Pierwszy dzień musiał być idealny, dlatego przygotowaniom przed zajęciami poświęciłam więcej czasu niż kiedykolwiek wcześniej. Umyłam rano włosy, wysuszyłam je i uczesałam w luźny warkocz na boku. Ubrałam też mundurek – purpurową spódnicę z szelkami i wiązaniem na plecach, do tego czarną koszulę z białą kokardą pod szyją. W sumie ten ostatni element mogliby sobie darować...
W każdym razie zadbałam, aby wszystko leżało idealnie – bez żadnych niechcianych zagnieceń. Zrobiłam też lekki makijaż, mający na celu podkreślenie moich fiołkowych oczu. Usta zaś pomalowałam szminką o dość neutralnym odcieniu. Finalnie byłam naprawdę zadowolona z efektu, a szczęście wręcz ze mnie emanowało. Oczywiście nie chodziło tylko o mój wygląd, ale o moją ekscytację związaną z początkiem roku w tej szkole.
Pierwsze zajęcia, jakie miałam mieć, wydawały się nie być szczególnie interesujące – historia magii. Najbardziej czekałam na wykłady typu: ewolucja magii, doskonalenie umiejętności, praktyczne zaklęcia i klątwy – chociaż zakładałam, że to ostatnie okaże się raczej teorią, niż faktycznym uczeniem nas rzucania uroków. W każdym razie dzisiaj spośród czterech przedmiotów, które zakładałam, że staną się moimi ulubieńcami, miałam mieć tylko ewolucję i to na sam koniec dnia.
Aczkolwiek tak naprawdę po wszystkich zajęciach spodziewałam się niezapomnianych wrażeń, bo, mimo że byłam czarownicą, magia zawsze była dla mnie raczej... tajemnicą – zagadką, której nie umiałam odkryć sama, a nie miał kto mi cokolwiek na jej temat powiedzieć. Może to przez moje wygórowane wymagania większość wykładów z dziś mnie rozczarowała, bo okazały się dość... nudne. Liczyłam na jakieś pokazy, wybuchające wszędzie zaklęcia, a tymczasem większość magów po prostu streszczała, na czym będą polegały ich zajęcia.
Doczekałam się też swojej ewolucji magii. Weszłam do klasy jako jedna z pierwszych i zajęłam miejsce w drugiej ławce przy ścianie. Czekanie na rozpoczęcie zajęć było dla mnie niesamowicie męczące, bo ja naprawdę j u ż chciałam się uczyć. Przerwy były mi niepotrzebne. Wiem, szalone. Nigdy wcześniej w żadnej szkole tak nie miałam, bo i nie byłam zbyt pilna...
Wreszcie w klasie zjawiła się starsza kobieta o ciemnej karnacji. Siwe, falowane włosy spływały jej na ramiona. Na nosie miała małe, okrągłe okulary i patrzyła przez nie na nas zmęczonym wzrokiem. Zastanawiałam się, czy to ma oznaczać, że jej zajęcia będą tak samo nudne jak wszystkie poprzednie, czy nawet gorzej, bo okażą się nieprzyjemne.
Kobieta nie trudziła się ani przywitaniem z nami, ani nawet przedstawieniem się, tylko od razu zaczęła:
– Część z was pewnie wie, że czarownice dzielą się na trzy typy: infirmi, mediocris, fortis. Jest do podział ze względu na wasze predyspozycje magiczne, gdzie infirmi to czarownice o najsłabszej magii, a fortis o najmocniejszej. Mediocris to czarownice średniego pułapu – oznajmiła, a ja słuchałam z zaangażowaniem.
Jasne, wiedziałam, że istniał jakiś podział, ale myślałam, że był ważny tylko w średniowieczu i wynikał raczej... z chęci czarownicy. Słyszałam w końcu o mediocris, które rzucały zaklęcia równe fortis. Właśnie dlatego wydawało mi się, że po prostu słabe czarownice to te, którym się nie chciało rozwijać.
– Stopień mocy jest zawsze dziedziczny i jest nienaruszalny. Co oznacza, że nie stajecie się słabsi przez to, że wasi rodzice mieszają się z ludźmi. Zawsze dostajecie taki sam przydział magii, co wasz rodzic, ewentualnie nie dostajecie go wcale. To jak losowanie. Dzięki takiej sytuacji magia nigdy nie wyginęła śmiercią naturalną z powodu związków ze zwykłymi śmiertelnikami – oznajmiła i zaskoczyła mnie tą ciekawostką, chociaż w sumie miała ona sens, bo nie słyszałam nigdy, żeby ktoś nazywał się na przykład „półczarownicą" ze względu na różnicę gatunkową rodziców. – Moc jednak da się zwiększyć, ale nie bardziej niż o jeden poziom, a więc jeśli jesteście infirmi, to nigdy nie zostaniecie fortis, ale macie szansę stać się mediocris. Najmocniejsze z was nie zdobędą już więcej siły, ale mogą ją doskonalić, żeby bardziej nad nią panować.
CZYTASZ
Fortis
FantasyOpowiadanie, które uzyskało pozytywną recenzję wydawnictwa! „Tamten dzień odcisnął na mnie piętno. W końcu miałam tylko osiem lat, a już w pamięci wyryto mi obraz własnej matki leżącej na podłodze z rozdartym gardłem. Taką cenę zapłaciła za nieakcep...