.1.

499 26 4
                                    

   Na bladej twarzy po raz pierwszy od wielu dni pojawił się grymas kiedy powieki zatrzepotały bijąc jasnymi rzęsami o zapadnięte policzki.

   Słońce. Musiał osłonić oczy ręką kiedy oparł się o mur żeby złapać oddech. Powietrze smakowało kurzem i prochem, gryzło w gardło oraz osiadało na płucach, ale cholera jasna nie potrafił się nim nacieszyć. Przez chwilę przestał myśleć o powoli przesiąkającej potem koszulce lepiącej mu się do ciała. Znaczy... Miał nadzieję że to pot.

   Zakrztusił się. Powietrze z trudem przedostawało się przez jego drogi oddechowe drażniąc je chłodem i powodując potworny ból w piersi.

   Odepchnął się od ściany niemal wbrew sobie opuszczając bezpieczną kryjówkę i zmuszając się do biegu. Chyba po raz pierwszy od czasów eksperymentów Hydry poczuł faktyczne zmęczenie, pieczenie w mięśniach, niekorzystne skutki mutacji. Ale to ostatnie parę metrów, kroków, setnych... Kto da radę jeśli nie on?

   Przesunął rozedrganymi palcami po czymś co w abstrakcyjny sposób przypominało mu jego własną pierś kiedy jeszcze się ruszała.

   Zatrzymał się. Słońce raziło, płuca paliły żywym ogniem... Ale dopiero wzrok Hawkeye'a uświadomił go czego udało mu się dokonać. Nie ból, krew przesiąkająca przez materiał bluzki, ani smród spalonej gumy jego butów, ale ten absolutnie niespodziewany wyraz brązowych tęczówek Clint'a Barton'a. 

   Zdążył jeszcze unieść kąciki ust i wydusić głupie "Nie spodziewałeś się tego, co?" zanim upadł na bruk.

   Chociaż miał ochotę wiwatować ze szczęścia, bo przecież zdążył!

   Ten jeden i ostatni raz był szybszy od kuli.

***

-Dzień dobry Luc- uśmiechnięta pielęgniarka spod dwójki przytrzymała mi drzwi- Pomóc ci z zakupami? Widzę że...

-Wszystko w porządku- ucięłam stanowczo- Dziękuję za troskę- dodałam próbując chociaż trochę złagodzić mój ton głosu.

   Zaczekałam chwilę żeby usłyszeć dźwięk zamykanych drzwi po czym uwiesiłam się poręczy schodów.

   Zamieszkaj ze mną mówił. Piękna okolica, mili sąsiedzi i niepowtarzalny klimat starej kamienicy. Nawet nie zdążyłam się rozpakować kiedy egoistycznie postanowił zdechnąć. A ja zostałam w tym niesamowitym mieszkaniu na siódmym piętrze sama. I nie miał mi już kto nosić zakupów, ani pomóc.

   Gdyby nie był martwy życzyłabym mu żeby szlag go trafił. Ale tak szkoda mi oddechu, zwłaszcza kiedy na piątym piętrze droga na skróty w dół wydała mi się weselsza niż dojście do góry.

    Pomstując i wyobrażając sobie jak to spiję się niedługo na grobie tego cholernika otworzyłam drzwi.

-Kurwa...- o dziwo to nie z moich ust się to wyrwało, ale z tych mężczyzny, który z niewiadomych mi przyczyn na wpół wisiał na ścianie korytarza.

   A jeszcze trochę ponad tydzień temu był martwy. Zaskoczona upuściłam torby na podłogę razem z laską po prostu gapiąc się na niego puki huk jaki towarzyszył jego upadkowi mnie nie otrzeźwił.

-Już przyszła- wykrztusiłam przesuwając zakupy z progu i zamykając drzwi.

   Zsunęłam się placami po ścianie na przeciwko niego próbując dociec co właściwie miał na myśli wstając w takim stanie z łóżka. 

   Albo jak dzieci bojące się przyznać rodzicom że coś nabroiły. Myślicie że da się zmyć krew ze ściany?

-Bardzo chciałabym wiedzieć jaki szlachetny cel przyświecał ci kiedy wstałeś z łóżka- zagaiłam- Wyglądając jak w ostatnim stadium agonii, dziurawy jak sito...- pokręciłam głową.

   Uniósł nieco twarz spoglądając na mnie spod kosmyków wpadających mu do oczu. Na czole perlił mu się pot, podkrążone oczy szkliły się z bólu, a ręce drżały tak że bałam się o to czy nie będzie trzeba przetoczyć mu krwi. 

   A mam wrażenie że tego już nie dałabym rady zrobić ze starych książek.

   Zdjęłam zębami rękawiczki starając się nie zacząć krzyczeć z frustracji po czym wyciągnęłam rękę do przerażonego mężczyzny.

-Nie chcę cie martwić Pietro- zaczęłam prawie czując na ramieniu obecność Nikolaia zarzucający mi brak empatii- Ale jesteśmy tutaj sami, a jeśli nie zaczniesz współpracować to nawet ja ci nie pomogę.

   Myślałam że udławię się bólem jaki udzielił mi się kiedy objęłam palcami jego nadgarstek. Potrzebowałam dobrej chwili żeby opanować się na tyle żeby nie puścić jego ręki i samej nie zemdleć. Posłałam mu delikatny uśmiech widząc że poczuł się chociaż trochę lepiej.

   Otarłam wierzchem dłoni krew, która poszła mi z nosa.

   Brak empatii.

   Ty gnoju, co ty wiesz o empatii?

   *****

Witam i o zainteresowanie tym opowiadaniem pytam ;) 

Jest opcja że poprawię to jeszcze parę razy.

   



All Shades Of Disease// Pietro MaximoffOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz