Bieg nie jest ciężki dopuki ma się cel, bez celu to nie bieg to mordęga. Upał jak cholera i do tego brak myśli przewodniej. Pod takim znakiem minął mi kolejny tydzień. Setki kartek spalonych i kolejny setki potargane w drobny mak. Brak chęci jakich kolwiek działań działał dewastująco na moje szare komórki. Odpaliłem kolejny cygaro przyglądając się trzem zamontowanym słową: Plan, realizacja, profity. Szybciej straty, ale jeden czort.
Usiadłem na podłodze, chęć poznania odpowiedzi na pytanie o początek nowej drogi ku oświeconej rewolucji, wiódł wpost w odmęty szaleństwa. Godziny zamieniały się w dekaty, minuty w lata, a sekundy w miesiące. I tak oto narodził się plan, arcy prosty plan, a mianowicie czego się nie da samemu, trzeba z kimś, but z kim ?
-Wiktoria ?- zawołałem głosem tak żałosnym na jaki mi tylko pozwoliło moje wewnętrzne zmęczenie.
-Tak?- jej głos był dziwnie wzburzony, nie pasujący do sytuacji.
-Pozwól, mam plan- byłem dumny jak dziecko co nauczyło się chodzić.
- Jeżeli znowu chcesz bawić się w proroka, to zapomnij - weszła.
- Potrzebuje twojej pomocy, kojarzysz tego przegrywa z archiwizacji ?- zapytałem podnosząc się z ziemi.
- Jednym przegrywem jesteś ty, ale kojarzę. -przewróciła oczami.
-Umów mi spotkanie -pozbierałem swoje rzeczy i wyszedłem.Krocząc długimi ulicami, zastanawiałem się nad tym co tak naprawdę chcesz osiągnąć w tym wszystkim, wiedziałem dwie rzeczy, a mianowicie: "wiem że nic nie wiem" i "nie wiem że coś wiem", istne błędne koło. Poszedłem do baru, szklanka whisky dobrze zrobiła na umysł, w sumie to przestałem myśleć, ale wtedy najlepiej myślę, paradoks człowieka rozumnego. Udałem się w stronę parku, którego ? A czy to ważne... Nie, więc stawiałem uważnie krok za krokiem i siadłem na ławce. Szybkie obejrzenie się za siebie i chwilę błogiej, niczym nie niepokojonej przerwy, aż do oberwania piłką w twarz. Jebane bachory, podeszły wzięły co swoje i poszły, nie kulturalne gnojki. Po drodze powrotnej zajrzałem do sklepu, kupiłem alkoholu i więcej alkoholu i wróciłem do domu.
----------------------------------------------------
Następny dzień i pogorszenie się sytuacji, gość miał L4. Teraz w tym momencie, psia mać. Udałem się do biura i odrazu na dywanik, prezesowa coś tam na mnie mówiła, miałem to gdzieś. Wróciłem do pracy i nagle mnie olśniło. Zacząłem pisać:"1. Zebrać niedobitków
2. -||- środki i nowych ludzi
3. Utworzyć plan absolutny"Banalne w teorii, ciężkie w realizacji, chleb powszedni szaleńców...
Po dniu pełnym atrakcji i dostaniu w mordę od kiboli, położyłem się spać. Ciepłe łóżko było tym o czym marzyłem od dawna.
---------------------------------------------------------
Kolejny dzień, kolejne wyzwanie, ale nie miałem ochoty, siadłem na parapecie i zacząłem marzyć, o władzy, o pieniądzach i tak dalej. Chociaż z mojej perspektywy zacząłem bardziej wspominać niż marzyć...
CZYTASZ
Piekło na ziemi 2: Liga świętych
Cerita PendekKontynuacja historii młodego polityka, tym razem musi zmierzyć się z samym sobą, z własnymi problemami.