Dallas
- Gdybyś mnie potrzebowała, to zadzwoń - powiedziałam do Abbey, mojej współpracowniczki i przyjaciółki w jednym - Jestem cały czas pod telefonem.
- Naprawdę? - powiedziała, przewracając oczami - Nie wiedziałam.
Uśmiechnęłam się i wyszłam z kliniki. Wiedziałam, że byłam trochę nadgorliwa, ale nic nie mogłam na to poradzić. Nie lubiłam urywać się z pracy, ale z drugiej strony czułam się kiepsko, siedząc tam i nic nie robiąc, kiedy w hodowli aż się gotowało.
Champ Paradise, była jedną z najlepszych hodowli koni w Stanach. Nasze konie brał udział w wystawach i konkursach. Bywały takie lata, gdzie potencjalni kupcy, byli zmuszeni czekać w kolejce na swoje upragnione zwierzęta. A my dbaliśmy o to, żeby każdy z naszych podopiecznych był zdrowy i dopieszczony. Wielu mieszkańców wsi, pracowała dla nas. Czasem czułam, że to nie tylko biznes mojej rodziny, ale i całej społeczności.
Kilkanaście minut później byłam już na miejscu. Zaparkowałam obok niewielkiego budynku i wyskoczyłam z samochodu. Weszłam do środka i przywitałam się z Jillian.
- Jakieś papierki dla mnie? - zapytałam, opierając się o wysoki blat w recepcji.
- Twój tata był tu kilka minut temu i chyba wszystko zabrał - odpowiedziała uśmiechając się szeroko.
- Cholera, przecież mu mówiłam, że się tym zajmę - westchnęłam. Najwyraźniej tata uporał się już z ciastami na festyn i uznał, że mnie wyręczy. Oczywiście nie widział potrzeby, żeby mnie o tym informować.
Jill uśmiechnęła się i przewróciła oczami.
- Mówił coś o tym, że powinnaś mieć więcej czasu dla siebie - powiedziała - Chyba uważa, że jesteś pracoholiczką.
Pokręciłam głową i poszłam na zaplecze, żeby wyjść bezpośrednio na wybieg.
Stanęłam przy bramce i spojrzałam na ogromny teren. Co ja niby tutaj miałam robić? Nie lubiłam fizycznej pracy w hodowli. Miałam zbyt miękkie serce i każda czynność wykonywana przy koniach, zbliżała mnie do nich, a później, gdy je sprzedawaliśmy, przeżywałam to przez wiele tygodni. Od lat starałam się zajmować tylko papierkową robotą i ewentualnym leczeniem, żeby nie łamać sobie serca. Ludzie którzy tu pracowali, bardzo dbali o każde zwierzę, więc nie czułam potrzeby, żeby ich sprawdzać.
Po kilku minutach bezczynnego patrzenia się na konie, odwróciłam się i weszłam z powrotem do budynku.
- Jadę do domu - powiedziałam zrezygnowana do Jill - Sir William potrzebuje mnie bardziej, niż ktokolwiek tutaj.
Pomachała mi na do widzenia, a ja po raz kolejny wsiadłam w samochód.
Po drodze miałam ochotę zadzwonić do taty i na niego trochę nakrzyczeć, ale w końcu uznałam, że to bez sensu. Jeśli przez tyle lat nie nauczyłam go, żeby informował mnie jeśli zabiera mi pracę, to pewnie teraz też nic nie zdziałam.
Zaparkowałam na podjeździe, zamiast w garażu, bo wiedziałam, że samochód może być mi jeszcze dzisiaj potrzebny, a później weszłam do domu, żeby się przebrać.
Wcisnęłam tyłek w obcisłe bryczesy i zeszłam na dół, żeby odnaleźć swoje buty. Cholera, naprawdę długo olewałam mojego konia, skoro nawet nie wiedziałam gdzie one są.
~~~~
Pot ściekał mi po plecach kiedy dwie godziny później, wracałam z przejażdżki z Sir Williamem. Byłam zmęczona, jakbym co najmniej to ja wiozła konia na plecach. Z kolei on, sprawiał wrażenie lekko obrażonego, że już kończymy.

CZYTASZ
Campbell Hill [WYDANA]
RomanceMaxton to przystojny agent nieruchomości, który przez jednorazowy wybryk, po stracie firmy, zostaje wysłany przez rodziców na wieś, do domu po zmarłej babci. Chociaż mężczyzna od dawna jest już dorosły, to jego ojciec ma na tyle silne „argumenty", ż...