-Dwadzieścia cztery godziny- rzuciłam po raz kolejny dzisiaj wchodząc do pokoju- Za chwilę nie zabije cie utrata krwi, ani obrażenia, ale twój cholerny metabolizm- odłożyłam stos książek na stolik- Przestań!- zażądałam zwalając się na krzesło.
Niewielka sypialenka była zalana popołudniowym słońcem i gwarem dobiegającym z ulicy. Przez chwilę znowu stałam nad ramieniem Nikolaia przyglądając się jak jego szczupłe palce obklejają ściany papierami od czasu do czasu zaznaczając markerami ważne fragmenty tekstu, a jego spokojny głos tłumaczył mi jakieś abstrakcyjne plany.
Jednak zamiast słodkiego, opanowanego lekarza byłam ja. Głupia, zmęczona emigrantka, bez podstawowego wykształcenia.
Nawet moje dłonie wydawały mi się nieadekwatne do tej pracy.
-Tak?- zapytałam wpijając palce w uda nie mogąc wytrzymać jego wzroku.
-Jaki jest dzisiaj dzień?- jego głos przywodził mi na myśl papier ścierny, podałam mu szklankę z wodą.
-Nie wiem- wzruszyłam ramionami nie mogąc się doliczyć- Nie pij tak łapczywie bo cie zemdli- upomniałam odsuwając mu szkło od ust.
Wzdrygnęłam się na przelotny dotyk z jego dłonią. Ból i zmęczenie jakie po mnie przeszło było wręcz obezwładniające. Otrząsnęłam się z tego paskudnego uczucia. Potrzebowałam teraz czystego umysłu i sprawnych palców, nie chęci dobicia go.
-Co się stało?- odchrząknął wyraźnie myśląc nad czymś intensywnie.
Zmęczyłam się od samego patrzenia. Spuściłam wzrok odgarniając z twarzy włosy i ostrożnie biorąc się do zdejmowania dennego opatrunku, na który miałam siłę wczoraj.
-Nowi Gard zmienił nazwę na Atlantyda, ale Avengers wygrali- oznajmiłam czując pod palcami jak wypuszcza z ulga wypuszcza powietrze- Nie było tak źle... Myślałam że będzie gorzej- skrzywiłam się nie wiedząc czy komentuję jego stan czy akcję Mścicieli.
-Wszyscy przeżyli...?- zapytał ostrożnie w ostatniej chwili cofając swoje palce od mojego nadgarstka.
-Tak- przytaknęłam- Scarlet Witch żyje, pochowała brata i z tego co wiem zdjęła już żałobę.
Przełknęłam ślinę podnosząc wzrok znad jego znieruchomiałej piersi. Mężczyzna pobladł zaciskając wargi w wąską linię i wpijając we mnie nagle twarde spojrzenie, z którego nie mogłam czytać. Rozedrganymi palcami nałożyłam rękawiczki wracając do gapienia się na uszkodzone szwy.
-Dużo mówiłeś kiedy byłeś nieprzytomny...- wydukałam kłamstwo, speszona jego reakcją.
-Nie jestem w Ameryce- zmarszczył brwi- Nie jesteś z Tarczy, nikt nie wie że żyje...- stwierdził błyskotliwie- Muszę porozmawiać z Wandą...
-Co jej powiesz?- zagadnęłam- "Cześć siostrzyczko, wstałem na chwilę z martwych i nie wiem jak długo tu zabawię, a co u ciebie?"- spiorunowałam go wzrokiem.
Nie ma chuja, zapeszy i moją pracę szlag trafi.
-"...a tak poza tym opiekuje się mną obca wyglądająca jakby piła więcej od lekarzy"-odciął się.
Po czym syknął z bólu kiedy niezbyt delikatnie zdjęłam szew.
-Bo nie jestem lekarzem- rzuciłam- Lekarze nie muszą rozrysowywać sobie układu krwionośnego, ani nie mają instrukcji zakładania szwów z google'a- burknęłam.
Na widok jego miny kiedy zauważył kolorowe linie na swoim ciele był komiczny. Czerwone biegły wzdłuż najważniejszych żył i tętnic, niebieskie zaznaczały mięśnie, zielone... Mój profesjonalizm na tym się nie kończył bo właśnie przecięłam nić brokatowymi nożyczkami.
Tyle mojego co mogłam w końcu użyć tego kolorowego badziewia.
-Mogłeś ostygnąć w trumnie i ulec rozkładowi- ucięłam ostro- Jeżeli nie odpowiada ci ten stan, oszczędź mi roboty- spojrzałam na niego znad igły.
-Jak to zrobiłaś?- zapytał nie powstrzymując mnie jednak przed dalszą pracą- Robisz- zreflektował się.
-Cud- mruknęłam garbiąc ramiona.
Pochyliłam się niżej nad łataniem tego co wczoraj w tak widowiskowy sposób spieprzył. Nagle przestała wadzić mi cisza i ciężar jego spojrzenia. Ponad wszystko chciałam żeby się po prostu zamknął, przestał dociekać.
-Jesteś mutantem- palnął po namyśle.
Zesztywniałam. To było przekleństwo. Nikolai twierdził że dar. Ale jakoś niezwykle wiele ludzi mówiło o tym mając w głowie przywiązane do stołu operacyjnego żaby.
W jego ustach zabrzmiało to jakoś... Zbyt lekko.
Dokończyłam pracę w ciszy nie reagując już na jego pytania, ani zaczepki po czym decydując że posprzątam ten bajzel, gdy zaśnie sięgnęłam po kule wstałam walcząc z zawrotami głowy i zesztywniałymi kończynami.
-Lucienne- margnęłam na odchodne- Nie mutantka, ani obca- poprawiłam go na odchodne.
*****
Chyba nie jest źle, kiedyś to poprawię, a na razie obiecuję że jeszcze to rozkręcę :)
CZYTASZ
All Shades Of Disease// Pietro Maximoff
Fiksi Penggemar...czytałam kiedyś artykuł mówiący o tym że im szybciej się poruszamy tym mniej szczegółów wyłapujemy, mózg zwyczajnie oszczędza energię, nie wspominając w ogóle o tym że przy przekroczeniu ok. 150km/h przestaje je ogarniać... Ona praktycznie nie za...