Chapter 2

297 26 2
                                    

To był on.

-To chyba twoje-powiedział blondyn ukazując w swojej ręce moje klucze do mojego pokoju.Oczywiście,że były moje,było na nich napisane moje imie.Czy ja jestem idiotką,że zabrałam te klucze(nie wolno nam zabierać kluczy do swoich pokoi,ale z racji tego,że ,,zasady są po to by je łamać'' i jaka to ja nie jestem ,,rebel'' wzięłam klucze),czy to,że nie usłyszałam jak mi wypadają z torby.Po kilku minutach znowu się odezwał.

-To bierzesz te klucze,czy będziesz się tak na mnie gapić-uśmiechnął się,a ja w końcu się ocknęłam, uświadamiając sobie,że przez te minuty ciszy gapiłam się w tę jego ładną buźkę.Punkt dla Taissy za zrobienie z siebie debilki.

-Dzięki-odpowiedziałam odbierając klucze z obojętnością wymalowaną na twarzy.Odwróciłam się na pięcie i szłam w kierunku psychiatryka.Kiedy dotarłam do szpitala,udałam się do swojego pokoju.Wyciągnęłam spod łóżka czarny zeszyt z miekką okładką,który był takim jakby pamiętnikiem i zaczęłam pisać w nim swoje przemyślenia,przeżycia z dzisiaj.Nie pisałam w nim codziennie,tylko kiedy naszła mnie ochota,a w szpitalu psychiatrycznym nie ma nic ciekawego do roboty.Nie miałam z kim też porozmawiać o swoich problemach,uczuciach,przemyśleniach i tak dalej,więc najlepszym sposobem było wylewanie swoich wszelkich problemów na kartki zeszytu.Napisałam w nim o blondynie,opisałam go dokładnie tak jak go zapamiętałam-wysoki jak żyrafa,włosy postawione do góry,czarny metalowy kolczyk,piękne błękitne oczy i w sumie tyle.Nie wiem tylko dlaczego teraz o nim tak często myśle.Usłyszałam dźwięk dzwonka,który oznaczał czas przyjęcia leków.Ja żadnych leków nie stosowałam więc nie musiałam tam iść,ale nie miałam nic ciekawego do roboty więc po prostu poszłam na korytarz.Korytarz był pokryty białymi ścianami i jasną podłogą.Brak okien i kilka białych drzwi prowadzących do pokoi innych pacjentów.Od tej całej bieli aż chciało się puścić pawia.Przynajmniej był by tu inny kolor niż tylko biały.Kierowałam się w stronę biblioteki.Nikt tu nie przychodził,no może z wyjątkiem mnie i Raven.Raven była moją przyjaciółką w tym szpitalu.Jako jedyna mnie rozumiała i umiała ze mną porozmawiać.Była też podobna do mnie z wyglądu zewnętrznego.Ubierała się cała na czarno,była tego samego wzrostu i miała takie same piwne oczy.Jedyne co nas różniło to usta,nosy,kolor włosów i to,że jej ,,problem'' rozwijał się w szybkim tempie.Tak jak ja miała myśli samobójcze i ponad 8 prób samobójczych(ja ich miałam 2).Próbowałam jej pomóc,wesprzeć ją.Później rozpoczęło się piekło.Raven słyszała głosy,które ją tylko namawiały do podciecią sobie żył,wpakowania sobie kulki w głowę i tak dalej.20 października znaleziono ją martwą w piwnicy szpitala.Po tym zdarzeniu przez 3 miesiące nie odzywałam się do nikogo,nie rozmawiałam nawet z Georgią.Zamykałam się w pokoju i płakałam przez kilka godzin.Mogła mi powiedzieć,że już nie może tego ciągnąć i musi to zrobić,mogła się ze mną chociażby pożegnać.Na myśl o Raven poczułam jak łzawią mi oczy.Szybko przetarłam oczy dłonią,nie chciałam się rozpłakać,nie chciałam żeby ktokolwiek to widział.Wchodząc do pustej jak zwykle biblioteki,otworzyłam okno i zaczęłam szukać jakiejś książki,która sprawi,że zapomnę o swoich wszelkich problemach.Tak już miałam-znajdę książkę,zaczytam się i zapominam o wszystkim bo jedyne o czym myślę to historia napisana w książce.Zauważyłam książkę której widok wywołał u mnie smutek na twarzy.Książka,którą zauważyłam była ulubioną książką Raven.Potrafiła opowiadać mi o niej cały dzień.Książka nazywała się ,,Zanim umrę'' Jenny Downham.Usiadłam na granatowym fotelu stojącym w kącie pomieszczenia i zaczęłam pochłaniać lekturę.Minęły jakieś 4 godziny,a ja jeszcze nie przeczytałam książki.Jest 18 za 1 godzinę zamkną bibliotekę.Uważałam,ze to bezsensu skoro i tak tu nikt nie przychodzi.Po co ją zamykać skoro nawet jak jest otwarta to do niej nikt nie wchodzi?No oprócz mnie,ale to szczegół.Chciałam już odłożyć książkę na półkę,kiedy nad moją głową zapaliła się mała żaróweczka jak w kreskówkach.Pod sweter schowałam książkę i udałam się z nią do pokoju.Osobom z myślami samobójczymi nie wolno było zabierać książek z biblioteki,uważali,że się potniemy kartkami czy coś.Idąc przez korytarz zauważyłam już starą panią Richardson.Jak zwykle miała problem z dotarciem do pokoju,więc postanowiłam,że jej pomogę.Pani Richardson jest przemiłą starszą panią,nie lubię u niej tylko tego,że jest straszną gadułą.Zawsze kiedy jej w czymś pomogę dostaję od niej dwie lub trzy landrynki.Jak ona twierdzi,nie lubi ich,a szkoda by było je wyrzucać.Były to landrynki ze szpitala znajdujące się przy recepcji.Te ,,landrynki'' tylko wyglądają jak landrynki,w smaku jednak smakują jak zużyte skarpetki.Nie mogłam jednak odmówić staruszce i zawsze je przyjmowałam.Później lądowały w koszu na śmieci.Wychodząc z pokoju staruszki udałam się do łazienki w moim pokoju i wzięłam zimny prysznic.Włożyłam ''skradzioną'' książkę do torby szkolnej i poszłam spać.Obudziłam się o 4 nad ranem.Znowu to,znowu to uczucie.To wróciło.

_________________________________________________

Nie wiem czy ktoś to czyta,jeśli tak to proszę o jakikolwiek komentarz lub jakaś inna oznaka,że ktoś to czyta xD.Nudny rozdział,tak wiem,ale kij.Miałam w nim coś jeszcze napisać ale byście się zanudzili.

I'm not psycho•LHOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz