Rozdział 3

78 1 2
                                    

Hayley

Przed wyjściem do pracy, kurier dostarczył wszystkie moje rzeczy. Stałam w progu hotelowego pokoju i zastanawiałam się po jakiego czorta, mama spakowała mi tyle rzeczy. Miałam ze sobą dwie walizki ubrań, z którymi tutaj przyleciałam i niepotrzebne mi było nic więcej.

Dostałam osiem gigantycznych pudeł, na których rodzice czarnym markerem narysowali serduszka, życzyli powodzenia w nowej pracy, pisali, jak bardzo tęsknią, trzymają kciuki i mają nadzieję, że sześć miesięcy rozłąki szybko zleci, a ja wrócę do nich cała i zdrowa. Spłonęłam czerwienią, gdy zobaczyłam kuriera, podśmiewającego się ze mnie pod nosem. Miałam cichą nadzieję, że na mojej opalonej skórze wstyd nie był zbytnio widoczny.

— Pewnie jedynaczka? Córunia rodziców? — zapytał uprzejmie, gdy zobaczył moje zażenowanie.

— Uhm... — Przytaknęłam i włożyłam mu w dłoń kilka zrolowanych dolarów napiwku, potem spojrzałam na wieżę z pudeł.

— Dzięki, to na razie — rzucił kurier i ruszył w stronę windy.

— Poczekaj! — krzyknęłam za nim. Chłopak niechętnie się zatrzymał i odwrócił.

Po śniadaniu musiałam się wymeldować z hotelu. Dwa tygodnie wakacji, które sobie zafundowałam, właśnie się kończyły i przenosiłam się do państwa Thompson, starych znajomych rodziców, u którym miałam wynajmować pokój przez kilka najbliższych miesięcy.

— Zaniesiesz je do mojego auta? — Wskazałam na pudła, a on się skrzywił i fuknął niezadowolony. — Proszę... zapłacę ci — dodałam.

— Dasz mi swój numer i będziemy kwita — powiedział, wracając. Uniósł wysoko jasne brwi i bezczelnie zmierzył mnie od stóp po szyję. Znowu poczerwieniałam, bo bez alkoholu średnio radziłam sobie w relacjach damsko męskich. Poza tym był ode mnie młodszy, zapewne dorabiał we wakacje.

— Ile ty masz lat? Szesnaście? — prychnęłam i zakryłam ciało cienkim satynowym szlafrokiem, który zarzuciłam na siebie, gdy zapukał do drzwi.

— Osiemnaście, ale stara ze mnie dusz. — Uśmiechnął się, ukazując krzywe zęby zamknięte w aparacie korekcyjnym.

Jasne — pomyślałam.

— Zapewne, ale jestem zajęta — rzuciłam, przyglądając się jego ropiejącym pryszczom na policzkach. — Chcesz zarobić stówkę, czy nie?

— Stówę? — Oczy mu rozbłysły. — Jasne! Gdzie je zanieść?

— Poczekaj tutaj dwie minuty, ubiorę się i ci pokażę. Na razie przenieś je do windy.

— Jasne, się robi — odpowiedział zadowolony i zabrał się za robotę.

⁕⁕⁕

Godzinę później jechałam moim nowiutkim białym Commodore 6, który był prezentem od rodziców z okazji nowej pracy. Gdy przyleciałam do Hobartu, auto czekało na mnie w wyznaczonym miejscu, przewiązane czerwoną kokardą, a w środku pełno było balonów. Kochałam rodziców, ale czasami przesadzali. Chociaż miałam już dwadzieścia trzy lata, to ciągle traktowali mnie jak małą dziewczynkę, córkę, na którą długo czekali. Podobno byłam ich małym cudem, bo lekarze twierdzili, że nie mogą mieć dzieci. Cieszyłam się na te pół roku bez ich nadzoru. Niczego nie pragnęłam bardziej, jak w końcu się usamodzielnić... chociaż patrząc na moje bezmyślne zachowanie w ostatnich dniach, to nie byłam z siebie zadowolona. Skrzywiłam się i szybko wyrzuciłam złe myśli z głowy. Obiecałam sobie, że już się to nie powtórzy.

Wbiłam adres do nawigacji i dodałam gazu, bo trasa do Mount Field National Park 7 była niestety długa. Codziennie będę musiała poświecić ponad godzinę w jedną i drugą stronę. Skręciłam ostro na drogę C609, a pudła z tylnego siedzenia, które nie zmieściły się w bagażniku, wylądowały na podłodze. Nie miałam jeszcze czasu ich zawieść do nowego lokum, dlatego upchałam wszystko w auto i musiałam poczekać z wypakowaniem do wieczora.

PogrzebanyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz