Rozdział I

22 0 0
                                    



     Był rok 114. Licząc wedle ludzkiej modły – 2402. Niewielu jednak używało dawnej metody za wyjątkiem najbardziej biegłych w wiedzy o dawnych dziejach. Świat ludzi dawno już legł w gruzach pod którymi zginęli jego twórcy. Nikt do końca nie pamiętał co się wydarzyło Pierwszego Dnia. Dnia Bez Świtu. Pierwsze pokolenia miały ważniejsze rzeczy na głowie niż spisywanie przeszłości. Nie sposób ich o to winić. Nagle znaleźli się w zupełnie nowej sytuacji, bez wiedzy co czynić, bez pomysłu na przyszłość i co najgorsze – bez nadziei na lepsze jutro. Głód, Pragnienie i ciągłe walki między sobą jak i z dziką zwierzyną dziesiątkowały naszych przodków. Nie przeszkodziło im to jednak rozlać się po świecie z myślą, że gdzieś za horyzontem czai się ukojenie. Podobno to jest jedna z cech którą ludzie szczególnie chcieli nam przekazać. Nikt nie wie czemu. Może też po prostu byli ciekawi i łaknęli potwierdzenia swej mocy nad przyrodą? Raczej nie chcieli by nas do niczego innego wykorzystać. Byliśmy zbyt nikli, zbyt słabi aby cokolwiek znaczyć. Czasem myślę sobie, że choć nasi przodkowie wiele wycierpieli w związku ze Śmiercią Człowieka, był to uśmiech losu. Tak, tylko los mógł dać nam taką cudowną okazję abyśmy stali się wolni, najlepsi na tym świecie, bez konkurencji. Pytanie tylko czy nie podążamy aby czasem drogą naszych stwórców... Ja w każdym razie nie zamierzam się zatrzymywać na tym co ofiarowała nam przeszłość. Słabość to rzecz której świat nie wybacza. Choć niekiedy korzystają na niej nawet najsłabsi...



- DAAAAWAĆ KAAATAPULTĘ!!! - krzyknął kaprawy szczur o futrze szarawej maści, kryjąc się przed nawałnicą pocisków za barykadą ze pordzewiałych stalaków. Wściekle machał przy tym swym mieczem z przekutego noża poganiając podwładnych. Ci zaś pchali z jękiem ów cudo inżynierii, wychylając je za osłonę z nadpalonych książek. Cała akcja była szykowana w tajemnicy. Choć szturmu nikt nie pragnął okazał się niestety nieunikniony.

   Nagle oszczep, doskonale utrzymana igła, wbił się w szyję jednego z pchających. Wrzeszcząc straszliwie, upadł łapiąc się za ranę. Nim komuś przebiegłby po głowie pomysł niesienia mu pomocy, pocisk wystrzelony z procy, stalowa, idealnie okrągła kula zmasakrowała jego głowę, rozbryzgując mózg na całą katapultę i resztę towarzyszy poległego. Miasto nie zamierzało się poddać bez walki. Choć obrońcy cierpieli głód, wiedzieli, że odsiecz jest już w drodze. A nóż uda się odeprzeć wroga a następnego dnia od strony sadu przybędą posiłki. W istocie, los każdej ze stron wisiał w tej bitwie na włosku.

- Vas, bierz linę i naciągaj, jest git! - Krzyknął niepewnie ubrany w pancerz z grubego, ciemno - czerwonego materiału inżynier.

- Się robi! – Warknął barczysty szczur o aparycji wykidajły. Błyskawicznie porzucił swoje stanowisko do pchania maszyny i machnął ręką do reszty aby ustawili się na miejscach. Dwóch największych pobiegło po pocisk - wypełnioną łatwopalnym olejem porcelanową kulę. Reszta wraz z Vasem naciągała linę aby łycha katapulty znalazła się w pozycji do ładowania. Inżynier drżącymi rękoma dokonywał kontroli mechanizmu, kiedy dwóch osiłków zaciskając zęby z wysiłku wtaczało kulę na swoje miejsce. Choć niemal żadna myśl nie kłopotała jego głowy, wydawało mu się że znalazł się nagle poza polem walki, niczym zatopiony we własnej imaginacji: świata który się zatrzymał.

- Krzesiwo ty durniu! - Vas wrzasnął na inżyniera, za jego głosem podążyło wściekłe spojrzenie dowódcy. Siłacz wiązał już linę do wbitego ciężkim młotem palika.

- Na co czekasz skurwy... wtedy igła trafiła w bark dowódcę. W szale wychylił się nieopatrznie zza osłony. Krwawiąc obficie padł twarzą na ziemię tracąc przytomność.

WidmoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz