Maxton
Kiedy tylko podłączyli mnie do wszystkich sieci, wziąłem długi prysznic, bo miałem wrażenie, że pachnę dziewięćdziesięcioletnią starszą panią, a później wziąłem się za... sprzątanie. Choć może to za dużo powiedziane, bo zdążyłem tylko ogarnąć sypialnię w której miałem zamiar spać. Wszystkie rupiecie wyrzuciłem na korytarz, z pustych mebli starłem kurz i umyłem podłogę. W połowie, miałem ochotę zamówić kontener, wyrzucić do niego całą zawartość tego domu i kupić nowe meble. Jednak uznałem, że nie mając pracy, ani pomysłu na nią, takie marnowanie oszczędności to głupota.
Gdy skończyłem, wykąpałem się po raz kolejny. Założyłem dresowe spodnie i podkoszulek, bo miałem zamiar jeszcze posiedzieć w sieci, a z jakiegoś powodu, kusiło mnie, żeby zrobić to na werandzie, zamiast jak zwykle w domu. Zgasiłem światło w sypialni i po ciemku, zacząłem schodzić po schodach. Po ciemku, kurwa, bo najwyraźniej żarówka na klatce schodowej, przepaliła się sto lat temu. Byłem zły. Na babcię. Żyła w takich warunkach, chociaż mój ojciec milion razy proponował jej remont tego domu. Zawsze odmawiała, zgadzała się tylko na niezbędne naprawy. Dzięki temu, kiedy wysiadły przedwojenne klimatyzatory które wkładało się w okna, ten dom dorobił się centralnej klimatyzacji. Ratowało mi to dupę, bo pogoda w tym roku coś sobie popierdoliła i chociaż był czerwiec, to było gorąco i wilgotno jak w sierpniu, kiedy wdychając powietrze, ma się wrażenie, że się tonie.
Byłem w połowie schodów, kiedy usłyszałem kroki na drewnianej werandzie.
- Co, do cholery? - warknąłem cicho do siebie.
Odruchowo miałem ochotę wrócić do sypialni, żeby zabrać broń, ale od razu sobie przypomniałem, że starzy również tego mnie pozbawili. Nie wiem dlaczego, może się bali, że ogarnięty narkotykowym głodem, strzelę komuś w łeb? Ja pierdolę.
Przyspieszyłem, zbiegłem po kilku ostatnich schodach i wpadłem do kuchni, złapałem nóż który znajdował się na blacie i stanąłem w korytarzu, czekając. Kroki po drugiej stronie ucichły, jakby osoba za nimi czaiła się, tak samo jak ja. Nagle drzwi odskoczyły i uderzyły o ścianę.
Wyciągnąłem przed siebie uzbrojoną rękę i czekałam. Nagle tuż przed oczami zobaczyłem cztery wąskie rurki wycelowane prosto w moją twarz. Przełknąłem ślinę, a jakiś irracjonalny głosik w mojej głowie powiedział, że w starciu z dwoma dubeltówkami swojego Glocka, mógłbym co najwyżej włożyć w dupę, żeby nie narobić sobie wstydu.
- Co tu robisz? - rozległ się niski męski głos.
Było ciemno, ponieważ nie było tu nawet lamp ulicznych, więc widziałem tylko zarys postaci. Ten facet musiał być ogromny. Druga sylwetka, była maleńka. Dałbym sobie rękę uciąć, że kobieca.
- Mieszkam - powiedziałem, odchrząkując bo zaschło mi w gardle - To dom mojej babci.
- Jak się nazywasz? - zapytał ten sam głos, ale wyraźnie zauważyłem, że nie ma już tej samej agresji w głosie.
- Maxton Jenkins - odpowiedziałem.
Nastała chwila ciszy, a po chwili usłyszałem pstryk i hol zalało światło.
Patrzyłem na olbrzymiego, postawnego mężczyznę. Miał brązowe włosy, brodę i szerokie ramiona. Wyglądał jak pieprzony wiking. Obok niego stała maleńka, szczupła ruda dziewczyna, która patrzyła na mnie z nieufnością i trzymała dłoń na włączniku. Spojrzałem na nią z niedowierzaniem, to była ta sama dziewczynka, która do sklepu przyjechała monster truckiem.
- Pierdolony Charles, sam nie ma zamiaru tu wrócić? - zaśmiał się głośno mężczyzna i opuścił broń. Po chwili spojrzał znacząco na dziewczynę, a ona zrobiła to samo - Wyglądasz jak skóra zdjęta z ojca, ta śliczna buźka do dzisiaj śni mi się po nocach.
CZYTASZ
Campbell Hill [WYDANA]
RomanceMaxton to przystojny agent nieruchomości, który przez jednorazowy wybryk, po stracie firmy, zostaje wysłany przez rodziców na wieś, do domu po zmarłej babci. Chociaż mężczyzna od dawna jest już dorosły, to jego ojciec ma na tyle silne „argumenty", ż...