R:Twist

2K 77 1
                                    

Widziałem ją. Jest tutaj. Niesamowicie piękna, seksowna.
Moja.
Wybiegłem po schodach i zatrzymałem się za rogiem, kiedy zobaczyłem jak wchodzi do pokoju, z którego dochodził dziwny odgłos.
Zbliżyłem się, kiedy zamknęła za sobą drzwi. Usłyszałem okropny, rozdzierający, dziecięcy płacz. Uchyliłem drzwi, nie wydając żadnego dźwięku i wtedy pierwszy raz w życiu poczułem jak moje serce rośnie i jak mały się staję.
Siedziała na łóżku, tyłem do drzwi, trzymając w swoich objęciach maleńkie dziecko.
Czułem jak moje ciało drży, a serce zaczęło szybciej bić.
-Mamusia bardzo cię kocha.- Thylane szeptała czule do tej małej istotki.
Wszedłem do środka. Moja piękność była tak pochłonięta dzieckiem, że nie zwracała uwagi na otaczający ją świat. Liczyło się tylko ono.
-Jesz tak dużo, że niedługo pękniesz, maluchu.- zaśmiała się.-A dalej nie najedzony.- dodała, po czym odstawiła delikatnie dziecko na łóżko, czule całując w czoło, po czym pokręciła głową.-CJ czasami coś palnie bez zastanowienia...-parsknęła.-identycznie jak...- dokończyłem za nią zdanie.
-Tata.- oznajmiłem, patrząc na nią z oszołomieniem wymalowanym na mojej twarzy.
Thylane podskoczyła jak poparzona.
-Japierdolę!- wrzasnęła z wściekłości.- Co ty tutaj robisz?!- wysyczała.
-Co ja tutaj robię?!- straciłem nad sobą panowanie.- co ty tutaj robisz i czemu nie byłaś tak łaskawa, żeby powiedzieć mi, że zostałem ojcem!-wrzasnąłem.
Nagle maleństwo na łóżku zaczęło płakać.
-Ty jesteś jakiś chory, człowieku.- wysyczała, biorąc dziecko na ręce i uspokajając je.
-J-jestem ojcem...- przeczesałem nerwowo włosy, siadając na rogu łóżka.- T-to moje dziecko...-schowałem twarz w dłonie.
Cały czas ta informacja odbijała się w mojej głowie. Byłem zły i szczęśliwy jednocześnie.
Mam dziecko. To moje dziecko. NASZE dziecko. Połowa mnie i połowa jej.
-to dlatego uciekłaś...- wymruczałem pod nosem.-To dlatego mnie opuściłaś.- pokręciłem głową.- zniknęłaś bez śladu, nie dając żadnego znaku życia...- oznajmiłem, po czym spojrzałem na nią z wyrzutem. Stała nade mną, trzymając NASZE dziecko w ramionach i tuląc je mocno do siebie.
-Nie powiedziałaś mi nic, nawet nie wykrzyczałaś jak bardzo cię skrzywdziłem.- westchnąłem.- po prostu zapadłaś się pod ziemię.-pokręciłem głową.- nie pomyślałaś, że powinienem o tym wiedzieć?- zapytałem z wyrzutem.- Nie pomyślałaś, że to dziecko jest tak samo moje jak i twoje, że powinienem wiedzieć o nim?- kontynuowałem.-dlaczego mnie nie wysłuchałaś? Dlaczego nie chciałaś spróbować naprawić razem ze mną tego całego bajzlu, który narobiłem?- zasypałem ją milionem pytań.
Po policzkach Thylane spłynęły łzy. Wzięła głęboki oddech, po czym usiadła obok mnie.
-Wyciągnij ręce.- rozkazała, a ja od razu zrobiłem co kazała. Kobieta delikatnie ułożyła maleńkie dziecko na moich rękach.
Nie płakało, nie bało się mnie, po prostu spokojnie ułożyło się w moich ramionach i zamknęło swoje najsłodsze oczka na świecie. Zakochałem się od pierwszego wejrzenia. Trzymałem je ułamek sekundy w swoich ramionach i już uwielbiałem zapach, widok mojego dziecka.
-Leo.- oznajmiła.
Mam syna.
-Chłopiec.- uśmiechnąłem się a po policzku spłynęła mi łza.
Nagle Thylane wzięła go na swoje ręce, po czym odłożyła synka do kołyski.
-Proszę wyjdź.- westchnęła.
-Porozmawiajmy chociaż pięć minut.- wyszeptałem.
-Nie mamy o czym już rozmawiać.- oznajmiła, a jej twarz była beznamiętna.
Bardzo dobrze wiedziałem, że siedzi w niej niewyobrażalny ból. Wykorzystałem ją i zdradziłem, do tego zrobiłem jej dziecko.
-A Leo?- zapytałem.
-Reece, proszę cię.- wyszeptała cicho, po czym usiadła na łóżku i schowała twarz w dłonie.
Usiadłem obok niej, i przytuliłem ją mocno. Ku mojemu zdziwieniu, nie wyrywała się, nie walczyła ze mną. Pozwoliła mi się przytulić.
-Przepraszam cię za wszystko.- wyszeptałem.
Thylane pokręciła głową.
-To nic nie zmieni.- oznajmiła surowo, patrząc mi prosto w oczy. Chwyciłem jej twarz w swoje dłonie.
-Daj mi szansę, proszę.- powiedziałem błagalnym tonem.
-Nie.- ucięła, po czym wstała.- a teraz niech pan wyjdzie. To był pierwszy i ostatni raz, kiedy nas pan widział.- syknęła.
-Nie rób tego.- wyszeptałem.- nie odtrącaj mnie.- spuściłem głowę.
-skrzywdziłeś mnie Reece.- wyrzuciła to w końcu z siebie.- nic dla ciebie nie znaczyłam, a jednak postanowiłeś zabawić się moimi uczuciami.- syknęła.- nie zrobisz tego po raz kolejny, ani nie skrzywdzisz mojego syna.- kontynuowała, a na jej twarzy widać było ból.- tak bardzo cię kochałam.- spuściła głowę.- nic do mnie nie czujesz i myślisz, że ucieszę się, kiedy ze względu na Leo, powiesz mi że chciałbyś to naprawić?- zadrwiła, nie chcąc pozwolić mi dojść do słowa.
-Nie mam nic więcej do powiedzenia.- dodała po chwili, po czym otworzyła torbę i zaczęła zbierać rzeczy Leo i swoje.
-Nie jesteś zmęczona już?- zapytałem.- tym ciągłym uciekaniem?- kontynuowałem bacznie ją obserwując.
Mimo, że moje serce na sam jej widok rozpadało się na milion kawałków, to nie chciałem dać po sobie poznać, że jedyne czego chcę to poczuć jej ciało, pocałować jej miękkie usta i zaopiekować się nią, tak jak powinienem to zrobić od samego początku.
-Całe życie uciekam.- parsknęła, jednak nie było jej do śmiechu.- nie robi mi to już różnicy.- wyszeptała, po czym zapięła torbę.
W jednej minucie znalazłem się tuż obok niej, łapiąc ją za ramiona. Thylane spojrzała na mnie, lekko poddenerwowana, a jej policzki zarumieniły się.
Dalej masz do mnie słabość, Thylane.
-Zostań.- wyszeptałem, zbliżając się powoli do jej ust.
Dziewczyna czekała na to. Widząc jak niebezpiecznie blisko niej jestem, po prostu przestała się już opierać i poddała się sytuacji. Zamknęła oczy, a nasze usta były już tylko milimetr od siebie. I ja i ona, czuliśmy jak napięcie w pokoju rośnie. Atmosfera gęstniała, a nasze serca przyspieszyły bicie. I kiedy już mieliśmy złączyć usta w pocałunku, mój syn zaczął okropnie płakać, na co Thylane podskoczyła jak poparzona i szybko podbiegła do niego, wyjmując go z kołyski.
Przyglądałem się jej uważnie. Wygląda przepięknie i mimo że ukrywała przede mną to, że mam syna, nie potrafiłem być na nią zły. Byłem szczęśliwy, że oboje tutaj są.
Nigdy nie pozwolę wam przede mną uciec.
-Możemy porozmawiać w poniedziałek.- spojrzała na mnie, jednak z jej wyrazu twarzy nie mogłem nic wyczytać.
-Poniedziałek.-powtórzyłem.- świetnie.- dodałem, uśmiechając się szeroko.
Thylane nie odwzajemniła uśmiechu, tylko spojrzała na Leo.
-Jak na ironię, ma absolutnie wszystko po tobie.- zmieniła temat.
Podszedłem bliżej i spojrzałem na maleństwo. Faktycznie. Nos, kolor włosów, które zaczynały dopiero rosnąć, twarz. Wyglądał jak ja, tylko bez zarostu na twarzy.
-Dziwne, że nie urodził się z sześciopakiem.- przewróciła oczami, uśmiechając się lekko pod nosem.
Nagle zawibrował mój telefon, nie chciałem odbierać. Jednak, ktoś bardzo chciał się ze mną skontaktować i nie odpuszczał, dzwoniąc co minutę.
-Hudson.- rzuciłem do słuchawki.
-Reece wiem, że jesteś na weselu, jednak sprawa jest bardzo ważna. Zejdź na recepcję.- odezwał się w telefonie Alaric. Nowy pracownik na miejsce Stevena.
-Chwila.- rozłączyłem się i spojrzałem na Thylane.- zaraz wracam, dosłownie pięć minut.- spojrzałem na nią błagalnie. Nie chciałem żeby znowu uciekła. Thylane pokiwała głową, a ja ucałowałem Leo i wyszedłem.
Po dwóch minutach znalazłem się w recepcji.
-Alaric.- rzuciłem.
-Reece, jeszcze raz bardzo cię przepraszam, jednak szef twojej ochrony nie mógł się do ciebie dodzwonić.- oznajmił.- prosił mi o przekazanie, że nie wiadomo jakim sposobem, Steven uciekł ze szpitala psychiatrycznego.- oznajmił mężczyzna.-namierzono go niedaleko Berkeley.- dodał po chwili.
-Jakim cudem?- wysyczałem zdenerwowany.
-Prawdopodobnie, ktoś pomógł mu zbiec.- oznajmił.-nie wiemy jeszcze kto to był, jednak cały czas starają się go namierzyć.-powiedział.- z tego co ustaliliśmy, zmierzał w kierunku tego hotelu, jednak zgubili go.
Spojrzałem na niego, po czym przeczesałem swoje włosy.
Steven nie był tym, za kogo się podawał. Był człowiekiem odrealnionym, odpowiedzialnym za pojawienie się Vlada w Berkeley, za całą sytuację z Patricią, za zniszczenie mojej szansy na związek, tylko dlatego, że pragnął zemsty. Jego chory umysł nie znał granic. Był chory od bardzo dawna, jednak idealnie to maskował. Kiedy zamykano go w typowej sali bez klamek, krzyczał że jeszcze tego wszystkiego pożałuje, mam nadzieje że nie spełni tych słów.

My ProfessorOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz