Rozdział 2

43 3 0
                                    

Dragosz

Około czwartej nad ranem udało mi się zasnąć. Miałem dwie godziny snu, a gdy budzik zadzwonił o szóstej, z automatu zrzuciłem go z nocnej szafki. Na moje nieszczęście nie rozwalił się, tylko przełączył na radio. Usłyszałem piosenkę, w której słowa chciałbym wierzyć, tak samo, jak Sonny 4.

— I feel so alive... — zaśpiewałem z ironią, śmiejąc się pod nosem. Usiadłem na łóżku, spuszczając głowę. — Kurwa! — Uderzyłem pięścią w niewinną komodę. Chciałem czuć, że żyję, ale tak naprawdę byłem chodzącym trupem. Ciągle pogrzebany w złych wspomnieniach i bólu.

Nie rozczulając się zbyt długo, poszedłem pod zimny prysznic. Stałem pod strumieniem lodowatej wody, póki skóra na plecach całkowicie nie zdrętwiała i mogłem się swobodniej poruszać. Przewiązałem ręcznik w pasie i sięgnąłem do szafki z lekami, połknąłem mój najmocniejszy zestaw. Przebrałem się w czarny podkoszulek oraz bawełniane szorty i zszedłem na dół na śniadanie. Moja mina mówiła sama za siebie.

— Dragon 5, kolejna nieprzespana noc? — zapytał Will, przyglądając mi się spod okularów, które ześlizgnęły się mu na koniuszek nosa. Podał mi kubek z parującą kawą i lekko się uśmiechnął.

Przytaknąłem i upiłem kilka łyków. Ominąłem go i rzuciłem się na stertę tostów, które czekały na stole. Apetyt jak zwykle mi dopisywał i chociaż miałem trzydziestkę na karku, to żarłem jak dorastający nastolatek.

— Co dzisiaj robisz? — rzuciłem do wujka, aby przerwać krępującą ciszę. Will zawsze był wygadany, ale ostatnio jakoś za dużo milczał. Popatrzyłem na jego talerz, ledwo ruszył swoją porcję śniadania. Kiedyś prawie się nie ruszał, bo był za gruby, teraz schudł, ale jego kalectwo było jeszcze większe przez starość i raka, który zżerał go od środka. Pomimo wielokrotnych rozmów i próśb, nie zgodził się na chemioterapię, która oferowała mu kilka ekstra lat życia. Powtarzał, że sobie zasłużył, a diabeł go wzywa...

— Proboszcz do mnie dzwonił, jakaś bogata staruszka zmarła zeszłej nocy. Trzeba ją pochować...

— Czyli będzie kasa — przerwałem mu rozbawiony.

— Przestań! — rzucił i posłał mi żałosne spojrzenie. — Mówiłem ci, nie rozmawiamy o tym nigdzie, ani przy tym stole, ani na mieście. Nigdzie! — Wykrzywił usta i pogroził wskazującym palcem, zapominając, że już nie miałem naście lat i to na mnie nie działało. Szanowałem go jednak za to, co dla mnie zrobił.

— Żartowałem — odpowiedziałem z pełnymi ustami i zastanawiałem się, czy na stare lata, kiedy śmierć będzie tańczyła mi przed oczami, tak samo jak William, będę żałował swojego życia. Czy poczuję skruchę i żal?

— Wiem, o czym myślisz. — Zmierzył mnie wzrokiem, przeżuwając powoli jedzenie. — Przestań, przerabialiśmy to przez ostatnie siedemnaście lat. Daj temu spokój. Wiesz, że tego nie chcę, ale...

— Skoro tego nie chcesz, to po co, to jeszcze ciągniesz? Nie musisz — rzuciłem odrobinę ostrzej, bo nie pochwalałem jego postępowania, chociaż dawało nam całkiem dostatnie życie. Czułem również, że ta część jego zawodu, o której nie wolno nam było rozmawiać, była dużo gorsza od wersji, którą znałem.

— Nie zostawię cię z kredytem. Jeszcze kilka miesięcy i spłacę całość, a dom będzie twój.

— Przestań! Wiesz, że go nie chcę — uniosłem się, a apetyt mnie opuścił. Wstałem od stołu i zapakowałem tosty do papierowej torebki. Wzbierała we mnie złość, napędzana niewyspaniem i bólem, który znowu się pojawił, pomimo że niedawno zażyłem środki przeciwbólowe. Musiałem pobiegać, boksować, albo zrobić cokolwiek przed poranną zmianą, zanim wyżyję się na Willu.

— Kocham cię jak syna. Jesteś dla mnie rodziną, której nigdy nie miałem. Chcę ci zapewnić dobre życie, póki jeszcze mogę — wypowiedział czule, tak samo, jak za każdym razem kiedy się kłóciliśmy.

— Ty stary pryku, przecież wiesz, że jesteś dla mnie tak samo ważny. — Odwróciłem się do niego. — Tylko mi jeszcze nie umieraj, bo co mi po domu, powiedz mi? Jak ciebie w nim nie będzie? — Zaśmiałem się i poklepałem go lekko po zgarbionych plecach.

— Kobietę sobie znajdziesz. — Uśmiechnął się, ściągając okulary. Przetarł szkła w rękaw eleganckiej koszuli, jednej z licznych, które tak lubił nosić i założył bryle z powrotem na nos, skupiając całą uwagę na mnie. — Nie bądź taki jak ja. Z kwiatka na kwiatek latałem i zostałem z palcem... No wiesz, gdzie... — Odkaszlnął, a ja się zaśmiałem, bo Will rzadko bluźnił. — Nie powtarzaj moich błędów... — prawił kazanie, a ja stałem oparty o blat kuchenny i już go nie słuchałem. Bezmyślnie przytakiwałem na jego słowa, bo nie miałem takich planów. Nie chciałem żadnych zobowiązań, stałej dziewczyny, albo broń boże żony czy dzieci. Sam ze sobą nie potrafiłem sobie poradzić, a co dopiero zadbać o kogoś drugiego.

Nagle pokuśtykał do mnie i poklepał po plecach.

— Idź już, bo się spóźnisz, przecież wiem, że mnie nie słuchałeś. — Zaśmiał się i popędził mnie do wyjścia.

— Nie śpieszy się, zaczynam później. Dali mi jakąś gównianą robotę — burknąłem, przewracając oczami.

— Nie jedziesz na trening? Aż dziwne, że lasy się jeszcze w to lato nie palą — zastanawiał się, wkładając naczynia do zlewu.

Zaprzeczyłem ruchem głowy.

— Zero adrenaliny, zero akcji. Mam dzisiaj pomagać jakiejś paniusi, która zajmuje się badaniami nad diabłem tasmańskim. Wyobrażasz to sobie? — burknąłem i wstawiłem kubek do zmywarki. — Pobiegam — dodałem i nie czekając na odpowiedź, wyszedłem na dwór, ciesząc się resztkami nocnego chłodu, z którego do godziny nie zostanie już nic.

---------------------

4. Paul Joshua "Sonny" Sandoval  - znany głównie jako wokalista zespołu P.O.D

5.  W tłumaczeniu z języka angielskiego na polski„smok".

PogrzebanyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz