1

817 25 13
                                    

Harry

Wodzę palcem wokół konturów rysunku wykonanego przez moją siostrę, Gemmę - płuc utworzonych z morza kwiatów na gwiezdnym tle. Zastanawiam się, prawdopodobnie zbyt często, jak to by było mieć takie zdrowe płuca. Czuć się tak pełnym życia. Wolno wdycham powietrze, a oni mozolnie przeciska się do mojego ciała, by po chwili z jeszcze większym trudem je opuścić. Tak, nie umiem sobie wyobrazić oddychania tak lekkiego, by z czasem nawet o nin zapomnieć, robiąc to automatycznie.

Mój wzrok ześlizguje się z kartki papieru na zdjęcie. Odkasłuję i pochylam się, by sięgnąć po leżącą na łóżku naszą wspólną fotografię. Obydwoje, Gemma i ja, mamy identyczne uśmiechy nad grubymi, wełnianymi szalami jakie wcześniej wcisnęła na nas mama, a nad naszymi głowami świąteczne lampki migoczą niczym gwiazdy z rysunku płuc Gemmy. Pamiętam ten moment. W ubiegłym roku niemal odmroziliśmy sobie tyłki, ponad piętnaście minut układając się do jednego zdjęcia, ale to była nasza tradycja. Co roku znosiliśmy dzielnie najgorszy mróz, byle tylko moc podziwiać gwiazdkową iluminacje.

Biorę pinezkę i wieszam zdjęcie koło rysunku płuc Gemmy, a potem siadam z powrotem na łóżku z zeszytem i ołówkiem w dłoni. Z pewną satysfakcją przebiegam szybko wzrokiem od punktu pierwszego ("Zrobić listę rzeczy do zrobienia"), który został przeze mnie równiutko skreślony, aż do ostatniego, dwudziestego drugiego ("zastanowić się, co czeka cię po śmieci"). Cóż, może punkt dwudziesty drugi jest nieco zbyt ambitny na piątkowy wieczór, ale przynajmniej mogę już skreślić numer siedemnasty ("ozdobić pokój").

Rozglądam się po jeszcze niedawno spartańskim wnętrzu, które przez większość popołudnia przerabiałem po swojemu - powiesiłem na ścianach obrazki, które od lat dostaję od Gemmy (każdy z nich wiąże się z moim pobytem w szpitalu) oraz zdjęcia z przyjaciółmi i rodziną. Poniżej znajduje się sterta przyrządów medycznych, piętrząca się obok okropnego, zielonego, plastikowego krzesła - podstawowe wyposażenie każdej sali szpitalu King Edward VII’s. Stojak z lekami udało mi się samemu zreorganizować, krzesło zakryłem kolorową narzutą i mięciutkimi poduszkami, ale i tak w milczeniu patrzę na znienawidzoną kroplówkę (jedyne, czego nie mogę nijak przerobić), wiedząc, że dokładnie za godzinę dziesięć minut i dwadzieścia sześć sekund czeka mnie pierwsza z wielu dawek antybiotyków, które będę musiał przyjmować dożylnie przez następny miesiąc.

Taki ze mnie szczęściarz.

- To tutaj! - dobiega znajomy głos zza drzwi.

Unoszę głowę w samą porę, by dostrzec w drzwiach dwie znajome twarze. W ciągu ostatnich kilku lat Ed i Kendall odwiedzali mnie tutaj z milion razy, a mimo to wciąż nie są w stanie pokonać trasy z recepcji do mojej sali bez pytania personelu o drogę co najmniej trzy razy i wpadaniu do złych pomieszczeń minimum dwa.

- Znowu pudło - mówię z uśmiechem.

Widzę, jak ogarnia ich uczucie czystej, nieskażonej fałszem ulgi. Kendall śmieje się i otwiera drzwi szerzej.

- Szczerze? Wcale bym się nie zdziwiła, Hazz. Ten szpital to jakiś porąbany labirynt.

- Mówcie lepiej, jak tam wasze nastroje. Pewnie nie możecie się już doczekać, co? - ostrożnie podchodzę do przyjaciół, by ich uściskać.

Ed patrzy na mnie z żałosną miną, a jego rude włosy zdają się dosłownie ściemnić o jeden odcień, jakby nagle poczuły się tak beznadziejnie, jak ich właściciel.

- To już druga z kolei wycieczka bez ciebie, Harry.

Święta prawda. Nie po raz pierwszy z powodu mukowiscydozy omija mnie klasowa wycieczka, wyjazd na słoneczne wakacje czy szkolna impreza. Mniej więcej przez 70% czasu moje życie wygląda zupełnie normalnie - na życzenie rodziców chodzę do prywatnej szkoły, narzekam na mundurek i jedzenie na stołówce, przejmuję się ocenami, spotykam się z Edem i Kendall. Tyle tylko, że robię to wszytko przy niewydolnych płucach. Bo pozostałe 30% mojego czasu zajmuje choroba.

3 Kroki Od Siebie || Larry Stylinson Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz