Tej nocy Suzanne spała niespokojnym snem. Ciągle się wierciła, przewracając z boku na bok. Nie mogła się pogodzić z myślą, że od ostatniego zdarzenia pozostanie samotną mamą wychowującą trójkę dzieci w małej kawalerce. Ciągle miała przed oczami dantejskie sceny, które rozegrały się w tą nieszczęśliwą, sylwestrową noc. Na oczach milionów ludzi, i tymi przed telewizorami, i tymi którzy uczestniczyli w radosnym oczekiwaniu na nowy rok na placu Piłsudskiego w Warszawie, Boeing 737 transportujący 187 pasażerów z Wilna do Paryża spadł na bawiący się tłum. Zginęło ponad 5 tysięcy osób, a państwo na wiele dni popadło w żałobę narodową.
Minęło dopiero kilka tygodni, lecz rana Suzanne była wciąż świeża. Jej mąż, Christopher Sanchez, Amerykanin meksykańskiego pochodzenia odbywał właśnie podróż służbową do Polski, lecz znalazł się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie. O godzinie 23.35, kiedy wracał ze klubu świętując podpisanie kontraktu, postanowił że zajdzie na plac Piłsudskiego i zobaczy, co takiego tam się dzieje. Parę minut później, samolot spadł.
Wybiła 7.00 nowojorskiego czasu. Budzik w pokoju Suzanne nie przestawał dzwonić, aż zniecierpliwiona właścicielka zrezygnowała z tej nierównej walki i go wyłączyła. Niechętnie zwlokła się z łóżka i powoli, krok za krokiem poczłapała do kuchni odgrzać sobie wczorajszą pizzę na śniadanie. Czuła, że powoli w jej życie wkrada się depresja, lecz jak na razie nie dopuszczała do siebie tej myśli. Ta choroba to jedna z największych plag współczesnego świata. Suzanne przywitała się ze stojącą nad zlewem gosposią Marthą, i usiadła przy stole.
-Cześć, dzieci już w szkole?- spytała i nie czekając na odpowiedź podeszła do ekspresu, nalewając sobie gorące espresso. -Zupełnie nie chce mi się iść do pracy, ale no wiesz, za coś muszę ci płacić. Do tego jeszcze sprawa z tym polskim samolotem…- myślała na głos nie dopuszczając Marthy do głosu. -Na razie nikomu nie mów, bo to jeszcze nieoficjalna sprawa, ale podejrzewam, że w tej katastrofie maczali palce ci z Al-Kaidy. Jak tylko dorwę sprawcę śmierci mojego męża, nogi mu z dupy powyrywam- wybuchła Suzanne i zaniosła się nieopanowanym płaczem. -Czemu złe rzeczy zdarzają się dobrym ludziom?- płacząc, przytuliła się do Marthy.
-Może dlatego, że dobrzy ludzie biorą na siebie smutki i cierpienia tych złych?- zasugerowała niepewnie gosposia i pocałowała Suzanne w czoło. -Słuchaj, wiem że ci ciężko, ale nie załamuj się. Postaraj się opanować swoje emocje jak nie dla mnie, to dla swoich dzieci. One cię potrzebują, kochana. Wiele osób cię potrzebuje- zakończyła monolog Martha i poszła zmywać naczynia, jak gdyby nic nigdy się nie stało.
Suzanne popatrzyła na zegarek. Była 7.35. Za 25 minut zaczynała się zbierać rada zarządu CIA, do której należała Suzanne. Była tam starszym śledczym ds. terroryzmu i korupcji. Nie mogła się spóźnić. Jeszcze nigdy jej się to nie zdarzyło. Nie mogła pozwolić, aby jej dobre imię zaplamiła taka błachostka jak spóźnienie się na spotkanie. Szybko się ubrała, i w ciągu 5 minut wyszła na chłodną ulicę. Tak bardzo jej się nie chciało… Śmierć Christophera dosłownie wyssała z niej cała energię, którą by mogła zasilić kilka dzielnic Manhatanu.
Wyjęła z kieszeni spodni telefon, który właśnie odegrał krótką melodyjkę, oznaczającą nowe powiadomienie. -Uff, to tylko Facebook- odetchnęła z ulgą i zamówiła Ubera. Musi jak najszybciej się dostać na prawie drugi koniec miasta, aby zdążyć na spotkanie. Kolejny raz nie zawiodła się na tym serwisie. Samochód podjechał 3 minuty po wysłaniu zgłoszenia. Szybko wsiadła, i nie zamieniając słowa z kierowcą kazała mu jechać jak najszybciej.
CZYTASZ
Zabójcza Miłość
Storie d'amoreMiłość. Zgroza. Zamach. Tragedia. Brzmi ciekawie? Zapraszam do czytania, kolejne rozdziały w trakcie pisania.