Rozdział 11 - Powrót do szkoły

91 7 1
                                    

Harry westchnął cicho, siadając na ławce, spoglądając na boisko, gdzie jego drużyna miała trening. Brakowało mu tego, jednak wiedział, że nawet gdyby chciał to nie mógłby grać.

— Harry! Dobrze cię widzieć — odparł Liam, siadając obok loczka.

— Ciebie również — odpowiedział z uśmiechem. Aktualnie, z usztywniaczem na ręce, był słabym zawodnikiem. Jedyne, co mógł robić na lekcjach aktywnych, to patrzenie na innych, co było nudne.

— Brakowało nam cię, jakoś tak pusto było — odparł, klepiąc bruneta po plecach. — A Niall nie wiedział, co ze sobą zrobić — pokręcił głową.

— Nie było mojego lunchu, więc miał głodówkę — zażartował Harry. Razem z Horanem bardzo często sobie żartowali z siebie i żadnemu z nich to nie przeszkadzało.

— Co ty! Nam podbierał — zaśmiał się, odchylając głowę do tyłu. — Bardziej nie miał z kim gadać na zajęciach — dodał.

— On sobie poradzi w każdych warunkach — zarechotał, bo jego przyjaciel naprawdę potrafił poradzić sobie sam.

— Długo musisz go nosić? — spytał, pokazując na chorą rękę loczka.

— 3 tygodnie — wzruszył ramionami. Miał dość już tego usztywniacza, uniemożliwiał mu wiele czynności.

— Oj, to trzeba ci znaleźć opiekunkę — parsknął cicho, opierając głowę o ścianę i patrząc, jak chłopaki grają.

— Jakoś sobie radzę — stwierdził. — Prawa nadal sprawna, w końcu — Harry uśmiechnął się, machając swoją zdrową ręką.

— Ale, w niektórych sprawach, będzie ci potrzebna para rąk. Bądź co bądź Niall częściej siedzi z Zaynem, wiec jesteś skazany na mnie lub Lou — odparł, patrząc na przyjaciela.

— A ile jest rzeczy do robienia dwiema rękami — zachichotał, machając ręką.

— Oj tam, nie przeżywaj — dodał, wstając i ruszając na boisko, w stronę swoich przyjaciół.

Harry nie lubił swojego aktualnego położenia. Chora ręka zabierała mu wiele, do tego jeszcze lekko go pobolewała.

Po upływie godziny cała drużyna usiadła obok Stylesa, odpoczywając po treningu. Louis jako kapitan był bardzo wymagający, przez co ich zmęczenie było znacznie większe niż zazwyczaj.

Piłka nożna była dość wymagająca. W zasadzie to było ciągłe bieganie za piłką. By uprawiać ten sport trzeba było mieć bardzo dobrą kondycję, którą większość zawodników posiadała.

— Harry wracaj szybko, bo my tu zdechniemy — jęknął jeden z zawodników, opierając się o ścianę i patrząc na bruneta, który był ich kapitanem.

— Ja jestem na wczasach teraz — roześmiał się, prostując się i ziewając jednocześnie.

— On nas zabije tymi tee... AŁA! — krzyknął drugi, gdy został uderzony w głowę z plaskacza przez Louisa.

— Może wam mało co? — prychnął, siadając obok loczka.

— Nam? — uniósł brew wysoko zdyszany chłopak. — Ja się czuję świetnie tak jak jest teraz — powiedział „poważnie".

— Chłopaki, ja rozumiem Lou, ale trochę macie racji. Umrzecie beze mnie — parsknął cicho Styles.

— Za wysokie masz ego, Harry — zaśmiał się niebieskooki, lekko szturchając kręconowłosego bruneta.

— A ty nie masz podejścia do ludzi — przewrócił oczami brunet, patrząc na Tomlinsona.

— Mam zajebiste podejście — prychnął. — Wszyscy mnie uwielbiają — stwierdził, unosząc wysoko podbródek.

— Ta, wszyscy — Odparł Liam, zaczynając się śmiać z całej sytuacji.

— Oczywiście — sapnął, uśmiechając się szeroko w stronę kumpla. Louis miał wysoką samoocenę, dzięki temu był tak lubianą osobą we wszystkich towarzystwach, w których przebywał. — Ja przynajmniej mam przez kogo być uwielbiany — dał przytyk, wystawiając w jego stronę język.

*

Louis westchnął cicho, opierając się o motor i patrząc w niebo, odpalając papierosa. Nie wiedział już co sądzić o tym wszystkim. Zauważył ostatnio, że zaczyna coś czuć do Stylesa. Co nie było najlepszą koncepcją.

— No i co tak stoisz? — spytał brunet, podchodząc do niższego. — Uważaj, bo cię ukradną — dodał ze śmiechem.

— Bardzo śmieszne Harry, naprawdę uśmiałem się — przewrócił oczami szatyn, zwracając uwagę na loczka przed sobą.

— Zawsze byłem zabawny — zarzucił teatralnie włosami i zabawnie stymulował swój głos.

— Oj, nie zawsze, zwłaszcza, jak cię wkurzamy z chłopakami — odparł, szturchając bruneta w ramię. Harry'ego humor mu się powoli udzielał.

— Pfff... ty się nie znasz, mój drogi — machnął na niego ręką.

— Jak ręka? — odparł, patrząc na usztywniacz. Czuł się winny tego, co się mu stało.

— Myślę, że do wesela się zagoi — zaśmiał się. Styles nie lubił mocno się rozczulać, co było aż nazbyt widoczne.

— No, skoro tak mówisz — wzruszył ramionami. — Co ty na to, żeby pójść do jakiejś knajpy coś zjeść? Oczywiście pojedziemy taksówką — zaproponował szatyn, patrząc na niego.

— Jak stawiasz, to jasne — uśmiechnął się szeroko, prostując się.

— Niech ci będzie, dla kaleki odmówić nie można — parsknął, wyjmując telefon i zamawiając przez aplikację taksówkę. — Na co masz chęć?

— Wrapa z frytkami bym zjadł — stwierdził po chwili namysłu, powoli się podnosząc.

— Aj weź, zrobiłeś mi smaka i co ja teraz zrobię — parsknął, chowający do plecaka kluczyki od motoru i poprawiając włosy.

— Musisz spełnić zachciankę — cmoknął ustami, a w jego głosie było słychać pewną propozycję.

— Yhm — uniósł brew, kręcąc głową i wyjął z kieszeni papierosy, po czym odpalił jednego, mrucząc cicho, kiedy poczuł jak dym wypełnił jego płuca.

— Palisz? — zmarszczył nos, który był drażniony zapachem dymu papierosowego.

— No czasem się zdarzy — odparł. — Przeszkadza ci? To odejdę trochę dalej — dodał, patrząc na loczka.

— Nie, nie trzeba — szybko powiedział, machając ręką. Było przyjemnie tak jakoś.

Szatyn wzruszył ramionami, nie spuszczając wzroku z wyższego. Po głowie chodziło mu tyle myśli, że sam już się gubił.

Pod czupryną Harry'ego również krążyły domysły, pełne sprzeczności. Coś się działo, a on sam nie wiedział dokładnie co.

Kiedy tylko Louis skończył palić, zza zakrętu wyjechała taksówka, stając dosłownie przed nimi. Niższy przepuścić bruneta, otwierając mu drzwi, po czym zamknął je i sam wsiadł z drugiej strony.

Powiedział taksówkarzowi adres i ruszyli. W samochodzie zapadła irytująca, kamienna cisza, której nikt nie chciał przełamać.

Jeden i drugi patrzył w swoją stronę. Żaden nie ruszył się nawet na milimetr.

Savage love - LarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz