Prolog

429 34 16
                                    

Rok 2017

Życie od początku Louisowi dawało porządnie w kość. Dopiero teraz mu się poszczęściło, wychodząc wcześniej niż miał z poprawczaka, a to wszystko dzięki Simonowi Cowellowi. Nigdy nie pomyślałby, o takim obrocie spraw. Ale jednak nie był do końca przekonany czy robi dobrze. Nie znał tego człowieka. A teraz jedzie z nim sam na sam autem. Co naprawdę jest nie pokojace.

Tomlinson był jedną z najbardziej nienormalnych osób na świecie, zawsze najpierw robił, a dopiero myśląc, co zazwyczaj się kończyło dla niego bardzo okropnie. Teraz jednak był w rozpędzonym samochodzie sam na sam z całkowicie obcym mu staruszkiem.

— Dobrze, jedziemy teraz do miejsca gdzie będziesz dalej rozwijał się. Jednak bardziej po mojemu — odparł mężczyzna, skręcając w las.

— To znaczy ile? — wyrwało mu się szybko, trochę mało elokwentnie, dosyć nie przejmując się tym, rozglądając się po drodze, którą mijali.

— Tego jeszcze nie wiem — westchnął, skręcając w kolejny zakręć a przed nimi ukazała się wielka brama, za która było widać dość duży budynek.

— Jak to nie wiesz? Powiedz mi po prostu, jak to będzie po twojemu? — powiedział oburzony z deczka.

— Na początku, pójdziesz do fryzjera, nie możesz mieć takich długich włosów, pod czas treningów. Resztę opowiem ci jak wejdziemy do środka — powiedział, wyjmując kartkę z kieszeni marynarki, dzięki czemu brama się otworzyła.

— Na pewno się ojebię na łyso — prychnął cicho pod nosem, już wiedząc, że trudno będzie mu się pożegnać ze swoją fryzurą.

— Nie, skrócimy je jedynie. Łysy nie musisz być, ale nie możesz mieć czerwonych końcówek — pokręcił głową, parkując pod budynkiem. — A i nie próbuj uciekać. Podłożyłem ci nadajnik jak spałeś — dodał, gasząc silnik.

— Co!? —pisnął, rękami sprawdzając swoje ciało, czy gdzieś nie ma tego felernego nadajnika. Coraz bardziej mu się nie podoba ta cała sprawa.

— Zapraszam panie Tomlinson — odparł, wysiadając z auta i zamykając drzwi. Louis westchnął cicho, odpiął pasy i również wysiadł z pojazdu.

Dokładnie rozglądał się po okolicy, chciał zapamiętać każdy fragment terenu wokół w niego, w razie jakiekolwiek potrzeby użycia tej wiedzy.

Mężczyzna po przyłożeniu karty oraz zeskanowaniu swoich oczy otworzył drzwi wpuszczając tam szatyna.

Ten wszedł dosyć niepewnie. Nie czuł się za bardzo bezpiecznie, nie wiedział czy mógł ufać staruszkowi, choć ten go uwolnił za krat.

— Dobrze, chodź zaprowadzę cie do pokoju — odparł, idac w nieznanym miejscu dla szatyna.

Szedł za Cowellem, nadal oglądając wiele elementów wokół niego, będąc nimi jakby zainteresowany.

Mijali same zamknięte pomieszczenia. Kiedy w końcu dotarli do drzwi, na których widniał napis „Louis Tomlinson". Szatyn na chwile się zdzwil i spojrzał na mężczyznę z zaskoczeniem w oczach.

— To twój pokój. Wyśpij się, jutro rano pobudka.

Wszedł do niego już pewnie, bo przecież jaka może się kryć niespodzianka za drzwiami? Pokój był dosyć ładny, a łóżko było bardzo wygodne, co Louis stwierdził, jak tylko lekko jego pupa dotknęła materaca.

Widział tylko jak ten zamknął drzwi za sobą. Szatyn westchnął cicho, kładąc się na plecy.

Czyli co tak będzie wyglądać moja przyszłość? — pomyślał, patrząc w sufit.

To było przytłaczające z deczka. Jednak wiedział, że to wszystko było o wiele lepsze niż poprawczak czy nawet sierociniec. Miał jedynie nadzieje, ze nie będzie kims w rodzaju dziwki. Nigdy nie wiadomo co mogło by się przytrafić w takim odludziu.

Był pełen obaw, kładąc się spać, nawet nie przejmował się jakimkolwiek przebraniem się czy rozebraniem z niewygodnych rzeczy, mimo wszystko był padnięty po tym pełnym emocji dniu.

*

— Wstajemy — usłyszał szatyn, czujac jak ktoś go szturcha. — Nie mamy całego dnia, a wiele przed nami — dodała osoba stojąca nad nim. Louis coś mruknął nieznanego por nosem, nakrywając się mocniej kołdrą, jakby chcąc odciąć się od wszystkiego i pozostać pod swoją mięciutkim i cieplutkim nakryciem, które było dla niego aktualną tarczą. — Wstawaj. Muszę cie oprowadzić po całym budynku i wszystko wytłumaczyć — powiedział, zaciągając z szatyna kołdrę.

— Kim ty w ogóle jesteś? — spytał, warcząc cicho. Słońce świeciło mu prosto w twarz i w ogóle nie mógł zobaczyć, kto go obudził.

— Nazywam się Liam Payne, jestem jednym z agentów Rugal. — Odparł, poprawiając swoje okulary.

— Cześć. Jestem Louis — mruknął sennie, przymrużając swoje oczy niebieskie.

— Dobrze, wiec zacznijmy od początku. Najpierw weź prysznic. Ubrania masz tutaj na komodzie. Zostawiam ci tutaj krótkofalówkę, daj znać jak skończysz — powiedział, uśmiechając się szeroko do niego i ruszył do wyjścia.

Louis leniwie się podniósł, przecierając swoimi dłońmi twarz. Wstał z łóżka, przeciągając się i ziewając. Wziął ubrani pod pachę, maszerując do łazienki, która była w jego pokoju. Po piętnastu minutach wyszedł z łazienki w dresach i wziął urządzenie które zostawił mu brunet. Westchnął jedynie, patrząc na nie.

— Em skończyłem — odparł, wciskając guzik. Nie był głupi, wiedział jak używać takie urządzenia.

Po chwili do pomieszczenia wpadł Liam z szerokim uśmiechem i plikiem kartek, karteczek i karteluszek. Louis się dziwił, że jeszcze żadna mu nie wypadła z rąk.

— Co to? — zdziwił się, patrząc na to wszystko. Nie wiedział o co może tu chodzić.

— Musisz mi kilka rzeczy wypełnić, a kilka kartek jest dla Simona — zaczął mu tłumaczyć, kładąc kartki na biurko.

— Aż tyle? — Jęknął jedynie, siadając na krześle i przeglądając papiery. Było ich duzo. Nigdy by nie pomyslal ze będzie musiał tyle wypełniać

— Jest tego nawet za mało — oburzył mnie. — Chciałem by było tego więcej, ale mi zabronili — zaczął narzekać.

— I tak tego jest w chuj — wymamrotał patrząc się na kartki przed nim.

— Przesadzasz — machnął na niego ręką.

Szatyn westchnął cicho, czytając każdy test pokolei. Musiał wiedzieć o co tu chodziło. Po co to wszystko, dlaczego go zwolnioniono.


Co sądzicie? Będziecie czytać? Cóż kolejny rozdział niebawem ❤️

Wesołych świat życzymy wam razem z kichamnaharryego ❤️❤️

Savage love - LarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz