Brunet zmęczony rozwiązywaniem sprawy już o 2 godziny strzela w ścianę. Jego przyjaciel zastanawiał się skąd ma w ogóle tyle naboi, ale nic nie wspomniał. Taki widok był mu dobrze znany. Wolał nic nie mówić. Ostatnim razem jak wtrącił się w ciszę Sherlocka został sam aż do wieczora. Choć brzmi to bardzo dziecinnie John miał powody, aby się o niego martwić. Mianowicie detektyw nie jadł nic od miesiąca. Wcześniej doktor widywał go podkładającego jakieś krakersy lub inne rzeczy z lodówki, ale teraz wyraźnie zmalał jego apetyt. Tłumaczył się, że cały czas myśli nad jedną sprawą. Zamykał się w pałacu pamięci coraz częściej. John nie mógł tego znieść.
— Jak ci idzie...? — zapytał niepewnie.
— Co takiego? — odpowiedział Holmes.
— Rozwiązywanie sprawy... tej o Pani Galdwin.
— Ach tak, znakomicie. — John popatrzył się na niego z politowaniem. — Co?
— Przecież widzę, że coś jesteś nie tak. — Usiadł w fotelu.
— Czemu miałoby być? — nawet nie spojrzał na niego. Złożył ręce i patrzył się w podłogę.
— Nigdy nie myślisz tak długo.
— Myślałbym szybciej gdybyś mi myśleć pozwolił - powiedział stanowczo.
Znów zapanowała cisza. Blondyn bardzo tego nie lubił. Kiedyś i może byłoby to dla niego zbawienie, ale teraz... zna Sherlocka praktycznie na wylot. Widział, że to nie może być tylko ta sprawa.
— Mógłbyś proszę na mnie tyle nie patrzeć? — zapytał Holmes.
John tylko wstał i poszedł do swojej sypialni. Przez tę całą sytuację czuł pustkę w klatce piersiowej. Prawda jest taka, że zależy mu teraz na nim bardziej niż kiedyś. Miał tylko jego. Siostra alkoholiczka, ojciec i matka po rozwodzie, żona poroniła, i została zastrzelona. Wszyscy, na których mu zależało odeszli. Nie chciał, aby tak samo stało i się z Sherlockiem. Chodząc w kółko po pokoju w końcu rzucił się na łóżko. Nie wiedział kompletne co zrobić. Ta cała sytuacja go przytłaczała. Już od dawna czuł się dziwne w towarzystwie detektywa. Inaczej. Nie w sposób zły, ale odczuwał nieodpartą radość widząc go lub rozmawiając z nim. Blondyn jednak uważał, że dzieje się tak, ponieważ jest już do niego bardzo przywiązany. Jego praca jest jaka jest. Nie wiadomo czy Sherlock zaraz komuś nie strzeli w głowę, czy wróci na Baker Street cały zakrwawiony. Już nie raz John musiał wyjść z pracy, aby mu pomóc. Raniło go jednak to, że brunet w żaden sposób nie okazywał mu wdzięczności. Przyzwyczaił się do tego, ale nadal było to smutne.
Leżał tylko i patrzył w sufit. Nie wiedział czy Sherlock rzeczywiście myśli nad sprawą, czy znów zamyka się w sobie. Nie chciał tego bardzo. Czuł się niekomfortowo z całą tą sytuacją.
Tymczasem detektyw siedział w fotelu i próbował rozwiązać sprawę, ale utrudniała mu to pewna myśl. Cały czas spychało go na zachowanie Johna. Widział, że było inne niż zwykle. Problem w tym, że Sherlock nie zna się na ludziach. Choć doktora powinien znać na wylot miał z tym duży problem. Blondyn stał się bardziej uważny, pomocny i współczujący. Nie lubił gdy John wychodził z pokoju i go zostawiał. Czuł się wtedy sam. Tak jak za dawnych lat, przed poznaniem przyjaciela. Kiedyś i może nie odczuwał tego, ale teraz dałby wszystko, aby doktor został przy nim.
Wtedy go olśniło
— John! — Zadowolony z siebie wstał z fotela i zaczął biegać po całym salonie.
Przestraszony, że coś się dzieje, John zbiegł szybko po schodach i o mało się nie potknął o własne nogi.
— Co się dzieje? — zapytał zmartwiony.
— Tak, tak! Rozwiązałem! — podskoczył uradowany.
Blondyn odetchnął z ulgą.
— Cieszę się. Bardzo się cieszę. — W tym momencie Sherlock zszedł na dół. Zdezorientowany doktor ruszył za nim. — Dokąd idziesz?
— Do Scotland Yardu. To zbyt ekscytujące żeby wysyłać to przez wiadomość — powiedział zakładając płaszcz.
— Jechać z tobą? — zapytał.
— Nie musisz, ale możesz pójść po mleko. Zdążysz przed zamknięciem. — Już miał wychodzić, ale w ostatniej chwili obrócił się na pięcie. — A, i nie przestrasz się ręki w lodówce. — John parsknął cicho.
— Śmieszne.
Drzwi trzasnęły i tylko słyszał jak taksówka podjeżdża pod ich numer. Zrobiło mu się dziwnie przykro. Usłyszał kroki. Była to pani Hudson.
— Gdzie pojechał Sherlock? — zapytała.
— Rozwiązał sprawę i pojechał do Scotland Yardu. Twierdził, że to zbyt ekscytujące, aby napisać wiadomość.
— Oh... No cóż. Jeszcze nigdy rozwiązywanie zagadek nie zajmowało mu tak długo — oznajmiła, a na jej twarzy malowało się zmartwienie.
— Tak, to było naprawdę długo. — Patrzył jeszcze chwilę na drzwi i postanowił wrócić na górę.
— John — kobieta zawołała. Mężczyzna odwrócił się do niej. — Nie wyglądasz najlepiej. Zaparzę ci herbatę. — Doktor uśmiechnął się tylko.
— Dziękuję
Siedział w fotelu i patrzył w okno. Rozmyślał nad stanem jego współlokatora. Starał się zrozumieć co się dzieje z nim jak i z nim samym. Siedział w kompletnej ciszy. Tylko zegar tykał. Teraz brakowało mu detektywa. Mógłby siedzieć właśnie w takiej ciszy, patrząc jak siedzi i myśli nas czymś ważnym. Lubił ten widok. Przypominał mu o ich pierwszych chwilach znajomosci. Nagle ktoś postawił coś na stoliku obok niego. Była to starsza kobieta. Postawiła tackę z zaparzająca się herbatą i kawałkiem tarty z truskawkami.
— Dziękuję jeszcze raz. Naprawdę nie musiała pani.
— Och, John. To naprawdę nic takiego. — Usiadła w fotelu Sherlocka i patrzyła na doktora. — Opowiedz mi co się dzieje.
— Martwię się o Sherlocka. Zgaduję, że pani też. — Upił małego łyka naparu.
— Ja zawsze się o niego martwię, ale tym razem co s było na rzeczy. Kto wie, może to wszystko przez tę sprawę i teraz wszystko wróci do normy?
— Może... — Podszedł do okna i oparł się o ścianę.
W czasie gdy kobieta cały czas mówiła, blondyn zauważył, że pod kamienicą naprzeciwko stoi nieznany mu samochód. Widok z szyb pojazdu był skierowany prosto w okna ich mieszkania. Pomyślał, że to Mycroft, ale auto stałoby po ich stronie ulicy, a jego telefon nawet nie drgnął. Dojrzał w nim twarz mężczyzny, który wpatrywał się w budynek.
— Wie pani kto to jest? — Wskazał za okno.
— Kto? — zapytała zdziwiona.
— To auto stoi tam już od jakiegoś czas- — spojrzał z powrotem, ale ono zdążyło odjechać.
— Dużo ludzi się tu pląta, John. Powinieneś odpocząć. Naprawdę nie wyglądasz dobrze. — Wstała z fotela i skierowała się ku drzwiom.
— Dziękuje. Postaram się.
Ta cała sytuacja jeszcze bardziej go zaniepokoiła. Dopiero co wyszli z jednej, a teraz następna. Nie często spotyka się takie sytuacje. Postanowił dziś już nie wychodzić z domu, ale zaczął martwić się o przyjaciela jeszcze bardziej.
CZYTASZ
Me and the Madam // Sherlock BBC // Johnlock
Fanfic221B Baker Street wydaje się być takie jak zawsze. Stałe strzały w ścianę, ciągły brak lokatorów. Ale wszystko zaczyna się komplikować akurat wtedy gdy Sherlock chciał powiedzieć coś złego mu się nie zdarzało mówić. Stukot obcasów, brylantowy śmiec...