Obława

93 7 21
                                    

- Dopadła go już w sieni, bo choć chłop był żwawy jak mało który, to sukcice, jako że martwe a potem ożyłe, w ogóle zmęczenia nie czują i tam gdzie on już zwalniał, jej nawet dech nie przyspieszył, bo w ogóle oddychać nie musi. Biegnie, magią spod jezior napędzana, dlatego tam czasem wraca pod taflę na noce.

- Nie bredź o magii. Dopadła go i co?

- Pazury do gardła przystawiła, pod ścianę stanąć kazała. A jak stanął, to rozebrać się kazała, wszystko.

- A po co?

- Bo to wampirzyca jest, ludzką krwią się żywi i z niej siłę niezrównaną nam czerpie.

- Mówiłeś, że z magii, z głębin jeziornych.

- Tamój też musi zajrzeć niekiedy. Tam od swej stworzycielki która ją światu wróciła hołdy oddaje i magię umysłowi potrzebną pobiera, ale od ludzi krew wyssać musi by ciało i organy wszystkie działać mogły.

- Mówiłeś, Harek, że jest martwa, nie oddycha i się nie męczy, to jakie organy niby działać mają, a zresztą jak krwią się nażreć można...

- Zawrzyj japę Simil, jak czarcich pomiotów nie pojmujesz. Kontynuujże, Harek.

- Pewny był, że mu się zaraz kłami spod dziąseł błyszczącymi w szyję wpije i już nie puści, a ta, słuchajcie, zamiast tego klękła na pięty, szeroko nagie nogi rozstawiając, chwyciła go i jak się nie zassała, aż jej lica wklęsły i pot na trupie czoło wstąpił.

- Znaczy... Przez dzidę z niego całą krew wypompowała? - Trzeci z rozmówców, Trias, wybałuszył oczy.

- Niechybnie, albowiem potem ślady pogryzień na nim znaleziono. Nadto tamój właśnie, jak medyki mówią, połączenie z całym ciałem jest i krew gładko nawet z samego czerepu dopłynie.

- Ależ... jeśli ona na bezdechu żyje, tedy wszystko za jednym ino pociągnięciem...?

- Takoż i było. Ani na moment w wysiłku przez parenaście minut nie ustała, bo i nie było takowej potrzeby. A on patrzył tylko w jej martwe oczy ku górze na niego skierowane i wraz z nią sapał i jęczał, stopniowo czucie w ciele tracąc, skóra mu najpierw zbladła, a potem zczerniała, schnąc w mgnieniu oka. A jak już z sił opadł i cichym jękiem tylko o litość błagał, to tak ją, okrutnicę, radość z jego cierpienia wzięła, że wyszczerzyła się, ale przestała zaraz, bo cenny płyn jej się z ust polał, zacisnęła tedy zaraz ponownie, a potem, jak skończyła, skoczyła i uleciała w niebo, ciało obnażone, włosem gęstym w miejscach skrytych zwykle obrośnięte rozkładając szeroko, coby umknąć rychlej, stryja mego zapominając.

- Straszna śmierć.

- Pokój jego duszy. Że też takie monstra po świecie chodzą...

- Z przeproszeniem, bredzicie panowie - odezwał się i wszedł do izby wysoki, chudy mężczyzna w długim czarnym habicie z kapturem, z miską w dłoni. W misce parował gulasz.

- Tia? A ktoś ty jest, żeby kłam zadawać tragicznej historii mojego stryja, którą żem sam widział? - rzucił wyzywająco jeden z trzech siedzących przy stole drabów i wstał z ławy, przy okazji unosząc też nóż ubabrany w steku.

- Jestem Teodozjusz Benir, ojciec duchowny kościoła Wiecznego Ognia, prałat Dunim, przez kolegium powiatu Garreaskiego posłany jako jeden z dwudziestusześciu przedstawicieli rady apostolskiej u boku Zakonu Płonącej Róży.

- Eeeeeee - drab Harek pokręcił nosem, mając już ochotę pobić duchownego, którego pochodzenia zresztą przez mrok panujący w izbie trudno było na początku dojrzeć nawet pomimo habitu, ale usłyszawszy jego pokrętne funkcje uznał, że to kiepski pomysł.

Obława || Lambert OneshotOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz