Może w następnym życiu

119 17 7
                                    

Trost opanowali tytani. Gaz skończył się młodym żołnierzom że 104. Korpusu treningowego. Nie mieli nadziei na nic. Marco Bodt siedział na dachu razem z Reinerem Braunem, Bertholdem Hooverem i Annie Leonhardt. Wszyscy oprócz piegowatego pogrążeni byli w żywej rozmowie. Marco się im nie przysłuchiwał. Myślał tylko o jednym. Czy jego przyjaciel Jean jest bezpieczny. Niczego nie pragnął w tej chwili tak bardzo, jak się z nim zobaczyć i powiedzieć mu, to co chodzi za nim od początku służby w wojsku. Zawsze był pozytywnie myślącym marzycielem i nadal,  w sytuacji bez wyjścia w której się znaleźli cicho wyobrażał sobie ich, bezpiecznych za murem Sina dobrze zarabiających w służbie królowi.  Wiedział, że szanse za spełnienie się tych marzeń są nikłe, ale marzyć nie przestawał.  Zastanawiał się, co było by gdyby ostatkami gazu znajdującymi się w jego butli znalazł Jeana i wyznał mu swoje uczucia, ale brak mu odwagi, za co wstydzi się przyznać.

Gdy tak dumał myślami będąc kompletnie gdzie indziej stało się coś, co kazało mu natychmiast wracać duszą i ciałem do dystryktu Trost przy murze Rose. Jego znajoma, raniąc się w dłoń zmieniła się w tytana. Marco stanął jak wryty. Chwilę zajęło mu wzięcie się za ucieczkę. Na oparach gazu przelatywał między kolejnymi budynkami. Był zbyt zajęty uciekaniem i nie miał czasu zadać sobie, ani nikomu pytań. Wiedział że nie przetrwa długo z pustymi butlami. Tak jak przewidywał. Gaz skończył się doszczętnie i Marco pozostał bezbronny.  Tytan schwycił go w rękę, podniósł sobie do ust i z Marco pozostała tylko połowa.

Jean Kirstain w tym samym czasie na swych barkach miał obowiązki dowódcy jednostki, co nie znaczy że nie zamartwiał się o przyjaciela. Jeszcze przed paroma godzinami siedzieli napełniając swoje sprzęty gazem, a teraz, gdy go już wyczerpali nie miał nawet pewności czy kiedykolwiek znowu zobaczy piegowatą twarz towarzysza. Bardzo chciał udać się, żeby go poszukać, ale brak sprzętu oraz odpowiedzialność za załogę skutecznie odebrały mu tę możliwość.  Jean w przeciwieństwie do Marco zawsze twardo stąpał po ziemi i rzadko kiedy planował przyszłość. Oczywiście chciał dostać się do żandarmerii i tam opiekować się przyjacielem. Usiadł opierając się o murowaną ścianę jednego z budynków i myślał, czy jako dowódca może zrobić coś jeszcze. Nie wywnioskował nic. Nie słysząc ani nie widząc żadnych tytanów wokół postanowił przejść się i oszacować straty. Mijając zwłoki nieznanych mu dotąd osób, natrafił na jedno ciało, a w zasadzie jego połowę, doznał szoku. Uklękł przy przyjacielu i nie wiedział co zrobić. Wcześniej bał się, ale w głębi serca miał nadzieję że Marco da radę. Z piwnych oczu Jeana zaczeły niepohamowanie lecieć łzy.

Marco to wszystko widział. Nie wiedział, co się z nim dzieje. Nie czuł też przy sobie całej prawej strony. Czuł natomiast ciepłe krople spadające wprost z twarzy Jeana. Tak bardzo chciał wstać, przytulić przyjaciela i powiedzieć mu że wszystko będzie dobrze. Chciał powiedzieć mu tyle rzeczy. Tyle rzeczy chciał jeszcze zrobić.  Krzyczał, ale z jego ust nie wydobywał się żaden dźwięk.
-Zemszcze się- usłyszał głos Jeana pełen żalu i wściekłości- na tych bestiach. Pomszczę Cię, Marco. Przysięgam- wyższy chłopak zacisnął ręce w pięści- A gdy spotkamy się następnym razem, może w następnym życiu,   przyznam się i powiem- kontynuował lekko drżąc- powiem ci, że cały ten czas cię kochałem.
Bodt z całych sił próbował wydusić z siebie jakikolwiek dźwięk. On też przecież kochał Jeana. Niestety mu się nie udawało. Obserwował tylko jak jego przyjaciel odchodzi a w jego umyśle pozostawały Jego słowa. "Może w następnym życiu"

Zaprzysiężenie zemsty pokrzepiło w Kirsteinie wolę walki, chociaż wygrana była prawie niemożliwa. Chciał działać pod wpływem impulsu. Ahh... Gdyby tylko miał więcej gazu. Postukał w swój sprzęt. Jest go jeszcze trochę. Idealnie na ostatni manewr. Kierował się szybkim krokiem do centrum, gdzie szalał ten tytan Odmieniec. Wiedział, że prawdopodobnie nie skończy się to dobrze, ale przyczepiając się do jednej z wieży zabijał tytanów jeden po drugim. Nie chciał nawet wiedzieć, który odebrał mu przyjaciela. Leciał i ciął jak jeszcze nigdy. Każdego tytana. Zostawił tylko odmieńca. Gdy myślał, że już po wszystkim, że wybił wszystkich. Z jednej z ulic miasta nadbiegał w jego stronę tytan. Wyglądał Jeanowi dziwnie znajomo. Jak najszybciej przyczepił się do ściany jednego z budynków. Już miał wciągnąć się prosto na dach.
-Czy gaz musi kończyć się w takiej chwili!?- wykrzyknął, żeby kilka chwil później zginąć w paszczy tytana.

Miejmy nadzieję, że los w następnym życiu będzie im sprzyjał.

Maybye in another life | 𝑱𝒆𝒂𝒏𝒎𝒂𝒓𝒄𝒐 One ShotOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz