¬×¬

269 30 4
                                    

Był ciepły, grudniowy poranek. Śnieg pruszył, jakby chciał umilić wszystkim ten piękny poranek. Po Yokohamskich uliczkach przechadzali się dorośli, jak i dzieci dążąc przy tym do prac i szkół, lub, w niektórych wypadkach do sklepów, aby móc zakupić świąteczne prezenty przed napływem największych, przedświątecznych tłumów. 

Chuuya Nakahara, mafiozo o rudej czuprynie równo z wybiciem godziny ósmej sześć opuścił swoje mieszkanie i dołączył do przechodniów, kierując swe kroki w stronę portu. Tam swą siedzibę miała organizacja posiadająca swą nazwę od miejsca, w którym się znajdowała, mianowicie Portowa Mafia, w której pracował. 

Tego dnia wstał z łóżka wyjątkowo wyspany i w dobrym humorze, co spowodowało jego przechadzkę. Normalnie, już by siedział w swym ślicznie wymytym i zadbanym aucie i wyklinał w myślach na korki powstałe na ulicach. Końcowo by uznał, że nie będzie się bawił w czekanie i po uprzednim wjechaniu w boczną uliczkę, używając zdolności poleciałby prosto pod pracową siedzibę, kpiąc ze wszystkich, którzy muszą dalej stać w korkach. 

Przeczuwał, iż to będzie przyjemny i bezstresowy dzień. 

Po przekroczeniu drzwi jednego z kilku wysokich budynków mafii i wkroczył do portierni przywitał go miły i promienny uśmiech pracownicy. Taki widok zastawał codziennie, więc był już przyzwyczajony. Jednak, jak grzeczność nakazywała, w odpowiedzi kiwnął do kobiety głową i skierował się ku windzie, która by go zaprowadziła na piętro, gdzie miał swój gabinet. 

Jednak, idealnie po wyminięciu siedzącej za  przykrywającym część sekretarki stanowiskiem w odcieniu ciemnego dębu, ta się odezwała.

 – Panie Nakahara, zaledwie pół godziny temu przybyło do nas... – w tym momencie przerwała, sprawdzając coś w, jak herszt się domyślił dokumentach, ponieważ spojrzała w dół – Piętnaście listów, w których nie ma w żaden sposób uwzględnionego nadawcy. Leżały w różowej skrzynce naprzeciw wejścia... Monitoring nie wyłapał żadnego tajemniczego żartownisia, jednak zbadaliśmy je i może je pan bez problemu przeczytać. Przekazać teraz, czy po południu? – Przybrała swój tradycyjny, grzeczny uśmiech, kierując twarz w stronę rudzielca.

Wyjątkowo zszokowanego rudzielca.

  Piętnaście listów od jakiegoś idioty, który nie mógłby zmieścić tekstu w jednej kopercie i wysłać tego jak człowiek?   – Pomyślał, wewnętrznie kipiąc ze złości. 

Zaś zewnętrznie, dalej uparcie nie chcąc niszczyć sobie, ani innym tak pięknego dnia uśmiechnął się krzywo, prosząc sekretarkę, aby przekazała mu listy jak będzie już opuszczał mafijne mury. 

Dzień Nakahary był jednak, delikatnie rzecz ujmując, okropny. Co średnio pół goziny, przy dobrych wiatrach godzinę pukały do jego gabinetu osoby z niższych szczebli, informując, iż na ich parapetach, lub pod drzwiami nagle, ni stąd ni z owąd pojawiały się tajemnicze listy bez adresata. Jedyna informacja to było nazwisko herszta i dopisek 'Mafia Portowa'. 

A jako iż niski mafiozo jest czasem uparty jak jego świętej pamięci babunia, która z domu biedaka nie wypuszczała zimą bez grubych, wełnianych skarpet na nogach i nawet raz mu groziła patelnią, nie śmiał otworzyć ani jednej koperty, aż do dnia następnego. Ten miał być przyjemny i kropka. 

Niestety, cały plan spalił na panewce, gdy na stojącym na biurku mężczyzny zegarze wybiła godzina osiemnasta, czyli czas końca pracy. Myślał, że uda mu się w spokoju wyjść z pracy, jednak na marne. Godzina wybiła, mężczyzna wstał i gdy się przeciągał, aby rozprostować się po całym dniu sprawdzania dokumentów przeszkodziła mu pewna niecodzienna rzecz. 

Chociaż rzecz to mało powiedziane. W okno zaczęła mu agresywnie bić dziobem sowa. Przeklęta, biała sowa, mająca przy nóżce specjalne opakowanko przystosowane do przynoszenia ludziom listów. 

W tym momencie nastąpił kres, wybuch wulkanu, lub, co bardziej adekwatne przekroczenie przez tajemniczego żartownisia granicy wpierdolu. 

Ruda furia w mig pojawiła się przy oknie, łapiąc ze zdenerwowaniem ptaszysko. Oczywiście, jego wewnętrznie mięciutkie serce nie pozwoliło mu jej skrzywdzić, więc jedynie wyklinając na cały pokój wyjął list i wypuścił, jakby dumną z siebie sowę przez okno. Ze zdenerwowaniem odwinął kawałek papieru i z jego ust dało się usłyszeć jedynie pewne, jakże kwieciste i wdzięczne słowo, którego podźwięk zapewne dało się słyszeć w całym korytarzu. 

Liścik mianowicie zawierał jedynie kilka słów, które całkiem wnerwiły Chuuyę. 

"Jak tam, skrzacie mikołaja? Dzielnie pomagasz? Bo ja ci dzisiaj wysłałem kilka listów z życzeniami, ale widzę, że żadnego nie otworzyłeś! Ale trudno, wesołych świąt, Buraku!

~Twój j znienawidzony, jednak dalej wspaniały, Ociamu Daziu~!

_____________________________________________________________________

Jako, iż zaraz święta, taki luźniejszy One Shot. Dawno mnie nie było, ale jako iż są święta, wszystkim, którzy jakkolwiek czekali przekazuje taki mały prezencik uwu♥

Wesołych Świąt wszystkim!:D

Dla ryb święta zaczynają się już w połowie grudnia -One Shot-Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz