* 8 *

1.1K 130 113
                                    

Właścicielka karczmy się nie myliła. Jej stary znajmy przyjął mnie z otwartymi ramionami gdy tylko dowiedział się ze jestem tu za jej poleceniem. Listy przeczytał mimo wszytko chociaż sam stwierdził że to formalność. Nie chciał nawet wiedzieć kim jestem, uznał i tu przyznałem mu rację, że im mniej wie tym lepiej śpi. Dostałem pokój, dostałem obiad i butelkę wina do pokoju. Musiałem ustalić co teraz zrobić z tym całym bałaganem który zrobiłem sobie na własne życzenie. Jak to ułożyć by miało jakikolwiek sens. 

Byłem bezdomny ale też wolny, mogłem zrobić ze swoim życiem zupełnie co zechcę ale jednocześnie nie miałem do tego jakichkolwiek warunków. Lunatyk... Czy Remus jak miał naprawdę na imię wrócił do mojego życia z mocnym przytupem i niech mnie piekło żywcem pochłonie jeśli tym razem znów pozwolę mu zniknąć. 

Przez myśl przebiegło mi jedno dziwne wyobrażenie. Nie miałem już domu, ale czy kiedykolwiek naprawdę miałem? Czym był dom? Niektórzy mogli by stwierdzić że jestem paskudnie niewdzięczny, w końcu mieszkałem w zamku i jakim prawem mogło by być mi źle? Było. Nigdy nie myślałem o tamtym miejscu jako o domu. Najbliżej tego było przebywanie u Babki. W zamku miałem wszytko co chciałem, fakt. Nie miałem jednak miłości, nie miałem troski. Wszytko wokoło mnie kręciło się tylko po to żebym jak dorosnę przejął tron Ojca. Nic więcej. U Babki mogłem liczyć na ciepło i rozmowy o czymś więcej niż o sprawach politycznych i o tym czy moja postawa jest godna przyszłego króla. Pomyślałem ze mógłbym stworzyć własny Dom, taki prawdziwy, gdzie będę mógł wracać by ogrzać się przy palenisku . Dom w którym nikt nikogo nie będzie zmuszał, nie będzie dręczył. Dom w którym będzie czekać na mnie... Właśnie. Kto mógłby na mnie czekać w domu? Na kogo mógłbym czekać ja? 

Opadłem na łóżko gdy zdałem sobie sprawę że w moim wyobrażeniu nie ma w tym domu kobiety. Ze zamiast niej przy stole siedzi chudy, wysoki chłopak który szkicuje coś na kartce węgielkiem, przeczesuje palcami włosy w kolorze ciemnego miodu i przygryza spierzchnięte usta. W skupieniu napina mięśnie na policzkach przez co jego blizny odrobinę zniekształcają mu rysy, nie czynią go jednak przez to brzydkim. Czynią go jeszcze piękniejszym... W moim wyobrażeniu chłopak dopiero po chwili orientuje się ze wróciłem, unosi tylko spojrzenie i uśmiecha się. W tym uśmiechu jest ulga i coś czego nie potrafiłem nazwać bo widziałem to pierwszy raz, to samo dostrzegłem też w jego spojrzeniu, tych pięknych złoto zielonych oczu. Nie wstał żeby mnie przywitać, po prostu nie zdążył bo ja sam znalazłem się przy nim szybciej. Jego usta coś powiedziały ale nie odczytałem tych słów, wiem że brzmiały jak najlepsza muzyka. Ująłem jego twarz a Jego usta rozchyliły się tak przyjemnie gdy moje własne... Och!

Nie, nie, nie! To było takie nie czyste, nie odpowiednie i zupełnie... zupełnie cudowne. Przymknąłem oczy by wyobrazić to sobie lepiej, poddać się tej grzesznej myśli. W między czasie otwarłem butelkę wina. Upiłem odrobinę z gwinta i pozwoliłem bo słodki smak alkoholu rozpłynął się ogrzewając mnie od środka. Jak mogły smakować jego usta? Czy smakowały jak to wino? Nie. Z pewnością nie. Kojarzył mi się z czymś słodkim ale jednocześnie nieco gorzkim... Dziwnie. Raz jedyny do zamku przyjechał kupiec z dalekiego kraju. Przywiózł w darze dla mojego Ojca coś czego smak pamiętam po dziś dzień, był cudowny, Remusowi też strasznie to smakowało, tak bardzo że omal się popłakał gdy ją jadł. Udało mu się skraść trochę i go poczęstować. Kupiec nazywał to czekoladą... Tak. To było to. Myślę ze jego szorstkie ale jednocześnie miękkie usta mogły by smakować jak ta czekolada. Najlepsze co w życiu smakowałem.

Z każdym łykiem wina mój umysł szalał coraz bardziej. Było mi tak bardzo wstyd ale jednocześnie nie potrafiłem przestać tworzyć dalszej części tej wizji. To był chyba pierwszy raz gdy pozwoliłem sobie na tak grzeszne myśli o innym człowieku jednocześnie myśląc o nim tak czysto i niewinnie. Wczorajsza Noc spowodowała że coś we mnie pękło, otwarło się i już za żadne skarny świata nie byłem w stanie tego zatrzasnąć. Jego dotyk wypełnił to pęknięcie światłem, jakby zapalił w tym pustym miejscu które zostało odkryte świeczkę która zamiast się wypalić rosła dając coraz większy płomień. Co było w tym najdziwniejsze to że tak właściwie nic się nie stało. Pamiętałem każdy szczegół pomimo że byłem niezwykle pijany. Czułem na sobie jego palce które rozbierały mnie pod okryciem, nie spieszyły się i niby to przypadkowo przesuwały opuszkami po mojej skórze, czasem całą dłonią. Czułem jak jego oddech i bicie serca przyspieszają w niezdrowym nerwowym rytmie. Nic więcej nie zrobił, bo przecież głupi mu przerwałem, sam chciałem go dotknąć. On mnie odrzucił ale nie zupełnie... Ale nic się nie stało. Bo to było tak naprawdę nic. Gdybym wtedy spróbował jak smakują jego usta? 

Moje niemal już senne marzenie popłynęło dalej. Zabrałem do od stołu nadal rozkoszując się smakiem czekolady, oderwałem się od jego ust by pocałować jego palce które były pobrudzone węglem.Były chłodne, chyba wiele godzin rysował nie dbając o to czy marznie. Widziałem ze się wstydzi i chce odejść obmyć dłonie ale nie pozwoliłem mu. Zatrzymałem go przy sobie obejmując. Sięgnąłem po koc i okryłem go nim przymuszając by się ogrzał. Sam napaliłem w kominku wyciągnąłem upolowanego królika. 

To były takie proste marzenia... Ciepłe powitanie, wspólny posiłek. By potem usiąść przed kominkiem, bym mógł położyć głowę na jego kolanach i słuchać, patrzeć na niego i na to jak ogień odbija się w jego oczach. By potem nocą nie pozwolić się odrzucić i samemu pozbawić go ubrań. Pozwolić mu na to samo. Całować, może nawet nie tylko usta, może znów dłonie, szyję. To takie zawstydzające! Czułem jak twarz mnie piecze ze wstydu, a może przez to że butelka zaczynała się powoli kończyć? 

Chciałem tak żyć, z nim w tym Domu. Tak po prostu. Bez strachu, stresu i ciągłego uciekania. Potrzebowałem go, zawsze to wiedziałem ale teraz był mi potrzebny jeszcze bardziej. Jak nazwać to co działo się we mnie? Jak to okazać żeby nie zostać porzuconym? Czy to co działo się teraz we mnie gdybym czuł to do kobiety można było by nazwać miłością? Czy miałem prawo czuć to samo do mężczyzny? Czy mogłem stworzyć z nim dom? Czym by to się różniło? Kochał bym go, on być może kochał by mnie jakbym zasłużył na tą miłość, szanowalibyśmy się i pracowali razem. Fakt... Nie było by to małżeństwo. Nie mieli byśmy nigdy dzieci... Być może okoliczni mieszkańcy by nas zniszczyli ale... Tak. To przecież oczywiste! Nawet jeśli Ci ludzie by nas nienawidzili, nawet jeśli byśmy musieli znikać i zmieniać ciągle domu to byśmy ciągle w nim byli. Przecież Dom to nie ściany, nie łóżko, sprzęty. Dom to ludzie. On był by moim domem. Ja chciałbym być nim dla niego. To by starczyło... 

* * *

- Może po prostu odpuścimy? Nie chcę być złym prorokiem matko ale mam wrażenie że zniknięcie Księżniczki Lilyany i jej obstawy to nie jest przypadek. - zaczął Regulus. - Syriusz wyparował. Lilyana na wieść o jego zniknięciu wyglądała na nawet zadowoloną... 

- Co masz na myśli synu? - zapytała przyglądając mu się badawczo. 

- Tylko tyle że z tego co słyszałem sama też uciekała wielokrotnie, słyszałem też ze ten cały rycerzyna który również zniknął był z nią w dziwnie zażyłych relacjach. Rozumiesz co mam na myśli? Patrzał na nią jak wół na malowane wrota i uwierz mi matko nie patrzał jak twoi strażnicy na Ciebie. Raczej jak na kogoś z kim dzieli się nie tylko jeden zamek. 

- Romans? - aż wstała oburzona. - I ta ladacznica miała być żona dla.... - zacięła się widocznie nie potrafiąc już bez obrzydzenia wymówić imienia syna, potarła się po skroniach. - Tak. Siebie byli warci, Ladacznica i ten niewdzięczny żałosny szczeniak. 

- Byli by idealną parą. - wzruszył ramionami i westchnął. - Co tego można być niemal pewnym. Myślę że nawet ten ich Gajowy znalazł by dla siebie miejsce w tym układzie. - zaśmiał się cicho ale został spiorunowany spojrzeniem matki.

- To skandal. - wstała i przeszła się kilka raz po sali. - Nie można dopuścić by to pogorszyło nasze i tak już kiepskie relacje z Godrykiem. Zrobimy tak. Będziecie jej nadal szukać, jej i Syriusza. Nie musicie się ani starać ani spieszyć. Byle by wyglądało że coś się dzieje najlepiej aż do pełni...

- Wtedy powiemy że jeśli jeszcze żyli to nie byli w stanie przeżyć pełni w tym lesie... - dokończył już wiedząc do czego jego matka zmierza. - Wtedy nie będą mogli zrzucić na nas winy, bo my szukaliśmy przecież a że wilkołaki ich znalazły przed nami. A wszyscy wiemy że po takim ataku nawet szmatka nie zostaje. 

- Dokładnie, wszyscy pogrążymy się w głębokiej żałobie i połączymy w bólu z Godrykiem. - dodała jeszcze z uśmiechem  - Mam nadzieje ze wilkołaki urządzą sobie z nich doskonałą ucztę. Jak poszło u znachorki? 

- Tak. Faktycznie jest tam jakiś chłopak, ale to syn jej córki, starucha już podupada na zdrowiu i ma jej pomagać - wzruszył ramionami - Nie wierze jej jednak. 

- Czemu? 

- Ten chłopak jest podejrzany. Kazałem strażą go co jakiś czas obserwować. - dodał.

- Doskonale. 





----

Malutko bo sprzęt nadal w naprawie. 

Dzisiejsza dedykacja dla pewnej wyjątkowej osoby która mnie inspiruje. To dla Ciebie grobowiec

Czerwony Kapturek [WOLFSTAR (Syriusz x Remus) - Harry Potter AU]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz