Kilka lat temu gdy odwiedziłam dziadków doszło do tragedii, Lord Voldemort wszedł do ich domu i bezlitośnie zabił na moich oczach. Chowałam się za kanapą, podszedł do mnie powolnym krokiem i spojrzał swymi przerażającymi oczami.
-Nie zabiję cię, okaże ci litość a za kilka lat wstąpisz w me szeregi i staniesz się moim najwierniejszym sługą. -Nie wiedziałam co robić, czy potwierdzić czy zaprzeczyć, on nie czekając na moją reakcję machną różdżką. Poczółam ból w lewym przedramieniu, widniał na nim dziwny znak... wąż wychodzący z czaszki. Chciałam zapytać co to ale ubiegł mnie wybuch. Do domu wpadło kilkunastu aurorów, zaczęli ciskać zaklęciami ale ich wroga już nie było. Zniknął, rozpłyną się w powietrzu.
-Nic ci nie jest córeczko?- Tata który przyszedł z aurorami mocno mnie przytulił i spojrzał na mnie badawczo.- Boli cię, zrobił ci coś? -Pokiwałam twierdząco głową.- Co? - wystawiłam do niego niego rękę pokazując dziwny znak, chciałam zapytać co to ale tata gdy tylko to zobaczył odskoczył ode mnie. Powiedział coś do jakiegoś Pana który podszedł do mnie i spojrzał na moją rękę.
-To mroczny znak. Symbol Czarnego Pana. Kazał ci wystawić rękę? Zmusił cię czy sama tego chciałaś?!
-Po prostu podszedł do mnie, powiedział że mnie nie zabije, że mnie oszczędzi machnął różdżką i to się zrobiło... Ja nie chciałam, bałam się nie wiedziałam co zrobić...- zalałam się łzami i spojrzałam na tate w nadzieji że przytuli mnie na pocieszenie ale on wpatrywał się we mnie z obrzydzeniem .
-Zabierz ją stąd Flamoncie, to dziecko nie jest niczemu winne zmusił ją.
Wróciłam do domu a przynajmniej wydawało mi się że to mój dom, że kiedyś nim był... Mama gdy mnie zobaczyła zalała się łzami i krzyczała tak jak tata, oboje zakazali mi o tym mówić komukolwiek nawet mojemu bratu. Od tamtej chwili gdy wróciłam nic nie było takie jak zawsze...
Czułam bijącą nienawiść od rodziców jak i od mojego brata. Krzyczeli bez powodu, zdażało im się mnie uderzyć, zamykali mnie w pokoju nie pozwalając wychodzić... W dniu 11 urodzin spakowali moje walizki i wysłali do wuja do Bułgarii. Od tamtej pory nigdy więcej ich nie widziałam.
Aż do teraz, po 5 latach stoję przed drzwiami domu moich rodziców. Zapukałam delikatnie kołatką sekundę później w drzwiach stała kobieta.
-Słucham?
-Dzień dobry mamo.- kobieta zbladła i zawołała męża który po chwili stał już przy niej.
- To ona...
-Wolała bym żebyście mówili po imieniu w końcu sami je wybraliście.
-Masz rację Elizabeth, wejdź proszę.- przepuściła mnie w drzwiach i zaprowadziła do salonu. -Jesteś głodna może podać herbaty? -zapytała ciepłym głosem, głosem którego nie słyszałam już od wielu lat.
-Podziękuję. Wolę przejść do konkretów, wuj Arthur postanowił że mam wrócić do domu, odstawił mnie pod drzwi i znikną. Twierdzi że dom na mnie dobrze działa i najwyższy czas bym wróciła. Tak kazał powiedzieć natomiast prawda jest taka, że został zwolniony z Durmstrangu i musiał wyjechać do Stanów szukać pracy gdzieś indziej. Więc wróciłam.
-My oczywiście córeczko bardzo się cieszymy, tęskniliśmy za tobą.
-Ciekawe, od kąt się tam przeprowadziłam nie dostałam żadnego listu można powiedzieć że rozpłyneliście się w powietrzu. A zanim wyjechałam nie okazywaliście mi zbytniej miłości wręcz przeciwnie gdy mnie zabrano czuliście ulgę i radość co przeczy temu co teraz mówicie. Nie mniej jednak miło mi słyszeć takie słowa, cieszę się że wy się cieszycie. Czy mój pokuj jest tam gdzie był?
-Tak, Elizabeth posłuchaj gdy wyjechałaś czuliśmy ulgę to prawda ale później dotarło do nas jaką krzywdę Ci zrobiliśmy chcieliśmy pisać, chcieliśmy by było jak dawniej ale wiedzieliśmy że nie potrafiła byś nam wybaczyć.- Mama i tata przytulili mnie, a ja po prostu stałam nie odwzajemniając uścisku. Gdy skończyli kiwnęłam głową na pożegnanie i poszłam do swojego dawnego pokoju, który jak się okazało pozostał nienaruszony.
CZYTASZ
Ta inna
FanfictionZ tej rodziny wszyscy są dobrymi ludźmi, z wyjątkiem jej. Tej innej siostry.