ᴡʜᴇɴ ᴡᴇ ᴡᴇʀᴇ ᴋɪᴅꜱ [1/5]

792 73 34
                                    

Wanda nigdy nie sądziła, że kiedykolwiek będzie miała brata.

To co prawda dziwne stwierdzenie, bo przecież byli bliźniakami, ale patrząc na to z perspektywy mijających lat, jej życie mogłoby wyglądać zupełnie inaczej. I prawdopodobnie – mniej ciekawie. Z drugiej strony, myśląc o okresie dzieciństwa automatycznie widziała ich razem, jakby ich istnienie osobno wydawało się równie abstrakcyjne, co niektóre rysunki powieszone w kuchni na starej, świszczącej lodówce kupionej na sokoviańskim targu. Lub też nigdy nie dopuszczała innej wizji. Po prostu przyzwyczaiła się do Pietro.

Ale – tutaj Wanda pewnie uśmiechnęłaby się lekko, gdyby pamiętała jak to robić – nadal był jej starszym o dwanaście minut bratem, a ona młodszą siostrą. Bo choćby nie wiadomo co, więzy krwi nie były w stanie stłumić sprzeczek, po których nie odzywali się do siebie przez cały dzień nawet, jeśli dzielili jeden pokój w maluteńkim rodzinnym mieszkaniu. Potrafili nie patrzeć sobie w oczy przez cały posiłek, milczeć jak zaklęci do wieczora i naprawdę wierzyli, że tak będzie na zawsze – milczenie do końca świata w odwecie za zjedzenie ulubionego batona.

Mieli wtedy około dziesięciu lat, jednak w przeciwieństwie do swoich rówieśników również obdarzonych rodzeństwem, prędzej czy później któreś z nich przegrywało.

Wtedy, pośród ciemności nocy, szumu wiatru dochodzącego z uchylonego okna i pod okiem blado świecącego księżyca, szeptali nieśmiałe 'przepraszam', nie potrafiąc dłużej udawać, że im nie zależy a zjedzony baton faktycznie stał się kością niezgody. Wanda dopiero po czasie zauważyła, że ona częściej wypowiadała to proste, ale ważne dla ówczesnych dziesięciolatków słowo.

I – co ciekawsze – nigdy się nie zmuszała. Wychodziło naturalnie, niczym 'dzień dobry' w kierunku starszej sąsiadki spotkanej na ulicy na spacerze z jamnikiem. Wanda po prostu patrzyła się w popękany sufit, liczyła rysy, zaciskając palce na pościeli i walcząc ze strachem, że Pietro mógłby naprawdę obrazić się na nią bezpowrotnie. Nigdy się tego nie dowiedziała, ale on myślał dokładnie to samo. Dokładnie tak samo liczył rysy, zaciskając palce na pościeli i dzielił niewypowiedziany strach z siostrą.

Więc przepraszali na zmianę. Wieczory były swego rodzaju ich porą dnia. Ich czasem na wyznanie tego, czego się boją, czego pragną albo o czym marzą. Nie wiedzieli dokładnie kiedy te chwile zlały się w jedną, tworząc zlepek wspomnień, aczkolwiek to właśnie zaszło. Przeprosiny utworzyły w ich głowach pewien korytarz, do którego uciekali się w trudnych chwilach; był bezpieczną przystanią w ciemności, lecz z towarzystwem księżyca oraz szeptanych słów.

Fakt faktem, te stały się jednością, ale ona pamiętała jeden, bardzo wyjątkowy. Określenie go słowem 'wyjątkowy' już nadawało mu wydźwięk nadzwyczaj osobisty, bo Wanda rzadko kiedy używała tego słowa. Może dlatego, że ludzie go nadużywali. Dla nich wyjątkowe było wszystko: pogoda, widok, słowa. Łgali okrutnie, tylko wmawiali sobie kłamstwa. Pogoda była ledwie ładna, nie wyjątkowo ładna, widok mógł być co prawda zapierający dech w piersi, lecz nie wyjątkowy. Nawet słowa nazywała tylko pięknymi, bowiem niczego wyjątkowego w nich nie znalazła.

Wyjątkowy był tylko ten wieczór. Dwoje dzieciaków z ubogiej dzielnicy siedziało na dachu kamienicy na obrzeżach Sokovii, za towarzysza posiadając... Cóż, siebie. Żadne z nich jednak nie powiedziało ani słowa, bo – sama tak mówiła – byli przyzwyczajeni.

Jej wzrok spoczął na butach brata wręczonych mu przez matkę z samego rana, która dostała podwyżkę w pracy i Wanda – choć nie do końca pewna dlaczego – zdała sobie sprawę, że bardzo podobają jej się właśnie te buty. Ot, zwykłe trampki. Były podniszczone, zapewne używane, jednak dostrzegała w nich... Wyjątkowość.

Patrzyła na nie dłuższą chwilę. Ciekawe, czy przez przypadek, czy chciała je podświadomie zapamiętać dokładnie tak, jak je widziała: na tle betonowego dachu z jedną rozwiązaną sznurówką, kojarzone ze spokojem, domem i rodziną. Prawdopodobnie to pierwsze, jednak druga opcja wyszła samoistnie.

Pietro obejmował ją ramieniem, troskliwie poprawił koc na odsłoniętym barku siostry i wtedy, kiedy oboje wpatrywali się w panoramę śpiącego miasta, powiedział zdanie, które Wanda zamknęła w korytarzu wspomnień razem z przeprosinami, ale tym razem otoczyła je łańcuchem. Bo poprzysiągła sobie ich strzec.

'Nigdy nie pozwolę, żeby coś ci się stało.'

Uśmiechnęła się i chyba tylko dlatego, że bała się jakiegoś typowo braterskiego komentarza, wstrzymała łzy pod powiekami. Proste słowa. Wyjęte z ust dziesięciolatka.

Co ciekawsze... Pietro dotrzymał obietnicy.

A Wanda nigdy jej nie zapomniała.

ꜱʜᴏᴇꜱ. ᵐᵃˣⁱᵐᵒᶠᶠ ᵗʷⁱⁿˢOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz