Rozdział 1

29 0 0
                                    


***

Odkąd Loki został zesłany za swoje zbrodnie na Midgard nie minęło nawet kilka dni. Mimo to w Asgardzie nie ustawała wielka wrzawa spowodowana tym niecodziennym wydarzeniem. Dużo osób krzątających się po dworze lub kiedy kolwiek mających kontakt z upadłym księciem zaciekle dyskutowało o tym w każdej możliwej chwili i każdym na pierwszy rzut oka dogodnym do tego miejscu. Nie żeby coś innego działo się w sercu pałacu, o to to nie.
Friga bez większych rezultatów, cały czas starała się przekonać Odyna do zmiany swojej decyzji, ale ten w imię rzekomego honoru i sprawiedliwości pozostawał nie ugięty oraz wierny swoim przekonaniom. Jak zawsze.
Dodatkowe wstawiennictwo Thora za swoim przyrodnim bratem sprawiło tyle, że na odchodne mógł co najwyżej  uścisnąć dłoń niedoszłego wygnańca.

Ulice Nowego Jorku świeciły się ciepłym blaskiem przydrożnych latarni zdecydowanie dodawając  uroku temu miejscu. W okół pełno było wysokich wieżowców i ludzi wracających zapewne do swoich domów. Wieczorna aura towarzysząca temu wszystkiemu tworzyła dość unikatowy i na prawdę przyjemny klimat.
Central Park, bo o nim mowa, był bardzo popularnym obiektem, wiec wielu ludzi biegało tam, wyprowadzało psy lub po prostu miło  spędzało czas wolny. Ja z kolei szukałam czegoś w rodzaju inspiracji. W ostatnim czasie coraz częściej po pracy miałam ochotę szkicować lub malować amatorskie dzieła, a piękno życia zabieganych mieszkańców tego miasta wpływało pozytywnie na moją wyobraźnię.
Jako jedyna z obecnych ludzi zwróciłam uwagę na pojawienie się zdezorientowanego Boga kłamstw nieopodal fontanny w centralnej części obiektu.
Dosłownie, przed chwilą dotarł w miejsce które obrałam sobie za następny cel do wstępnego naszkicowania.
Wyglądał nieporadnie, a śmiałabym rzec, że nawet dość komicznie. Boskie szaty odznaczały się na tle zwyczajnych nowojorskich ubrań do tego stopnia, że zdziwieni ludzie rzucali w Lokiego monetami. Zapewne biorąc go za jakiegoś przebierańca. Młody mężczyzna nie bardzo rozumiejąc co się dzieje wyraźnie się zdenerwował, a ja w sumie nie wiem dlaczego postanowiłam wkroczyć do akcji i mu pomóc.

- Dużo już zarobiłeś? - zapytałam spoglądając zaczepnie wprost na Lokiego. Mimo wszystko cała ta sytuacja była trochę zabawna i cień uśmiech wkradł się na moją twarz.

- Co? - tak jak zauważyłam, bożek wyraźnie nie przyswajał dziejących się dookoła niego zdarzeń. Po chwili jednak lekko oprzytomniał i obrzucił mnie pogardliwym spojrzeniem - Rozmawiasz z Bogiem, wiec radziłbym ci okazać należyty mu szacunek.. - uśmiechnął się dokładnie tak jak miał to w zwyczaju robić podczas swojego ataku na Nowy Jork, jak istny szaleniec.

- Tak w to nie wątpię - zdecydowanie lubiłam grać ludziom na nerwach, było to czymś w rodzaju mojego profesjonalnego zajęcia po pracy- ale jeśli nie uznasz tego za obrazę mogę wziąć cię do domu i jakoś opatrzyć.

Miejsce z którego spadł na pewno było daleko od ziemi i upadek  zwyczajnie nie mógł być czymś miłym w dodatku nie niosącym za sobą przykrych konsekwencji. Loki i tak zniósł to jak na mnie bardzo dobrze, ale wciąż nie ciężko było zauważyć roztrzaskane kolano, krwawiący nos i kilka ran ewidentnie wymagających szycia. Bożek jedynie mruknął coś w odpowiedzi i ruszyliśmy w stronę mojego mieszkania. Skłamałabym mówiąc, ze obecna sytuacja nie była dla mnie zabawna. W przeciwieństwie do mojego towarzysza ja bawiłam się świetnie. Była to kolejna z moich przygód, która miała potrwać jakiś czas, a potem tak jak wszystko skończyć się bez zbędnych niespodzianek. Tak miało w zwyczaju działać moje życie. Najpierw rzucało mi kogoś pod nogi, a potem sprawiało ze znikał jakbyśmy nigdy się znali. Nie podważałby faktem było to, że nie zamierzałam niańczyć ekscentrycznego i niestabilnego mężczyzny przez resztę swojego życia. Po jak sądzę dwudziestu minutach spokojnego marszu byliśmy pod starą kamienicą, która jakby nie patrzeć wyraźnie odznaczała się na tle nowoczesnych budynków niemal w centrum Nowego Jorku. Nie była ani brzydka, ani obskurna. Po prostu prezentowała się inaczej niż reszta budowli w okół.
Z lekkim oporem, który nastąpił przez obrażenia czarnowłosego wczłapaliśmy się na czwarte piętro. Otworzyłam dębowe drzwi wpuszczając do swojego domu człowieka, który trochę wcześniej w tym właśnie mieście zabił ponad osiemdziesiąt osób w około dwa dni.

Mieszkanie było całkiem przestronne. Była tu jedna sypialnia, salon, łazienka, kuchnia połączona z jadalnią i pomieszczenie pełniące funkcję czegoś w rodzaju pracowni malarskiej albo mini biura. Wszystko było urządzone w takim stylu jak kamienica. Pełno ciemno brązowych drewnianych mebli, ściany również swoim odcieniem pogłębiały mrok obecny w środku.  Bardzo lubiłam taki klimat i prawdę mówiąc dla mnie słońce mogłoby nigdy już nie pojawiać się na widnokręgu. Światło nocnej lampy zaspokajało w pełni moją potrzebę jasności.

- No to opowiadaj, co tu robisz? - mówiąc to skierowałam się w stroje lodówki na której znajdowała się pokaźna apteczka.

- Od kiedy jesteśmy na ty? - Loki sprawnie chciał uniknąć odpowiedzi na pytanie, które prędzej czy później i tak musiałam zadać. Z ludzką ciekawością nie idzie wygrać.

- Wydawało mi się, że nie będziesz miał nic przeciwko - wzruszyłam tylko ramionami, nie mając pojęcia co mu w sumie odpowiedzieć.

- No i skąd wiesz jak się nazywam? - po wypowiedzeniu tego zdania, syknął znacząco kiedy gazą z wodą utlenioną dotknęłam rany na jego policzku.

- Nie da się zapomnieć tego, że kiedyś prawie mnie zabiłeś - powiedziałam to szybko nie chcąc go bardziej rozdrażnić. Choć z drugiej strony nie powinnam się tym przejmować, a on dziwić , że my ludzie kojarzymy skąś jego zacną osobę.

- I co teraz tak po prostu mi pomagasz? - zaśmiał się gorzko - Jak wszyscy dookoła mnie musisz mieć w tym jakiś interes. - Nie trafił nawet obok problemu. Od zawsze wręcz przyciągałam  do siebie dziwaczne jednostki wiec i jego obecność nie była dla mnie czymś czego się nie spodziewałam.

- Wyglądałeś jak obłąkaniec, któremu przydałaby się pomoc... - chciałam szybko zakończyć temat mojego zainteresowania jego osobą. Nie lubiłam sprawiać wrażenia, że komuś współczuję jeśli tak nie było. Aczkolwiek to rzeczywiście mogło wydawać się dziwne. Chcesz pozbawić kogoś życia lub w najlepszym wypadku wolności, a on jak gdyby nigdy nic nagle postanawia ci pomóc.

Kończąc swoje przemyślenia wrocilam do przemywania jego ran. Szybko jednak musiałam zaprzestać swoich działań, ponieważ moja ręka została gwałtownie odepchnięta od siedzącego na kanapie mężczyzny.

- Nie potrzebuje twojej litości - powiedział to w taki sposób, że natychmiast chciałam się od niego odsunąć. Do tej pory wszystkie jego wypowiedzi ociekały wręcz jadem, a do tego postawa nie znosząca najmniejszego sprzeciwu efektywnie uwydatniała ten efekt, ale ta była wybitnie ohydna - Jestem Bogiem nędzna śmiertelniczko i dosłownie obrzydza mnie dotyk twoich plugawych dłoni..

Mimo, że zazwyczaj wszelkie uwagi innych osób spływały po mnie jak po kaczce, tym razem poczułam się dziwnie. W sumie nie wiem czemu zależało mi na tym aby pokazać się od najlepszej strony i odrzucając od siebie  wszystkich racjonalnych myśli postanowiłam to zrobić. Tyle czy było warto? Pewnie da mi to depresje i jakieś inne problemy psychiczne.

- Posłuchaj zależało mi na tym aby zmniejszyć twój Ból, ale jeśli wolisz się  męczyć, ja nie mam nic przeciwko - chciałam już odejść do swojej sypialni - Jeśli chcesz możesz tu zostać, jeśli nie droga wolna, w sumie wszystko mi jedno.

Zależy jak na to spojrzeć.

***

Your confusion has done damageOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz