* 14 *

787 120 95
                                    

Gdzieś wewnątrz siebie byłem spokojny. Pogodzony? Nie potrafiłem znaleźć na to dogodnego słowa. Czy było takie? Po tej stronie byłem bezpieczny, bo byłem pod jego opieką.

Oni po prostu nie rozumieli, nie chcieli zrozumieć tej więzi jaka się między nami wytworzyła, nie teraz, jeszcze przed tym wszystkim. Te wiele lat temu gdy spędzaliśmy ze sobą każdą wolną chwilę jako małe dzieci. To było coś więcej niż przyjaźń, coś więcej niż miłość. Coś czego nie dało się nazwać ludzkimi słowami a genezę tego znały jedynie nasze dusze, być może od zawsze ją znały, nim jeszcze pojawiliśmy się na tym świecie. Byłem bezpieczny, póki był przy mnie byłem

Kto mógł pomyśleć ze prędzej skrzywdzi mnie własny rodzony brat a nie wilkołak któremu rzucono mnie na pożarcie? Jak bardzo musieli mieć mnie za nic by dopuścić się takiej intrygi. Co musiało siedzieć w ich głowach że postanowili wymyśleć taki spisek pozbycia się mnie i zrzucenia winy na wilkołaki. Bohater całego królestwa, ten w czerwonej pelerynie. Ten który przeganiał wilki i ratował życia. Nie tylko te ludzkie ale nie raz i wilcze. Został właśnie przez wilki zabity. Przez konkretnego wilka. Przez syna wodza watahy. Syna samego Alfy. Nie było lepszej argumentacji dla wywołania wojny z wilkami. To doprowadziło by do zniszczenia wszystkiego. A ojciec miał by swoją kolejną wymarzoną wojnę.

Przeszywający ból wyrwał mnie z nieprzytomności. Nie wiem czy krzyczałem. Być może mój krzyk został zagłuszony przez to co działo się w około. Nie wiem tego. Jedynie szczątkami świadomości, widziałem jak Remus rzuca się na posrebrzane kraty i niszczy je, samemu zrywając się z uwięzi raniąc się dotkliwie. Odrzuciło mnie to zupełnie na bok, węzły na moich rękach pękły. Uderzenie w zranione ramie spowodowało ze pociemniało mi przed oczami, po chwili byłem jednak już całkiem świadomy. Scena jaka rozegrała się przed moimi oczami przypominała najgorszy koszmar. Nie tak miało być.

W jednej chwili Remus trzymał w pysku mojego brata zagłębiając kły w jego ciele, w drugiej cisnął nim o ścianę. Mógłbym przysiądź ze słyszałem trzask łamanych kości. Chłopak był ranny ale przytomny, krzyczał tak bardzo... Tak bardzo mocno. W pierwszej chwili chciałem rzucić mu się na pomoc, w końcu cokolwiek by ten dzieciak nie zrobił złego to nadal był mój młodszy brat. Nawet jeśli zasłużył na to co się stało to... To nadal był w moich oczach mały Regulus który bał się ciemności i przychodził do mnie spać w nocy, bo śniły mi się koszmary, przez opowieści jakimi raczył nas ojciec. Byliśmy na to stanowczo za mali. On tym przesiąkł... W końcu nauczył się z tym żyć.

Jednak teraz należało powtrzymać Remusa. Nie chciałem by skrzywdził w szale kogoś jeszcze! Przecież jeśli kogoś zabije... Nie wybaczy sobie tego! Wołałem jego imię w nadziei ze mnie usłyszy. Bezskutecznie.

Moje reakcje były jednak zduszone przez zadaną mi ranę. Mój przeklęty ojciec był szybszy, to on pilnował mojego miecza i postanowił go użyć w sposób do którego został wykuty. Do zabicia wilkołaka. Nigdy bardziej nie żałowałem jego istnienia jak właśnie w tej chwili. Miał chronić nie zabijać, jednak czy teraz Ojciec się nie chronił? Siebie i jedynego dziecka na którym mu zależało? A może tylko siebie. Bo w stronę Rega nawet nie spojrzał.

- Przeklęty psie! – krzyknął zamierzając się na Lunatyka.

Szał Remusa był jednak tak wielki ze nie zważając na krzywdę jaka może sobie wyrządzić chwycił ostrze pyskiem rzucając Królem w głąb lochu w którym wcześniej sam był. Wskoczył tam za nim wypluwając miecz. Zawył straszliwie. Jego rany były poważne. Taka ilość srebra mogła być dla niego śmiertelna.

Strażniczy rozbiegli się, tylko ci co bardziej odważni rzucili się na Remusa, jednak bez skutecznie. Był silniejszy, był w szale. Nie do powstrzymania! Nie byłem w stanie tego dostrzec ale ich krzyki nie zwiastowały nic dobrego. Zawiodłem. Podłoga w lochach spłynęła krwią.

Samemu podnosząc się z ziemi zobaczyłem jak James ucieka z lochu, być może i jego Remus instynktownie oszczędził. Albo miał tyle szczęścia.

- Zabierz... Zabierz Regulusa! – powiedziałem do niego – Natychmiast! Uciekajcie na zewnątrz. Remus go pogryzł...

- Co ty bredzisz?! – odpowiedział trzymając się za głowę, wszędzie było tyle krwi że nie wiedziałem czy również jest ranny. – Nie pomożesz im już. Musimy uciekać! Chcesz samemu zginać?!

- Natychmiast zabierz mojego brata! Nie zostawię tutaj Remusa! Rozumiesz?! Nie zostawię go tutaj!

- On Cię zabije! – szarpnął mną bym ruszył za nim. – Syriusz na wszelkie dusze!? – dodał gdy wyrwałem mu się i podążyłem do środka. – Wracaj tutaj!

Nie słuchałem. Musiałem zająć się Remusem. Musiałem powstrzymać... Uratować go. Jego duszę. Jego świadomość nim zostanie zabita, przez instynkt i cierpienie jakie przyniosą wyrzuty sumienia. To poszło już stanowczo za daleko...

James przeklną tylko coś pod nosem. Zabrał Regulusa który zwijał się z bólu i płakał jak małe dziecko mamrocząc w gorączce moje imię, ale tego już nie mogłem usłyszeć.

Wnętrze lochu mimo że ciemne lśniło czerwoną posoką. Wszędzie leżały zwłoki i części ciała strażników. Remus stał do mnie tyłem w swojej postaci i warczał przeraźliwie na kogoś w kącie celi...

- No na co czekasz potworze. Zabij, zabij! – mój ojciec nadal żył i nadal szczuł Remusa. – Do tego jesteście stworzone. – śmiał się przy tym jakby postradał zupełnie zmysły.

- Remi... - mruknąłem nie bojąc się, wierzyłem, wierzyłem że nie robi mi krzywdy. Nasze połączenie. To co było między nami. Było zbyt silne żeby to nam odebrano. Miałem nadzieję ze było silniejsze od morderczego szalu i instynktu który nim kierował. – Remi kochany... Dość. Już dosyć. Zostaw. – słabłem i wiedziałem to doskonale, straciłem za wiele krwi. Czułem że to tylko kwestia kilku chwili nim sam stracę w najlepszym razie tylko przytomność. – Już starczy. Chodźmy... Proszę. – wsparłem się na kratach.

Remus nadal warczał. Teraz mogłem zobaczyć ze trzyma łapę na klatce mojego ojca przyduszając go. Jednak mój głos musiał do niego w jakiś sposób dotrzeć. Skierował nieco jego ucho w moją stronę. Ojciec się już tylko opętańczo śmiał nadal krzycząc o zabijaniu.

- Możemy uciec Remi... Możemy być wolni. Tylko proszę chodź... Jesteś dobry. Jesteś najlepszy. Nie jesteś potworem. Nie musisz tego robić. Proszę. – szeptałem nadal.

Z jego strony. Usłyszałem jedynie cichy pisk przemieszany z warkotem i skamleniem. Słyszał mnie. Musiał mnie słyszeć. Musiałem w to wierzyć. Musiałem wierzyć w Nas.

Nie miałem czasu. Wiedziałem ze zbiegłe niedobitki pobiegły po wsparcie. Remus mógł być silny. Jednak zadane rany i atak z ciężko zbrojnych rycerzy którzy staną w obronie króla i księcia będą końcem.

- Błagam ukochany. Proszę, wiem że mnie słyszysz. Wiem że tam jesteś. Wiem że chcesz tego samego co ja... - osunąłem się nieco.

Z dala słyszałem już nadchodzące wojska. To był ostatni moment. Być może nasze ostatnie chwile. Nie chciałem ich tak spędzić. Musiałem uratować jego duszę. Jego życie. Tylko to się dla mnie liczyło.

- Ukochany... - jęknąłem jeszcze i wtedy też odwrócił się do mnie.

Jego złote oczy patrzyły na mnie z dziwną mieszanką rozpaczy i bólu. Bał się. Widziałem jak bardzo mocno się boi. Cały się trząsł. A ja byłem na tyle zakochany i głupi żeby zaraz oderwać się od krat i zrobić krok ku niemu. Sięgnąłem ku niemu dłoń. Do jego zakrwawionego pyska, poparzonego przez mój własny miecz. Pogładziłem go po nim uśmiechając się lekko. Zaraz potem zobaczyłem tylko jego kły i to jak się rzuca mu mnie. Zaraz po tym nastała ciemność .

Poczułem się lekko. Lżej niż kiedykolwiek w całym swoim życiu. Nie czułem nic poza tą miękkością. Czułem się bezpieczny. Byłem bezpieczny. Wierzyłem, wierzyłem w jego. Wierzyłem w nas.  

Czerwony Kapturek [WOLFSTAR (Syriusz x Remus) - Harry Potter AU]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz