Dla ind0l3ncj4
Stukot kopyt uderzających o ziemię, pokrytą masą liści niósł się między drzewami. Przez las jechała grupa zwiadowców, ich zielone peleryny powiewały lekko na wietrze. Było wyjątkowo spokojnie, od jakiś 20 minut nie widzieli żadnych tytanów ani znaków od innych grup. Taka chwila była zbawienna, jednak wszyscy wiedzieli, że muszą cały czas pilnować otoczenia, inaczej mogą skończyć tragicznie. Wiedzieli o tym wszyscy, a mimo to wystarczyła sekunda, by zniszczyć cały spokój i zakończyć wiele żyć.
***
Spokój, który panował, został przerwany w jednej chwili w dość brutalny sposób. Nie spodziewałam się przez najbliższy czas ani jednego tytana, a nas zaatakowało aż sześć. Mój oddział nie był przygotowany, w jednej chwili na ziemi leżały trzy ciała moich ludzi. Nie było co uciekać, teraz albo ich zabijemy, albo oni nas. Już po chwili byłam w powietrzu, a ciało jednego tytana upadło na ziemię.Wystarczyło kilka sekund, a może minut bym straciła większość oddziału. Została nas czwórka, mimo to po zabiciu ostatniego tytana, po zbieraliśmy, to co zostało z ciał i jechaliśmy dalej. Nie było czegoś takiego jak odwrót.
-Pani pułkownik [T/N] za kilka minut powinniśmy zobaczyć budynek, w którym zostało ustalone miejsce spotkania.- odezwała się Riko, jest w moim oddziale od samego początku tak jak Simon, który również przeżył. Czwartą osobą, która przeżyła, jest Ori, tak właściwie jest to jego trzecia wyprawa i dalej jest mu ciężko, co widać po zgarbionej posturze i poszarzałej twarzy.
-Gdy dojedziemy, pójdziecie do medyków, zajmą się wami.- powiedziałam i lekko pospieszyłam konie, chciałam jak najszybciej znaleźć się w miarę bezpiecznym miejscu.Zsiadając z konia, starałam się nie patrzeć na ciała oraz rannych, których opatrywali lekarze. Spojrzałam jeszcze tylko szybko na pozostałości z mojego oddziału i ruszyłam szybkim krokiem w stronę dowódcy.
-Pułkowniku Miche.
-Hmm?- mruknął wysoki blondyn, gdy go dogoniłam na korytarzu. Minęły jakieś 2 godziny od mojego przyjazdu, a za jakieś trzy lub cztery mieliśmy ruszać dalej. Więc właśnie powinnam teraz spać i nabierać sił na dalszą drogę, jednak nie byłam w stanie.
-Pewnie już wiesz, ale mój oddział, a właściwie jego resztki zostały przydzielone do twojego do końca wyprawy. Chciałam tylko powiedzieć, że powierzam nas w twoje ręce, no wiesz, to ty dowodzisz.- w moim głosie można usłyszeć wszystko, co czułam, próbowałam to zamaskować jednak desperacja, smutek i nawet odrobina gniewu były słyszalne.
-Znów będziesz pod moimi rozkazami [T/I].- uśmiechnął się i ruszył przed siebie, jego słowa i uśmiech rozbrzmiewały jeszcze wiele minut w mojej głowie.***
Po raz kolejny wjeżdżamy za mury, a na nasz widok leci wiele obelg i łez. Łez matek, które straciły swoje dziecko, łez żon, mężów, którzy stracili swoich ukochanych, łez dzieci, które straciły rodzica. Za każdym razem to właśnie powrót jest najgorszy, moment, gdy ludzie patrzą na ciebie z nienawiścią, bo wróciłeś ty, a nie ich kochana osoba. Jedyne co mogą dostać to części ciał, jeśli udało się coś uratować.-Pani pułkownik, gdzie się wybierasz?- lekko zachrypnięty głos, który usłyszałem, schodząc po schodach, należał do wysokiego blondyna. Miche stał oparty o ścianę przy drzwiach prowadzących na zewnątrz. Było to wyjście, którego używałam, żeby uciec.
-Tylko się trochę przewietrzyć pułkowniku.- lekko skłamałam, przecież nie musi wiedzieć wszystkiego.
-Dlatego wymykasz się tym wyjściem?- w jego głosie można było usłyszeć lekką kpinę. -Dobrze wiem, o co chodzi [T/I] idę z tobą.
-Ale…
-Hmm..?- przerwał mi i podszedł niebezpiecznie blisko.
-Nic, chodźmy w takim razie.Nie myślałam, że towarzystwo Miche będzie tak przyjemne. Był on zazwyczaj cichy, jednak rozmowy z nim były przyjemne. Siedząc na pniu drzewa, podziwiałam krajobraz rozciągnięty przede mną. Ciemne drzewa doskonale odznaczające się na tle zielonej trawy i błękitnego nieba, które dzisiaj było wyjątkowo przysłonięte dużą ilością chmur. Liście w ciepłych barwach spadające na ziemię, wiatr, który chciał porwać je wszystkie do cudownego tańca. Tak, żeby żaden z nich nie spadł. Jednak ziemia była pokryta już masą liści z drzew, a ich czerwień przeplatała się z żółcią i brązem. To wszystko tworzyło cudowny widok, Cisza dzięki, której można było usłyszeć śpiew ptaków, dodawała temu jeszcze więcej magii. Na dywanie z liści leżał Miche, miał przymknięte oczy, jakby wsłuchiwał się w dźwięki jesieni, szum tańczących na wietrze liści i śpiewających ptaków. Wyglądał cudownie, obserwując go, uśmiech sam wpływał na moją twarz i nie chciał z niej zniknąć. Ja sama nie chciałam, by znikał.
-Obwiniasz się?- jego głos przerwał ciszę panującą między nami i wyrwał mnie z zamyślenia.
-Nie wiem, zdążyłam przyzwyczaić się do śmierci, jednak byłam za nich odpowiedzialna. Ta myśl sprawia, że obwiniam siebie za wszystko, chcę być winna tego wszystkiego.
-Ale nie jesteś, raczej nikt się nie spodziewał tylu tytanów w tamtym miejscu.
-Powinniśmy mimo to być gotowi, na każdą ewentualność.- denerwowałam się i było to słychać w moim głosie. Blondyn otworzył oczy i przekręcił głowę, by na mnie spojrzeć. W jego oczach widziałam zrozumienie i coś w rodzaju współczucia. Przez ten wzrok gniew, który jeszcze przed chwilą we mnie wzbierał, uszedł i nie było po nim żadnego śladu. Miche wyczytał to chyba z mojej twarzy, uśmiechnął się lekko, po czym podniósł się z ziemi. Jego postać rzucała cień na mnie, choć stał kilka metrów dalej. Po chwili ponownego milczenia mruknął coś pod nosem, czego niestety nie dane było mi usłyszeć i odwrócił się w moim kierunku. Wyglądał jak jakiś bóg, jego postać oświetlana była przez zachodzące słońce. Podszedł do mnie i wyciągnął rękę w moim kierunku.-[T/I] rusz się.- ostry głos oderwał mnie od siodłania konia.
-Kapitanie Levi, o co chodzi? Przecie…- przerwał mi w pół słowa kapitan.
-Dowódca cię wzywa, o to chodzi. Radziłbym ci się pośpieszyć, nie wyglądał, jakby miał dobre wieści.
-Tak jest.- szybko zapięłam do końca siodło, przywiązałam konia do płotka przy wyjściu ze stajni, po czym wręcz biegiem ruszyłam do Erwina. Levi miał rację, dobrych wieści nie było. Zostałam zdegradowana, znów byłam szarym żołnierzem w szeregach zwiadowców. Czemu? Dobre pytanie, nie było ludzi, żeby odbudować mój oddział. Wiedziałam, że to tylko pewnego rodzaju wymówka, tak naprawdę nie nadawałam się do tego i o to chodziło. Teraz znów wrócę do oddziału pułkownika Miche, właściwie nie przeszkadzało mi to tak bardzo.-Znów jesteś pod moimi rozkazami [T/I], nic się nie zmieniło w oddziale od ostatniego razu, więc powinnaś się odnaleźć.- głos blondyna był cichy, prawdopodobnie, gdyby nie to, iż stał wprost przede mną, a w pomieszczeniu było wyjątkowo cicho, nie usłyszałabym go.
-Dziękuje Pułkowniku za ponowne przyjęcie mnie do oddziału. Cieszę się, że wróciłam.- drugie zdanie wręcz wyszeptałam, jednak możliwe, iż moje słowa dotarły do uszu Micha. Jakby na potwierdzenie mojej myśli, wysoki blondyn przygarnął mnie do siebie jedną ręką, po czym włożył twarz w moje włosy i szepnął:
-Ja też.