Szedłem wąską, wyasfaltowaną drogą znajdującą się na skraju wsi. Starałem się odciągnąć myślami od tego, co dzisiaj się wydarzyło. Szczerze mówiąc, nie wychodziło mi to najlepiej. Co robisz kiedy nie chcesz myśleć o czerwonych samochodach? Myślisz o czerwonych samochodach. Próbowałem skupić swoje myśli na czymkolwiek innym. Na widokach łąk i lasów, sąsiadach, którym mówiłem dzień dobry, mimo, lekko mówiąc, złego humoru, żeby nie wyjść na dupka, czy nawet na czarnym kocie przebiegającym przez drogę. Po prostu nie potrafiłem. Te myśli, słowa, które wtedy padły, moja rodzina- to wszystko zajmowało mój umysł. Nie potrafiłem przestać o tym myśleć. O tym, że wtedy wyrzuciłem z siebie więcej emocji i szczerych uczuć wobec rodziny, niż kiedykolwiek przedtem. Że powiedziałem to, co myślę. Że poczułem się... wolny. Nie wiem, czy tak można to określić. Ale w tamtej chwili poczułem wolność. Uwolniłem z siebie to, co trzymałem w ukryciu przez cały ten czas. Pokazałem im co o nich myślę. Może dzięki temu przejrzą na oczy. Może w końcu...
Moje rozmyślania przerwało mi głośne parsknięcie. Odwróciłem się w stronę odgłosu a moim oczom ukazał się koń o gniadej maści, obserwujący mnie przez stalowe ogrodzenie. Jego głowa z czarną jak skrzydła kruka grzywą wystawała poza metalową konstrukcję, przypatrując mi się z zainteresowaniem. Podszedłem bliżej i pogłaskałem go, drapiąc go za uchem. Znaliśmy siebie nawzajem, więc żaden z nas się niczego nie obawiał. Często się widywaliśmy. A przynajmniej tak często, jak miałem okazję. Tak często, jak tylko rodzice dawali mi nieco luzu.
-Hej!- wysoki, lecz przyjemny dla ucha głos przerwał moje rozmyślania. Znajomy głos. Spojrzałem się tam, skąd dochodził, a moim oczom ukazała się osoba, której chyba najbardziej w tej chwili potrzebowałem. Wysoka, szczupła sylwetka. Jasno brązowe włosy związane w jeden długi warkocz. Ten piękny uśmiech. I te brązowe oczy. Pełne blasku, dobroci i radości. Ubrana w czarną kamizelkę z szarą bluzą pod spodem i niebieskimi jeansami na nogach. Na głowie miała kask, a w dłoni trzymała uprząż, z pomocą której prowadziła konia o kasztanowej maści
-Cześć- przywitałem się, po czym podszedłem bliżej i wspiąłem się na stalowe ogrodzenie, aby ją uściskać . To była Celina, moja dziewczyna. Znaliśmy się od dawna, choć razem jesteśmy dopiero od roku, może półtora. Sam dokładnie nie pamiętam, choć wiem, że nie wypada. Nie zmieniało to jednak faktu, że była naprawdę wspaniała. Pełna empatii, zrozumienia i chęci pomocy. Była tak piękna, że sam nie potrafiłem zrozumieć, jak mogłem nie dostrzec jej urody. Nieskazitelna, jasna twarz, Za każdym razem, kiedy miałem jakiś problem, czy coś, co nie dawało mi spokoju, była pierwszą osobą, której o tym mówiłem. Zawsze starała się pomóc mi w miarę możliwości. Podziwiałem ją za to. I kochałem. Nigdy przedtem nie sądziłem, że istnieje coś takiego jak prawdziwa miłość. Ale pewnego dnia to wszystko się zmieniło. I to chyba było najlepsze, co spotkało mnie w moim życiu.
-Widzę, że wam dwóm jest ze sobą po drodze- stwierdziła.
Uśmiechnąłem się. Chyba po raz pierwszy tego dnia.
-Jak najbardziej- oświadczyłem.
-Miałeś zamiar do mnie wpaść?- zapytała, opierając się o ogrodzenie.
-Właściwie to nie, ale podsunęłaś mi ciekawą sugestię.
-A co w takim razie miałeś w planach?
Zamyśliłem się. Nie wiedziałem co odpowiedzieć.
-Nic szczególnego. Zwykły spacer- stwierdziłem, w końcu zdobywając się na odpowiedź.
-A może chciałbyś zabrać mnie ze sobą?- zapytała.
-Oczywiście. Czego się nie zrobi dla dobrego towarzystwa- odparłem.
CZYTASZ
Droga na zachód
Mystery / ThrillerDwójka zakochanych w sobie młodych ludzi udaje się na spacer dobrze im znaną im leśną ścieżką. Las obok ich rodzimej wsi nie wydaje się być niczym niezwykłym, dopóki nie napotykają na swojej drodze tajemniczego przybysza. Nie zdają sobie sprawy z te...