Liam stęknął niezadowolony słysząc irytujący dźwięk budzika, który doprowadzał go coraz częściej do szału, jednak blondyn był na tyle zaspany, że nawet nie zamierzał go wygaszać póki sam się nie wyłączy - tak było zawsze.
Mruknął wyraźnie zdenerwowany dość nieprzyjemnym porankiem.
Dzisiaj nie tryskał nawet delikatnie pozytywnym nastawieniem.
Westchnął podnosząc się ociężale do pozycji siedzącej.
Rzucił okiem na kalendarz wiszący na tablicy korkowej tuż nad biurkiem - dzisiaj pełnia.
Prychnął zirytowany przypominając sobie ostatnią pełnię i swoje niedopuszczalne zachowanie i fakt, że prawie zabił przyjaciela. Rzucił się na łóżko znów przymykając oczy.
Coraz częściej znów zaczynał bywać agresywny, a jego wilkołacze zmysły nie ułatwiały tej sytuacji, na treningach niejednokrotnie został posadzony na ławkę, a jego posada współ-kapitana drużyny Lacrosse wisiała na cienkim włosku.
Każdy myślał, że wszystko jest okej, że Liam opanował przemianę i potrafi się uspokoić zwykłą buddyjską regułką, której nauczył go Stiles.
Jednak wcale tak nie było.
Był wilkołakiem ale nie każda rana potrafiła się zagoić, nie ta w psychice Dunbar'a, którą przez ostatni miesiąc powiększył do wręcz niemożliwej jak na niego wielkości.
Każdy powiedziałby, że zachowuje się jak idiota, raniąc codziennie swoje ciało i psując mentalne zdrowie, jednak chłopakowi w tym momencie wszystko było na rękę, czuł się okropnie z faktem, że po raz setny ktoś musiał go ratować. Choć jego dusza wołała o pomstę do nieba, on nie odpuszczał i uważał, że to wszystko po prostu mu się należy.A to wszystko przez wydarzenia z przed miesiąca.
Do Beacon Hills znowu przyciągnęło się coś nadprzyrodzonego, a racji, że po sytuacji z Gerardem i łowcami wszystko zaczęło się uspokajać, praktycznie cała wataha się rozdzieliła. Jedyne kto został w mieście to Liam i Derek, a Lydia, Malia, Stiles i Scott wyjechali na studia, Kira natomiast znajdowała się u zmiennokształtnych.
Scott zapewniał mu, że sobie poradzi, że w każdym momencie może na niego liczyć, żeby nie załatwiał takich spraw sam, jednak Liam nigdy nie słucha i postanowił zrobić to po swojemu.
Gdy tylko zjawiło się kolejne zagrożenie, Beta postanowił podjąć ryzyko samotnej walki z demonicznym stworem.
Jednak gdy spotkał się z potworem oko w oko już wiedział, że przegra, nawet już nie widział sensu bronienia się przed atakami bestii. Dlaczego nie poprosił o pomoc Dereka i reszty watahy?
Chciał pokazać, że umie rozwikłać taki problem sam, bez Scott'a. Przeliczył się na to, że sam da radę..
Nie chciał żeby Mccall go zostawiał już nigdy więcej.
Czuł się w cholerę słaby i beznadziejny, a niektóre rany pomimo, że miały już miesiąc, nadal się nie zagoiły.
To wszystko było spowodowane tym zawodem na samego siebie i nieudaną niestety próbą udowodnienia wszystkim, że jest silny jak Scott.
Chciał wygrać, a o mało nie zginął. Gdyby nie starsi przyjaciele już wąchał by kwiatki od spodu.
Do tego rozstanie z Hayden jeszcze bardziej sprawiło, że czuł się beznadziejny, chciał zapomnieć o szatynce ale najzwyczajniej było mu trudno, wiedział bowiem, że ma kogoś nowego, że już tu nie wróci, a przynajmniej nie dla niego oraz że już nie ma kochającej dziewczyny, która zawsze przy nim była, bolał go ten fakt, nie chciał go przyjąć wręcz do siebie, ponieważ naprawdę zależało mu na szatynce, ale po czasie uświadomił sobie, że nie miał już szans u dziewczyny i chyba tak naprawdę nie zależało mu tak bardzo na Romero jak myślał na początku - jednak wciąż go obchodziła skoro zbudowali relację bliższą niż przyjaźń.
Czuł, że zawiódł pomimo, że to w żadnym stopniu nie była jego wina.
Katował siebie psychicznie ale i fizycznie, choć nikt tego nie widział bo rany się goiły, jednak te co najbardziej chciał żeby się zagoiły, nadal przyozdabiały jego plecy.
Jedyną rzeczą która go pocieszała było to, iż Scott został w Beacon Hills jak i reszta. Kiedy tylko widział niebieskiego Jeep'a Stiles'a uśmiech nie opuszczał jego ust.
CZYTASZ
Tʜᴇ Sᴜɴ ☀︎︎Tʜᴇ Mᴏᴏɴ ☾ Tʜᴇ Tʀᴜᴛʜ ☯︎︎ // ᴛʜɪᴀᴍ
FanfictionGdy dojdzie do spotkania dwóch osób- jednej chorobliwie cynicznej i drugiej nadto agresywnej i nieopanowanej, nigdy nie kończy się to za dobrze. To tak samo jakby do wypełnionego po brzegi benzyną kanistra wrzucić na pozór cnotliwą, tlą...