Rozdział 2

161 19 0
                                    

 Taka ze mnie "mała, grzeczna dziewczynka", że zakopuję głęboko moje (już nie pierwszy raz) rozbite na kawałki serce i posłusznie podążam za moją siostrą oraz jej cudownym chłopakiem do jego samochodu. Żartuję, ja po prostu nie mogę być cicho. 

-Gdzie mama?!-krzyczę, nagle przypominając sobie, że od wczoraj nie widziałam własnej matki. Ostatnim razem przyrządzała mi i Hiley drugie śniadanie.

-Wróciła, gdy spałaś, a dzisiaj miała iść do pracy na wcześniejszą godzinę-odpowiada moja siostra, jak zwykle ze stoickim spokojem. Uśmiecha się pobłażliwie.

-Chwila. Czyli nic nie wie...

-Chcesz ją denerwować? Pamiętaj, że jest w ciąży, a ma na głowie wystarczająco wiele zmartwień. Takie wypadki zdarzają się na boisku codziennie. Nie moja wina, że dosyć często karma odbija się na tobie-wzrusza smukłymi ramionami, wsiadając do samochodu. Co za wkurzająca baba.

 Trzaskam drzwiami audi i cmokam pod nosem. Tupię nogą w rytm piosenki "A Place With No Name", Michaela Jacksona. Rzucam oczami na prawo i lewo. Francisco szybko wyjeżdża z drogi wjazdowej do naszego domu, a ja nagle coś sobie uświadamiam.

-Byłaś wczoraj w moim pokoju?

-Tak-mówi sarkastycznie Hiley.-Po cholerę miałabym włazić do twojego pokoju.-Wywraca oczami.

-Skąd wiedziałaś, że zasnęłam?-pytam, marszcząc brwi.

-Nagle zrobiło się cicho.

 Tak się składa, że nie jestem zbytnio gadatliwą osobą, a nawet jeśli, to przegrywam z Hiley już na starcie. Ona potrafi przegadać trzy godziny przez telefon z tymi swoimi psiapsiółkami. Paplają o ubraniach, makijażu, o mnie, jaka to nie jestem irytująca, często też słyszę imię "Fracisko". "Francisco to, Francisco tamto, blah, blah", rzygać się chce.  

 Nie wiem, czy naprawdę ją kocham, czy tylko sobie to wmawiam, dlatego, że jesteśmy siostrami? W praktyce nie ma między nami żadnej więzi, wręcz czasami twierdzę raczej, że jej nienawidzę.

 Orientuję się, że jesteśmy pod szkołą. Bąkam cicho "to na razie" i wchodzę do niedawno odnowionego budynku liceum w Palm Springs. Na pierwszej lekcji mam matematykę. Nie koniecznie przepadam za tym przedmiotem, liczby nie są dla mnie. Chyba, że chodzi o zakupy. 

 Nie ubolewam nad tym, że nic nie umiem. Moim motto jest "Ucz się tylko z tego, co ci się w życiu przyda". Tata zawsze tak mawiał, kiedy byłam mała,a teraz pracuje jako pilot, więc nie narzeka. 

 Na szkolnym korytarzu panuje popłoch, wszyscy rozmawiają z ożywieniem i zerkają w kierunku jakiegoś  chłopaka ubranego w czarną kurtkę, opierającego się o moją szafkę. Co to za typek? Widzę go w tej szkole pierwszy raz. Jest nowy? O nie, nikt nie będzie tarasował mi drogi do książek w dzień, kiedy chcę się skupić na nauce i zapomnieć o głupim Francisie.

-Przepraszam, mógłbyś się może trochę przesunąć? Chciałabym wziąć książki-syczę, a na twarz wprasza mi się wymuszony uśmiech. 

 Chłopak słysząc mój głos, obraca głowę w moim kierunku, zdejmuje z piegowatego nosa ciemne okulary i rozbawiony spogląda w moje oczy. Kiedy napotykam lśniące niebieskie, niemalże sine tęczówki, nogi się pode mną uginają i czuję się onieśmielona. Ręce mi się trzęsą. 

 Co ja robię? Muszę trzymać nerwy na wodzy. Co z tego, że właśnie stoi przede mną Apollo? Piękny, młody bóg unosi w górę lewą brew i uśmiecha się zadziornie.

-Może ci pomóc?

 Przysuwa się, dzielą nas centymetry. Drentwieję. Nie wiem co powiedzieć. Sunę wzrokiem po jego bladej, porcelanowej twarzy. Kto to jest? 

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Feb 24, 2015 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

FootstepsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz