jak podeszli do niego, gdy akurat pochylał się nad biurkiem składając zamaszysty podpis na jakimś dokumencie.
-Clark miał się nią zająć – powiedział Ron opierając się ciężko o szafkę na segregatory, bo nagle zakręciło mu się w głowie.
-Zająłeś się nią? – zapytał White patrząc na niego znad oprawek starych okularów.
-Śmiesznie to brzmi – powiedział rozbawiony Ron i zatrząsnął się od śmiechu, ale zaraz syknął łapiąc się za skroń.
-Znów zabalowałeś, kretynie! – warknął an niego redaktor i wzniósł oczy ku niebu. – Łazisz na takie imprezy tylko po to by się napić!
-Łażę na takie imprezy by się z kimś napić – poprawił go łagodnie Ron, rozmasowując skroń. – Dzięki alkoholowi łatwiej jest coś z ludzi wyciągnąć. Zresztą sam się zaraz, szanowny redaktor naczelny, przekona czytając mój nieco pikantny artykuł z nowinkami z senatu...
-Dobra! Zobaczymy czy cię rozgrzeszę. Kent, co z Wayne? – zwrócił się do Clarka, który stał z boku wpatrzony w okno.
-Nic. Za szybko wyszła – powiedział, przenosząc wzrok na mężczyznę, który zmierzył go uważnym wzrokiem.
-Chory jesteś? – zapytał White i zaciągnął się cygarem.
-Nie, proszę pana – odpowiedział grzecznie Clark myśląc już zupełnie o czymś innym.
-Hmm – mruknął mało przekonany redaktor. – To dobrze – powiedział nagle ponosząc głos i sprawiając, że Clark na nowo zwrócił na niego uwagę. – Bo czeka cię twoja rubryka. Spis najbliższych meczy i to na zaraz – poprawił okulary i westchnął. – Cholera, Wayne musi być w artykule... Mamy chociaż jedno jej zdjęcie?! – wrzasnął na całe pomieszczenie, co spowodowało sekundowy spłoszony zastój w pracy całego zespołu.
-Tak, tak – powiedział pośpiesznie jego asystent wyłaniając się znad jego ramienia. – Ten młody zrobił ich całkiem dużo – powiedział podając White'owi teczkę.
-Zobaczmy – mruknął otwierając ją i przetasował zdjęcia, marszcząc brwi i krzywiąc się, burcząc coś pod nosem i kręcąc nosem.
Przygryzł cygaro przekładając pojedyncze kadry w mięsistych dłoniach. Pyknął małe kółko z dymu i westchnął jakby nabierał oddech do krzyku.
-Oprócz tego, że mamy beznadziejne zdjęcia – rzucił to wyraźnie w stronę Jimmy'ego, który skulił się na swoim miejscu. – Nie są takie złe – mruknął znacznie ciszej w stronę Clarka i Rona, tak by młody tego nie usłyszał. – To nie mamy nic! Musimy mieć przynajmniej markę tej przeklętej sukienki! Gdzie są wszystkie kobiety gdy są potrzebne? Co to za projektant?! - rzucił w eter unosząc zdjęcie i oczekując odpowiedzi, do którejś z pań.
-Prada – powiedział Clark patrząc tępo na fotografię, gdzie piękna Beatrice Wayne stała przy kolumnie z kieliszkiem szampana z łagodną, ale teraz jak się mu wydawało sztuczną, miną.
Wszyscy spojrzeli na niego, a on uświadomił to sobie dopiero po chwili. Spuścił głowę i odwzajemnił wszystkie zdziwione spojrzenia. Zawahał się. Co miał powiedzieć? Że wie to dlatego, że sukienka ze zdjęcia wciąż wisiała u niego na szafie, bo jej właścicielka zostawiła ją uciekając na boso z jego mieszkania?
-Zajmę się lepiej artykułem o najbliższych meczach – powiedział jedynie i szybko zniknął w boksie swojego biurka w towarzystwie powracającego gwaru Daily Planet.
CZYTASZ
Superbat
FanfictionClark Kent na przyjęciu z okazji założenia Metropolis pojawia się jako dziennikarz, zwykły człowiek, nie Superman. Poznaje tam Beatrice Wayne, która jest jednym wielkim sekretem, nawet dla jego wyczulonych zmysłów. Ten wieczór wystarczył by stała si...