[빵 굽기] 𝟧. 𝘸𝘺𝘮𝘢𝘳𝘻𝘰𝘯𝘺 𝘱𝘳𝘦𝘻𝘦𝘯𝘵 {𝘦𝘱𝘪𝘭𝘰𝘨}

616 62 23
                                    

                    Nathaniel się denerwował. Dzisiaj postanowił w końcu wyznać swoje uczucia, swoje uczucia. Nie wiedział jak ta rozmowa się potoczy, miał jednak co do tego dobre nadzieje. Marc zawsze mógł go odrzucić, przecież to, że raz się pocałowali mogło być po prostu czymś czego jednak nie chciał. Lecz już nie wiedział, co ma o tym myśleć. Postanowił jak na razie, zaczekać na odpowiedni moment  by pójść do czarnowłosego. 

****

Marc leżał aktualnie na łóżku wpatrując się w sufit. Nie wiedział co miał ze sobą zrobić, jedyne co wiedział, to to że się bardzo stresował dzisiejszym dniem. W końcu nie codziennie musisz porozmawiać na poważnie ze swoim przyjacielem, po tym jak się raz całowali. Jeny, nawet jak to mówił w myślach brzmiało to dziwnie i niewiarygodnie. Niestety tak się stało i czasu nie cofnie. Mimo wszystko nie żałował tego, ale bał się, że zniszczy to doszczętnie ich przyjaźń. Nie przeżyłby tego, na samą myśl, że Nathaniel mógłby go zostawić po zrobieniu nadziei że będzie coś z tego więcej, bolało go serce. Podniósł telefon, który leżał obok niego, nie odwracając wzroku od sufitu, po czym sprawdził godzinę. Była piętnasta, a rudowłosego nigdzie nie było. Niedługo potem, usłyszał ciche stukanie w okno. Zdumiony podszedł do okna, po czym jego oczom ukazał się Nathaniel Kurtzberg, czekający grzecznie, aż mu otworzy. Pomińmy to, że ledwo się zmieścił w minimalnym balkoniku na kwiaty. Poza tym, jak on się tu dostał? Przecież jego mieszkanie było na drugim piętrze, a jemu mogło się coś stać. Po drugie... Dlaczego nie użył drzwi frontowych?

- Nathaniel, idioto jeden. Dlaczego nie użyłeś drzwi frontowych? Mogło ci się coś stać. - powiedział zły. A zły Marc, to niebezpieczeństwo. Naprawdę. 

- Mogę najpierw wejść, trochę tu zimno. - uśmiechnął się niewinnie, ale słychać było, że chwilę się zająknął. Był trochę przerażony, bo Marc był zły, bardzo. Lecz wiedział, że nic go nie uratuje z tej sytuacji. 

          Dzięki pomocy czarnowłosego, który pomógł mu dostać się do środka. Nie zauważył kiedy Marc szybkimi ruchami zdjął jego płaszcz i szybko odwiesił go na wieszak, który był w przedpokoju.  Nie wiedział zbytnio co robić, więc stał czekając na przyjaciela, delikatnie rozglądając się po pokoju. Jedną rzeczą jaka przyciągnęła jego uwagę, była tablica korkowa na której widniały niektóre jego rysunki, które mu podarował albo główne szczegóły do akcji ich komiksu. Chwilę potem zauważył, że Marc już wrócił do pokoju i dopiero zdał sobie sprawę z tego, że Anciel jest w przydużej czarnej koszulce oraz niebieskich leginsach, które były trochę zbyt przykrótkie. 

- Dobra, teraz tłumacz się dlaczego zamiast jak człowiek wejść tutaj przez drzwi, użyłeś zamiast tego okna. Poza tym mój dom jest na drugim piętrze i mogło ci się coś stać. - powiedział, trochę już bardziej spokojnie. 

- To był pomysł Alix. - skłamał i było to widać. Nie wiedział dlaczego, ale czuł się winny. 

- Nie kłam widzę, że kłamiesz Nathaniel. Mów. - odparł. Rudowłosy był zdziwiony, widocznie czarnowłosy bardziej go znał niż przypuszczał. - No dalej nie mam całego dnia, a jeszcze chciałeś porozmawiać, więc no mów. 

- Dobra, po prostu zapomniałem kodu do klatki, w której mieszkasz i no... - urwał odwracając wzrok. - jakoś tak wyszło, że tu się wspiąłem. 

- Idiota. 

Usłyszał tylko to jedno słowo, które wydobyło się z ust czarnowłosego. Słychać było, że był zawiedziony, naprawdę. To wszystko przez to, że zapomniał kodu do klatki, który trzeba wstukać w domofon. Załamany głupotą swojego przyjaciela, schował twarz w dłoń i kilka razy odetchnął. On w końcu oszaleje z nim, naprawdę. 

ℳ𝑜́𝒿 𝓌𝓎𝓂𝒶𝓇𝓏𝑜𝓃𝓎 𝓅𝓇𝑒𝓏𝑒𝓃𝓉 |𝐦𝐚𝐫𝐜𝐚𝐧𝐢𝐞𝐥Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz