𝐂𝐇𝐀𝐏𝐓𝐄𝐑 𝟎𝟏

69 10 7
                                    

[ Gdyby nie pewna osóbka, pewnie ten fanfik nie ujrzałby światła dziennego ^.^ Za co jej dozgonnie dziękuję, bo szybka jestem do rezygnowania z pomysłów XD ]

A tym bardziej, że jej tata nie miał nic przeciwko jej pomysłowi, aby spędzić bite dwa tygodnie, sam na sam ze swoją żoną. Tylko nie wiedzieć czemu miał przy tym minę taką, jakby właśnie szła na ścięcie. Zamknęła na chwilę oczy, nim ponownie je otworzyła, ale wrażenie nie ustawało. W końcu stwierdziła, że jej się tylko wydaje i w taki oto sposób cieszy się z tego spędzić ten czas z Sakurą. A teraz stała jak słup soli i czekała w kompletnym milczeniu, co ma do powiedzenia Mitsuki.

Zdawała sobie sprawę z tego Sarada, że nie ważne jakby tego nie chciała, odwrotu już nie było i musiała się z tym faktem pogodzić. Jednak widmo koszmarnej opiekunki z piekła rodem, nie poprawiało jej humoru. Chociaż jak teraz pomyślała, o tym co powiedział przed chwilą Boruto, było w tym ziarnko prawdy, że sama nie dałaby rady, gdyby przeciwnik był na poziomie junin'a czy coś w tym deseniu. A wiadomość o tym, że jest sama, mogła tylko podsycić rządzę tych, co chcieli ją zdobyć do własnych celów.

— O tym właśnie chciałem powiedzieć, że twoi rodzice chcieli twojego bezpieczeństwa podczas tego, kiedy nie będzie ich w pobliżu! — odezwał się po chwili Mitsuki, tuż po tym, jak Boruto na uboczu wyjaśnił mu całą sprawę i to, że źle dobrał słowa, które mocno ugodziły w dumę Sarady.

—No mam nadzieję, bo jeśli nie, to... Nie ważne... Byleby tą osobą nie była ta, o której myślę... — stwierdziła po chwili Sarada, wracając na swoje wcześniejsze miejsce.

Od momentu, gdy już było postanowione, że pojadą, nie mieli zamiaru powiedzieć jej, kim będzie jej opiekun. Nie wiedzieć czemu, kiedy pytała się ich, kim on będzie, to oboje nabierali wody w usta, tak jakby nie chcieli zapeszyć. Zrezygnowana spuściła w dół głowę, mając cichą nadzieję, że jej złe przeczucia się nie sprawdzą, bo nie miała zamiaru mieć styczności z osobą, która nomen omen powinna dawno już nie żyć. Ale widać jak znała swoich kochanych rodziców, to zapewne udało im się dokonać czegoś co jest niemożliwe do realizacji.

— Co miałaś na myśli mówiąc "byleby nie była osoba, o której myślisz..."? — spytał po chwili Mitsuki, który jednak nie miał zamiaru odpuścić i zostawić tego jak miał zamiar to zrobić Boruto.

— Wolałbyś nie wiedzieć, z drugiej strony, nie jestem co do tego pewna, więc wolę nie spekulować! Okaże się to w dzień, kiedy moi rodzice mają wyjazd, tyle mogę powiedzieć na ten moment, a co za tym idzie, dam wam znać! — odparła po chwili Sarada z nikłym uśmiechem wypisanym na twarzy, który jak się pojawił, tak też i szybko znikł.

***

— ATCHOOOO!!!

Gdzieś na obrzeżach miasta Konoha, gdzie pewnej osobie konsumującej ramen przytrafiło się kichnięcie. Które było tak potężne i rozległe, że jego właściciela, odrzuciło od stolika z ogromną siłą, który z impetem wylądował na ścianie lokalu. Co nie omieszkali skomentować inni klienci, którzy w tym samym momencie się w tym miejscu znajdowali. Nawet sama osoba, która doświadczyła tego kichnięcia, była w pełnym szoku, przez chwilę zastanawiała się, co tak właściwie się stało.

A to dlatego, że nie było mowy, aby ktokolwiek w tym samym momencie go za jego plecami obgadywał. Ale po sile z jaką kichnął, miał złe przeczucia, że czarne chmury nadeszły na jego głową. I wcale się pod tym względem nie mylił, chociaż ukrył za pomocą techniki swój prawdziwy wygląd i tak nie mógł czuć się bezpiecznie, nie ważne gdzie by się udał. Nie czuł zażenowania incydentem, którego nie zrobił specjalnie, a tym bardziej, że nie miał zamiaru zwracać na siebie uwagę.

Gdyby zjawił się w swojej normalnej formie, nikt za żadne skarby nie wpuściłby go do tego lokalu bez odczuwania terroru i strachu, że jego życie zaraz się skończy. A on tylko chciał w spokoju zjeść sobie miskę ramen'u, jak każdy zwykły człowiek. Co pewnie w oczach innych byłoby niedorzeczne, ale nie zwracał na to kompletnej uwagi. A teraz musiał znosić spojrzenia obcych mu ludzi, którzy zastanawiali się, czy nic mu nie jest. Gdyby nie dojedzony przez niego ramen, to by dawno już opuścił to miejsce i udał się do siebie.

— Nic panu nie jest? — odezwał się właściciel tejże restauracji, w której aktualnie nomen omen Madara się znajdował, ale że był pod przykryciem, to nic dziwnego, że się do niego w ten sposób odezwał.

— Nie, nic mi nie jest, może być pan pewny! — odparł po chwili Madara, nie owijając w bawełnę i przechodząc do konkretów.

— Ale na pewno jest pan pewny? Może jednak wezwać... — nie dokończył, bo w tym momencie mu Madara przerwał.

— Nie, nie trzeba, jak już mówiłem! To nie przeziębienie, może być pan pewny! Po prostu ktoś, o kim nie chcę słyszeć mnie obgaduje! A poza tym poproszę o rachunek — wszedł w słowo właścicielowi restauracji Madara, szybko przy czym zmieniając temat.

Ostatnim haustem wykończył, to co miał w misce i odstawił na bok pałeczki. Nie miał zamiaru wdawać się w bezsensowną rozmowę z osobą, która lepiej aby była nieświadoma, z kim obecnie miała do czynienia. Chciał jak najszybciej ulotnić się z tego miejsca, aby ludzie nie zaczynali mieć co do niego podejrzeń. Zapewne, gdyby nie kichnął do tego by nie doszło, ale co się stało już się nie odstanie i musiał jakoś sobie z tym poradzić. Właściciel tylko westchnął i niedługo potem wrócił z rachunkiem, nie kontynuując tej rozmowy.

𝙼𝚛𝚘𝚌𝚣𝚗𝚢 𝙾𝚙𝚒𝚎𝚔𝚞𝚗 | 𝐌𝐀𝐃𝐀𝐑𝐀Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz