~Prolog~

167 4 2
                                    

-Łapanka, ludzie! Niemcy łapią!- krzyczał jakiś mężczyzna.

Do Mani dopiero po chwili dotarły te słowa. Nie były w stanie wcześniej przebić się przez barierę płaczu. Mimo tego nie przyspieszyła kroku. Teraz wszystko było jej już obojętne. W tamtej chwili była gotowa odwrócić się, i z własnej woli oddać się w niemieckie ręce.
Wtedy jedyną rzeczą, o jakiej myślała, była śmierć.
Nie ważne jak. Byle szybko.

W pewnym momencie ktoś złapał ją za ramie i wciągnął do wąskiej uliczki. Miała usta zakryte dłonią i nie próbowała nawet wyrwać się z mocnego chwytu obcych ramion. Nie miała siły. Płacz wyssał z niej resztki energii. Czuła pustkę.

Pustka. Ta nicość, która jej towarzyszyła.
Nie widziała dalszego sensu życia. Została sama ze sobą.
W tamtym momencie jedyną godną jej zaufania osobą była ona sama.
Stanęła przed trudnym, choć na dobrą sprawę, z punktu widzenia kogokolwiek z zewnątrz, zupełnie zbędnym wyborem.
Zawrócić i z własnej woli stanąć pod murem aktem poddania się, czy żyć w cierpieniu bez najbliższej jej osoby?
Teraz jej problem rozwiązał się sam. Nie musiała decydować.
Czekała tylko z niecierpliwością na ostateczny cios, po którym przeniesie się do lepszego świata. Bez zmartwień.
Z każdą sekundą czuła zbliżający się koniec, ale nic takiego nie nastąpiło.
O, ironio!
Miała wrażenie, że jakieś nadludzkie siły chcą ją złośliwie utrzymać przy życiu. Otworzyła zaciśnięte powieki. Musiała mrugnąć kilka razy, żeby przywrócić ostrość obrazu. Ktoś cały czas trzymał ją w uścisku. Czuła jego ciepły oddech na karku.
W pewnym momencie ciszę przerwał metaliczny, doskonale znany Warszawiakom dźwięk.
Seria z karabinu.
Mani zrobiło się słabo. Zamrugała chcąc odpędzić łzy, które jak na złość, stawały się coraz ciemniejsze, jakby zmieszane z atramentem.
Na moment straciła kontrolę nad swoim ciałem. Po chwili oprzytomniała. Przez zamglone oczy widziała zarys czyjejś twarzy. Nie wiedziała gdzie jest i co tu robi. Słyszała jakiś zniekształcony głos, ale za nic nie mogła zrozumieć nawet pojedynczych słów.
Ktoś musnął ją palcem po policzku.
Ten ciepły dotyk, jak kopnięcie prądu, przywrócił ją na ziemię. Wróciły jej zmysły. Chłodne, październikowe powietrze otrzeźwiło, a przez ciało przebiegł zimny dreszcz. Wzdrygnęła się.
-Halo!
Dopiero teraz dotarły do niej jakiekolwiek słowa i zobaczyła przed sobą młodego blondyna.
-Wszystko w porządku?
Chłopak był przestraszony nie na żarty.
Mania podniosła się na łokciach i wstała podpierając się o ścianę.
-...tak. Dziękuję.
Otrzepała się i niepewnie spojrzała w jego błękitne oczy. Miały jakąś przedziwną głębię. Zobaczyła w nich mnóstwo emocji. Strach, ból, ale też... spokój.
Poczuła się niezręcznie. To spojrzenie ją onieśmielało. Spuściła wzrok, odwróciła się i ruszyła w swoją stronę.
Kiedy wychodziła spomiędzy budynków, usłyszała stukot Niemieckich oficerek.
Zrobiła kilka kroków do tyłu i zniknęła w zaułku. Oparła się plecami o zimną, chropowatą ścianę.
Zamknęła oczy.
Przez warstwę rzęs przecisnęła się ciepła łza i zaczęłą leniwie spływać jej po policzku.
Po co to wszystko było...?

-Odjechali.-usłyszała po chwili.
Wróciła na ziemię. Otworzyła złączone powieki i natychmiast otarła z twarzy łzę. Nie chciała, żeby ktokolwiek widział ją w takim stanie, w momencie skrajnej bezsilności. Nie lubiła, gdy się nad nią litowano. Chciała mieć pełną kontrolę nad swoimi emocjami, a w takich momentach po prostu nie potrafiła. Kiedy ktoś okazywał jej współczucie miała wrażenie, że całkowicie puszcza wodze samokontroli.

Blondyn cały czas stał obok niej i wpatrywał się w Manię swoimi błękitnymi oczami, co dziewczyna uznała za nieco nachalne. Mimo, iż choć jeszcze chwilę temu była pewna, że chłopak jest uosobieniem jej śmierci, czuła się przy nim dziwnie bezpieczna. W obliczu całej sytuacji wewnętrznie rozbawił ją ten niedorzeczny paradoks. Czuła się prawie jak bohaterka jakiejś noweli, w której bohaterowie mają wrażenie, że znają się od lat.
-Na pewno wszystko dobrze?- zapytał zachrypniętym od zimna głosem.
Do oczu napłynęły jej łzy.
Zagryzła wargę, aby powstrzymać wybuch płaczu przywołany tym pytaniem. Wyciszone emocje znowu się obudziły, a jej, z sekundy na sekundę, coraz trudniej było utrzymać nad nimi kontrolę.
-Tak, przepraszam... I jeszcze raz dziękuję.- rzuciła chłopakowi przelotny uśmiech i zniknęła za rogiem budynku.

Szła po kamiennym, błyszczącym od deszczu bruku, wpatrując się w czubki własnych butów. Zobaczyła brudnoczerwoną strugę, płynącą między kamieniami. Podążyła wzrokiem do jej źródła. Zamarła. Przed oczami miała jedną z drastyczniejszych scen swojego życia. Sterta ludzkich ciał w ogromnej kałuży krwi, która drobnymi strumieniami rozlewała się coraz to dalej w Warszawę.
Krwawa Stolica.

~Pozwól odejść~Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz