Nasze wspólne jutro

341 45 33
                                    

Ostatnie tygodnie były tak nierealne, wyjęte niczym z czystej literackiej fikcji, że kiedy przyszło mu się zmierzyć z rzeczywistością, nagle poczuł się tak, jakby świat wokół niego stracił cały sens i barwy.

Wszystko inne mogło przestać istnieć. On mógł przestać istnieć. Za karę, w ramach odkupienia swoich win.

Za to, w jak okrutny sposób zranił ukochaną osobę.

- Dlaczego nie wyjechałaś – syknął, pochylając się nad kawiarnianym stolikiem.

Eri westchnęła, odkładając filiżankę z kawą na szklany stolik zaraz obok okularów przeciwsłonecznych.

- Bo mnie potrzebujesz – odpowiedziała spokojnie, co zirytowało mężczyznę jeszcze bardziej, tylko dlatego, że miała rację.

Dazai westchnął ciężko, zjeżdżając w dół po metalowym niewygodnym oparciu krzesła. Spod zmrużonych powiek przyjrzał się swojej narzeczonej, jej długim, zaczesanym na bok brązowym włosom, niebieskim jasnym oczom, zwiewnej granatowej i długiej do ziemi, letniej sukience, spod której rozcięcia na udzie wystawała długa, zgrabna noga, którą poruszała od czasu do czasu od niechcenia.

Oddałby w tym momencie dosłownie wszystko co posiadał, byle na jej miejscu siedział ktoś inny, o płomiennym kolorze włosów, burzliwych jak morze oczach i o gwałtownym charakterze.

Od momentu kłótni i rozstania z Chuuyą niewiele spał, nie mówiąc o jedzeniu, czy innych, mało ważnych dla niego sprawach. Cierpiał. Cierpiał niewiele bardziej niż Chuuya, którego zranił w najpodlejszy możliwy sposób. Nie próbował się nawet bronić, odeprzeć słownych ataków. Najgorszy moment w ich kłótni nastąpił wtedy, kiedy zobaczył ból w oczach Chuuyi. On do samego końca wierzył, chciał wierzyć, że Dazai zaprzeczy, powie, że to nieprawda. Zawód w jego oczach był koszmarem, który nawiedzał go co noc.

Ale układ, którego zamierzał się zobowiązać, był wart własnego nieszczęścia.

- Po naszym ślubie, dalej masz zamiar pisać do szuflady?

Pytanie narzeczonej wyrwało go z otępienia. Podniósł na nią zmęczony wzrok.

- Wolę umrzeć z pasji, niż z nudy.

Eri skomentowała jego słowa przewróceniem oczami.

- Jak zawsze dramatyczny. Dla mnie to bez różnicy, ale ojcu będziesz musiał powiedzieć, że zgodzisz się na zatrudnienie w jego firmie.

Jeśli było to w ogóle możliwe, Dazai jeszcze bardziej zapadł się w sobie.

- Wiem – odparł cicho.

Miał ochotę wpaść w szał, powyrywać włosy z głowy i zacząć wrzeszczeć tak głośno, że usłyszałaby go cała wyspa. Zamiast tego, w akcie bezsilności, przytakiwał na każde słowo kobiety, bo wiedział, że w tym momencie, była jego jedyną sojuszniczką.

No dobrze, poza Eri miał jeszcze Yosano, która jako jedyna znała całą prawdę. To właśnie ona po jego zerwaniu z Chuuyą, przyszła do domu pani Yuko i bez żadnych ceregieli wyciągnęła go z domostwa za szmaty.

- Idziemy się najebać, bo na trzeźwo nie przyjmę tego co odkurwiłeś.

I powiedział jej. Tak naprawdę nie potrzebował zbyt wiele alkoholu, by rozwiązał mu się język. Potrzebował tylko kogoś, kto go wysłucha, potrzebował przyjaciela i cieszył się, że tamtego dnia wpadli na siebie.

Kiedy skończył, Yosano wyglądała, jakby potrzebowała wypić całą butelkę alkoholu wyłącznie dla siebie.

- Ja pizgam. – wymamrotała w butelkę. Siedzieli w jednym z pubów, gdzie poza głośną klientelą i muzyką, można było wbrew pozorom uzyskać nieco prywatności do rozmowy. – Pojebało cię. On ci tego nie wybaczy.

Chateau | skk one shotOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz