Trzydziesty listopada. Bardzo ważna data dla dwójki czarodziejów, którym właśnie urodziła się ukochana córeczka. Miała ona piękne, duże, szmaragdowe oczy przykryte gęstą linią czarnych jak noc rzęs. Wszyscy naokoło zawsze mówili, że oczy odzwierciedlają duszę człowieka, że mówią one bardzo wiele o osobie. Jeśli to prawda, to dziewczynka miała piękną duszę, przejrzystą jak tafla wody i rzadko spotykaną jak drogocenny kamień, który jest w kolorze jej tęczówek. I tak też traktowali ją rodzice, niczym drogocenny skarb, chcieli chronić ją za wszelką cenę, chronić przed każdym złem tego świata.
Dziewczynka zamrugała oczami i delikatnie pociągnęła nosem, który miała po mamie, mały, zgrabny oraz lekko uniesiony ku górze. Za to usta miała w kolorze malin. Często wyginały się one w uśmiechu. Dziewczynka lubiła się śmiać, miała bardzo melodyjny śmiech. Rodzice podejrzewali że wyrośnie na piękną dziewczynę o złotym sercu, chcieli by widziała w ludziach to piękno, którego oni sami nie są w stanie zauważyć. Jednak nie mieli okazji, aby obserwować jak rośnie ich pociecha, jak pierwszy raz samodzielnie robi herbatę, jak dostaje swoją pierwszą w życiu różdżkę, jak zaczyna wchodzić w wiek nastoletni.
Dwoje dorosłych czarodziejów siedziało przed kominkiem. Ich twarze oświetlał blask języków ognia, które przyjemnie grzały pomieszczenie. Kobieta trzymała w drobnych dłoniach beżowy kubek z ciepłą herbatą w środku. Mężczyzna był zapatrzony w najnowsze wydanie Proroka Codziennego. Ataki Lorda Voldemorta się nasilały, nikt nie mógł czuć się już bezpiecznie, nawet tak potężny ród jak Phoenix'owie. Zwłaszcza oni byli teraz narażeni na niebezpieczeństwo, bo czarodziej chciał ich w swoich szeregach, pragnął tego jak niczego innego. Z mocą jednego Phoenix'a mógłby zdobyć Hogwart, a co dopiero z mocą całego rodu, wtedy przejąłby cały magiczny świat i nawet sam Dumbledore nie byłby w stanie go przed tym powstrzymać.
Z sypialni u góry rozległ się płacz małego dziecka. Kobieta odłożyła pełne do połowy naczynie i ruszyła sprawdzić co obudziło jej córkę ze spokojnego snu. Będąc na korytarzu wyjrzała jeszcze przez otwarte okno, gdyż wydawało jej się że zamykała je wcześniej. Gdy tylko zbliżyła się do powiewających na wietrze firanek do jej uszu dobiegł dźwięk, a raczej skrzypienie drzwi. Wsunęła dłoń do kieszeni, z której wyjęła swoją różdżkę. Nagle poczuła dłuże, zimne ręce boleśnie zaciskające się na jej chudej szyi. Upuściła różdżkę, która potoczyła się pod komodę.
— Kathrin... — usłyszała lodowaty głos, który zdawał się przeszywać jej duszę i umysł na wylot, budził w niej strach, ogromny i nieokiełznany strach. — Moja droga, dobrze wiesz że nie lubię czekać. — wypowiadając te słowa mężczyzna zaśmiał się, lecz bez cienia rozbawienia i wbił swoje przydługie paznokcie w jej delikatną skórę.
Po szyi ofiary spłynęły dwie ciepłe krople krwi, które były ciemnego odcieniu czerwieni, pozostawiły one po sobie nierówny ślad.
— Nigdy nie zostanę śmierciożerczynią. — wydyszła kobieta zaciskając dłonie na nadgarstku Voldemorta.
— Kto nie jest ze mną, jest przeciwko mnie. — ton jego zimnego głosu nabrał na sile, a palce coraz mocniej przyciskały szyję kobiety do ściany.
Płacz dziecka z każdą minutą stawał się coraz głośniejszy. W końcu znudziła mu się zabawa i puścił Kathrin, która natychmiastowo zaczęła nabierać powietrza w płuca.
Szatynka spojrzała na swoje stalowe kajdany i uderzyła nimi dwa razy o podłogę, aby je zepsuć, lecz to nic nie dało. Nosiła je od dobrych trzech miesięcy, kiedy to ministerstwo uznało, że w obliczu sytuacji najbezpieczniej będzie zablokować moce Phoenix'ów na wypadek, gdyby dostały się one w ręce Voldemorta. Dzięki ich działaniom właśnie w tej chwili u stóp potężnego czarodzieja leżała bezbronna kobieta. Do jej oczu zaczęły napływać łzy. W żyłach krążyła adrenalina. Czuła ogromne przerażenie, które sprawiało że jej oddech stał się płytszy.
Mężczyzna, który od paru minut słyszał nasilający się płacz Carmen, wstał z kanapy, żeby zobaczyć o co chodzi. Wyszedł za próg pomieszczenia. Jego wzrok napotkał już martwą żonę. Poczuł mocne ukłucie w okolicy klatki piersiowej. Słyszał głos, znany mu już głos, ale do niego nie docierało już nic. Przed oczami widział ciało martwej kobiety, którą nigdyś pokochał, której oddał swoje serce, dbał o nią jak o skarb, była jego światełkiem w tunelu, które właśnie zgasło. Odwrócił wzrok w kierunku sprawcy całego zamieszania, ostatnim co widział był jego szyderczy uśmiech i zielone światło, zielone jak oczy jego córeczki, tylko z tym kojarzyła mu się zieleń. Tak wiele chciał jej jeszcze powiedzieć, nie zdążył nawet przeprosić Logana za poranną kłótnie. Czuł jedynie... pustkę i chłód.
Lord Voldemort powrócił, silny i pełen przepełniającej go mocy. Gotów odebrać to co należy do niego.
Logan Phoenix wiedział co się stało, słyszał wszystko. Nigdy nie myślał że straci rodziców, nie dzisiaj. Po jego czerwonych policzkach płynęły strumienie ciepłych łez, jednak zachował zimną krew. Ruszył do pokoju siostry i wziął ją w ramiona po czym przytulił mocno do piersi. Nie chciał tracić kolejnej bliskiej mu osoby. Teraz to w jego ramiona spoczywało życie małej Carmen Phoenix.
CZYTASZ
The Marauders |Syriusz Black|
Short StoryCarmen Phoenix pochodzi ze starożytnego i niesamowicie szanowanego rodu. Dziewczyna wychowuje się sama razem ze starszym bratem. Oboje wyróżniają się na tle innych czystokrwistych rodzin, które wchodzą w szeregi Czarnego Pana i gardzą zdrajcami krwi...