Rozdział II

13 0 0
                                    

     Czasem trudno zrozumieć mi szczurzy lud z południa, z pobliża Wielkiej Łąki. Żyli tak jakby żyć nie chcieli, chowając się tylko przed zagrożeniem. Niby wyglądali jak my, a byli zupełnie inni. Nic nie obchodziło ich to, co wykraczało poza bramy ich miast, czasem nawet wejścia swoich domów. Jakby bali się tego czego bać się nie można. Dziś wkroczyliśmy z jednej z takich osad z przytupem. A oni jakby nie zareagowali, snuli się tylko między sowimi ruderami. Gdzie jest nienawiść? Może nie mieli już na nią siły? Oblężenie potrafi dać w kość. Niby wszystko można jakoś wytłumaczyć... lecz mimo to ogarnia mnie niepokój. Ilekroć na nich patrzę zaczynam czuć to niepokojące acz kuszące uczucie w sercu. Tak, to na pewno duma. Przeklęte miasto. Nic tylko psuje ducha. Nie można tak funkcjonować w nieskończoność. Im dłużej tu zostaniemy tym groźniejszy może być marazm i samozadowolenie w które wpadniemy, może przyćmią nawet do pewnego stopnia głód i pragnienie... Coś trzeba zrobić... tylko co?

***

- Dzień drogi stąd na południe, maszeruje w naszą stronę dwutysięczny korpus z Tarak. Jest z nimi jazda. Jeżeli maja olej w głowie to pewnie już wysłali jaszczurki przodem żeby nas otoczyły. Krótko mówiąc jesteśmy w dupie. Jeśli wrócimy żywi do domu, możecie być pewni, że złożę wniosek o wygnanie dla tego sukinsyna który podpisał się pod tą poronioną wojną! - Przemówienie dowódcy zwiadu rozniosło się echem po niewielkiej, lecz dobrze przygotowanej do pełnienia wej roli, wysprzątanej kuchni. Na nieco śliskich blatach i kuchence, ułożonych w kształt litery U, rozsiedli się żołnierze, wyraźnie poruszeni wysłuchaną mową.

   Przemawiający nie kontynuował dalej. Zszedł z ustawionego pośrodku pomieszczenia wysokiego taboretu i w atmosferze pomruków oraz gniewnych spojrzeń we wszystkie strony zajął miejsce pośród reszty zgromadzonych. Kir gładził w zamyśleniu swe wąsy, rozsiadłszy się na horrorowym miejscu – najszerszym, dość wysokim palniku kuchenki. Dobrze widział stamtąd co się dzieje wśród jego podwładnych. Trzeba działać. Podniósł rękę, a Urn na ten widok zadął w swą muszlę. Pomruki i pomówienia momentalnie ucichły. Dowódca, bądź w razie jego niedyspozycji - Zastępca, mieli na wyprawie bezwzględne prawo do przemowy na walnym zebraniu.

   Kir powoli zajął miejsce na mównicy. Przeleciał spojrzeniem po masie wojska i zaczął przemawiać:

-Niewątpliwie wyprawa ta budzi duże emocje. Niewątpliwe dziś wielu z was mogą chodzić po głowie różne myśli, zachaczające nawet o ekstremizm. Rozumiem to. Choć sam głosowałem za wyruszeniem niesiony optymizmem , to zdaje sobie obecnie sprawę ze swojej winy. Mimo to zdaję sobie również sprawę, że nie jest to odpowiednia chwila na moment tego kalibru słabości i warcholstwa. Poza tym,  nie byłem jedyny. I dobrze o tym wszyscy wiecie. To, że ta sprawa trafi pod osąd jest więcej niż pewne, najpierw musimy jednak wyjść z tej... z tego obszaru żywi. I na tym polecałbym się w tym momencie skupić. Nie wiem jak wy, ale ja nie zamierzam tu ginąć.

- Chyba jako tako zażarło – pomyślał Kir widząc jak część żołnierzy spuściła nieco głowy, niektórzy wciąż jednak mieli nieciekawe spojrzenia – ci którzy przed wyruszeniem najgłośniej mówili o bezsensie tej wojny. Na szczęście byli w mniejszości.

-Nie możemy pozwolić aby gniew przyćmił nam rozum. Zrobił to już tępy entuzjazm: głupota która nas tu przywiodła. ( Kir z trudem nie skrzyżował palców za plecami). Mamy teraz dwa wyjścia: albo zostajemy na miejscu, bronimy się w tej ruderze i czekamy na odsiecz albo wracamy. Cześć łupów trzeba będzie zostawić w takim wypadku. Od siebie skłaniam się jednak ku drugiej opcji. (dało się wówczas usłyszeć gwałtowne buczenie, głównie ze strony młodszych żołnierzy). Tyle dobrego wyszło ze szturmu, iż mamy pewność, że nikt z obrońców nie ruszy za nami od razu w pościg. Nie ma tu prawie nic do jedzenia, umocnienia są w fatalnym stanie, a że nie damy rady szybko ich odbudować to już sami najlepiej wiecie. O ile by jeszcze było z czego. A co do sprawy, którą choć należy wyjaśnić bez żadnej zwłoki, gdyż truje nasze umysły chorobą wzajemnej wrogości, sprawy... nierównomiernego wymarszu armii podczas bitwy, niestety musimy ją rozwiązać nieco później... (Nagle część wojsk wstała na równe nogi i zaczęła kierować obelgi a to w stronę Kira a to w kolegów z innych sekcji – słychać było dudniące – HAŃBA!, HAŃBA!)

- SPOKÓJ! – Wrzeszczeli dowódcy a Urn raz po raz dął w róg. Po dłuższej chwili emocje opadły a Kir mógł kontynuować.

- Zaręczam jednak, że sprawa nie pozostanie zapomniana. W trakcie naszej podróży działać będzie odpowiednia komisja która zajmie się wyjaśnianiem tej zagadki. W tym właśnie momencie składam wniosek o jej powołanie. Jej członkowie zostaną wybrani na następnym głosowaniu, które odbędzie się chwilę po obecnym. Nie będą to jednak być mogły osoby których sprawa bezpośrednio dotyczy, czyli te które były świadkami zranienia naszego Dowódcy. KTO JEST ZA!? - wrzasnął

    W górę uniósł się las rąk, Gar odpowiedzialny za liczenie głosów krzyknął po chwili – OSIEM DO DWÓCH! - rozległy się nieśmiałe okrzyki zgody, napięcie nieco zelżało.

- A KTO JEST ZA WYMARSZEM!? - Kir dodał po krótkiej chwili

Minęła minuta i Gar orzekł – SIEDEM DO TRZECH!

-No i bardzo dobrze – mruknął Kir pod nosem, po czym kontynuował już głośniej

- Składam wniosek aby w skład komisji wszedł San jako osoba wielkiego szacunku wśród... i tu zaczęła się lista osób o nieposzlakowanej opinii które bez większego problemu dostały się tam gdzie powinny. Kiedy głosowanie się skończyło, Kir z zadowoleniem powrócił na swoje miejsce, teraz trzeba mu było chwili spokoju. Roboty jest jeszcze w bród, trzeba zorganizować wymarsz. Było ciężko ale przynajmniej dobrze zaczął. A to jak skończy... się jeszcze okaże...

WidmoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz