Azula zawsze była dobra w pływaniu. Lubiła wodę, nawet jeżeli jej temperatura spadała poniżej zera.
Woda ją uspokajała, pozbawiała zbędnego balastu, w niej można było choćby na chwilę zapomnieć o strasznej grawitacji.
Jednak to, co nadchodziło po pływaniu, tego nie znosiła. Azula nienawidziła mokrych ubrań- czy nawet kostiumów kąpielowych- lepiących się do ciała, ogrzanych jej ciepłem kropel wody spływających po plecach i mokrych włosów oblepiających kark i czoło.
Dyskomfort jaki przyniosły jej te drobnostki był jednak niczym w porównaniu z konsekwencjami, jakie poniósł George. Mieszanka hulającego wiatru, mżawki i mroźnego jeziora sprawiła, że nabawił się okropnego kataru, a później gorączki i bólu gardła. Przez kilka dni leżał w skrzydle szpitalnym, ale widząc, że wcale mu się nie polepsza, pani Pomfrey wysłała go do jego dormitorium, aby kurował się we własnej pościeli.
Zdjęty chorobą chłopak leżał w dormitorium okrągłe dwa tygodnie, codziennie odwiedzany i zasypywany przeprosinami przez Azulę. Dziewczyna na prawdę przejęła się tą chorobą, bo uważała, iż była jej bezpośrednim powodem.
Po obiedzie pakowała ciastka, albo inne starannie wybrane z pomiędzy stosów jedzenia słodycze, w serwetkę, biegła, czym prędzej do zachodniej wierzy, w której znajdował się pokoju Gryffindoru. Przed wejściem zwykle ściągała z siebie szatę z zielonymi oznaczeniami, tak aby uniknąć linczu ze strony Gryfonów.Tak też zrobiła i dzisiaj.
Wbiegła po krętych schodach do sypialni, w której spali bliźniacy i kilku ich kolegów. Teraz była jednak pusta, z zajętym tylko jednym łóżkiem, bo na długiej przerwie większość uczniów wychodziła na błonia.Pokój był duży, choć jak na gust Azuli przydałaby mu się kobieca ręka. Czerwono-złote draperie, które zdobiły pomieszczenie były bardzo zaniedbane. Pokryte w kurzu, popisane, łuszcząca się ze ścian a w kilku miejscach podpalone.
Podobnie prezentowała się podłoga, która nosiła na sobie ślady niedawnych eksperymentów bliźniaków i wyszczerbione bądź połamane meble. Dodatkowo, ku ciągłej zgrozie Azuli, cały pokój był wprost pokryty w brudnych a nawet i czystych ubraniach, przemieszanych ze sobą w jeden wielki kocioł ciągnący się od parapetu aż pod same drzwi. Gdzieniegdzie dostrzec można było również książki, wraz z niezliczoną ilością papierów, w tym bezładnych notatek, kartkówek i ściąg, niedojedzone słodycze, a jeżeli na prawdę miało się farta to i małe zwierzątka, jak szczur jednego z lokatorów.Przeszła przez próg, uważając, aby nie stanąć na podejrzanie zesztywniałą skarpetkę.
- Ugh! Śmierdzi tu padliną! Wietrzysz tu czasem?
- A co stało się z „dzień dobry", „jak się masz"?
- Nie ma! Tak jak twojej higieny osobistej.- otworzyła okno i związała ciężkie kotary, aby światło mogło się dostać do pomieszczenia.- Nigdy nie wyzdrowiejesz, jeżeli cały dzień będziesz siedzieć w zaduchu.
- Nie wiem, czy chcę wyzdrowieć, z taką pielęgniarką u boku...
- Oh, zamknij się.Podeszła do łóżka i wyrwała poduszkę spod jego ramienia, po czym przycisnęła mu ją do twarzy.
Wywinął się spod nacisku, by chwycić ją w tali i wciągnąć na łóżko. Upadając walnęła swoją głową o jego czoło i upadła na niego. Trafiła biodrem wprost w kolano chłopaka. Pisnęła. W ręku trzymała zawiniątko ze słodyczami, uniosła je w ostatniej chwili w górę, żeby nie spłaszczyć go pod sobą.George zachichotał. W odpowiedzi pokręciła karcąco głową, starannie ukrywając uśmiech błądzący po jej wargach.
Sięgnął po słodki podarunek.- O donaty. Moje ulubione.
- Wiem.Rzucił jej przelotne spojrzenie a następnie wgryzł się w słodkie ciasto. Po dwóch gryzach znikł pierwszy donat.
- Ty chyba nie lubisz słodyczy.
Zmarszczyła brwi, była to raczej prawda. Ale z drugiej strony nie za bardzo w ogóle lubiła jedzenie. Zwłaszcza to w Hogwarcie- tłuste i przeważnie mięsne.
YOU ARE READING
Czego już nie odzyskamy
Teen FictionGdy wszyscy w Hogwarcie przejmują się turniejem trójmagicznym, pewna ślizgonka ma na głowie inne sprawy. Jedną z nich jest ulubieniec tłumów, Cedric Diggory, choć według niektórych, jej wzrok skierowany jest na nie tego chłopca, co trzeba.