Wczesną jesienią któregoś roku wybrała się do kina, sama. I choć znała doskonale każdy jego zakątek to pozwoliła sobie na moment zagubić się pośród kilku korytarzy, obserwując ludzi spieszących na seans. Każdy opowiadał przecież historię. Każdy nosił w sobie jakąś.
Na przykład Ryan Barnes. Szatyn ze śmiesznym zarostem, trzymający w dłoni pudełko z popcornem. Jego niebieskie oczy skrywały historię jak tysiące innych. Nie taką jak jej oczy. Ryan był jednym z tych chłopaków przez których dziewczyny takie jak Soroya nie mogą zasnąć, wciąż analizując wszystko, co powiedzieli. I to czego wypowiedzieć nie mieli odwagi. Ryan Barnes najprościej mówiąc był frajerem. Ale tym beznadziejnym przypadkiem zajmiemy się później.
Młode małżeństwo z jej ulicy. Państwo Mayer. On - człowiek sukcesu, ona całkowicie mu poddana, ceniona za swoją wierność i oczywiście urodę. W innym przypadku nie zostałaby jego żoną przeszło dwa miesiące temu. Julia była w wieku jej siostry, miała dwadzieścia dwa lata gdy poznała starszego od siebie Trevora. I niemalże od razu straciła dla niego głowę, zostawiając siostrę Soroyi samą. Bo przecież nie można mieć chłopaka i przyjaciółki jednocześnie. Trzeba zatracić się w miłości, nawet kosztem swoich przyjaciół. Avery wiedziała, że tak będzie. Dziś Julia nie ma własnego zdania, jest kompletnie uzależniona od tego co powie Trevor. I każdy wiedział, że to się nie zmieni. Nawet w dniu, w którym uderzy ją po raz pierwszy. Jeśli już tego nie zrobił.
I nagle do środka weszła czwórka roześmianych chłopaków, którzy byli nierozłączni najprawdopodobniej od czasu szkoły podstawowej. Soroya nie znała ich dobrze, ponieważ byli starsi i opuścili szkołę nim dotarła do wyższych klas. Ale wiele o nich słyszała. Ashton bez wątpienia był najpopularniejszy, Michael najbardziej rozgadany, Luke najbardziej ambitny, Calum zaś najbardziej wycofany. Trójka z nich studiowała na jednej uczelni i w miasteczku pojawiali się tylko na weekendy. Poza Luke'm, który wybrał pracę. I Calumem, który wciąż mieszkał z rodzicami i na zajęcia starał się dojeżdżać. Z resztą o nim wiedziała najmniej.
Tamtej jesieni patrzyła na nich, jeszcze nie wiedząc, że spędzi z nimi inne lato. Nie wiedząc, że złamie serce jednemu z nich, z drugim wda się w konflikt i odkryje, że cząstkę siebie zatraciła w trzecim. I będzie o nim pamiętała przez kolejne pół roku. Ale do tego także wrócimy.
Soroya ścisnęła w dłoni telefon i poprawiła druciane okulary a potem weszła do w połowie zapełnionej sali. Sobota wieczór, idealna pora na film o duchach i innych zjawach. Lubiła horrory. Lubiła wiele rzeczy. Już wtedy była fanatyczką analogowej fotografii, kultury włoskiej, makaronu z każdym serem, którego nazwy nie potrafiła wypowiedzieć i każdego wina o równie trudnej, francuskiej nazwie. Poza tym lubiła stare melodie, które wydawał z siebie wysłużony gramofon. I swojego kota, Idefiksa, którego poza nią nie lubił chyba nikt z rodziny czy znajomych.
Kino było dla niej odskocznią. Już dawno pokochała chodzenie tam i pojawiała się nawet kilka razy w tygodniu. Lubiła też astrologię, choć w nią nie wierzyła. Tak samo jak w przekonanie, że dziwnie jest iść samemu do kina. Bo dlaczego miałoby tak być? Nikt jej nie przeszkadzał, nikt nie odwracał uwagi, nie trącał ją w ramię na komediach, nie wzdrygał się na strasznych filmach. I nie płakał na komediach romantycznych, których też nie unikała. Śmiało można powiedzieć, że Soroya po prostu lubiła samotność. Nauczyła się żyć sama ze sobą i nie ufała już nikomu. W każdym razie tak było obecnie. Jesienią tamtego roku była jeszcze pełna nadziei, że jej los się odmieni. Że znajdzie swoją bratnią duszę, która nie będzie szturchała jej w ważniejszych momentach filmu. Która uszanuje jej dystans i spokojne podejście. Ale tak nie było.
Zwątpiła w siebie. I zawdzięczała to wielu złym chłopcom. Aż któregoś dnia zrozumiała, że spotkanie każdego z nich czegoś ją nauczyło.
Wiosną obecnego roku była inną osobą. Nie była rozkapryszona, ale pełna optymizmu. Potrafiła się otworzyć i ryzykować. To, że wiele na tym traciła to inna sprawa. Ale przecież nigdy nie możemy wiedzieć niczego do przodu. Musimy dać komuś szansę, by odkryć jaki jest naprawdę. To, że się mylimy to normalne. Nie raz to powtórzymy. Soroya miała zaś to szczęście, że była ostrożna. Bo ktoś ją tego nauczył. Ktoś kto nie ufał ludziom. Nie bez powodu.
To on zabrał ją do tego kina po raz pierwszy. A miała wówczas może osiem lat. Pamiętała doskonale bajkę, którą wybrał i sweter, który ubrał. I tą ekscytację w jego oczach, że mógł pokazać jej coś nowego. Dzięki niemu pokochała nie tylko kino, ale też góry i podróże. Starszy pan w drucianych okularach, który był zgryźliwy prawie dla każdego, poza nią. Starszy pan, którego opłakiwała zbyt długo, ale inaczej nie potrafiła. Poza jej tatą był jednym mężczyzną, któremu ufała. A po śmierci jedyną osobą, która wiedziała o niej wszystko. Siedząc na fotelu spojrzała w bok i pierwszą twarzą jaką sobie wyobraziła na pustym miejscu nie był żaden z chłopców, z którym kiedykolwiek tutaj przyszła. Ale on. Uśmiechnęła się pod nosem. Wiele dałaby żeby uścisnąć jego dłoń. Zamiast tego trzy miejsca dalej zostały zajęte przez dwóch chłopców bodajże w jej wieku. Czwórka przyjaciół siedziała dwa rzędy niżej i rzucała się popcornem. Przyjaciółka Avery wtulona w ramiona swojego wybawiciela od samotności siedziała po prawej. Zaś cholerny Ryan Barnes wciąż czekał na swoją randkę rząd wyżej. Było jeszcze kilka innych osób, które znała z widzenia. I przybyło pięć następnych nim światła zgasły. Sala była w połowie pełna a Soroya nie była zafascynowana filmem. Ale nie miała na co tracić kilku cennych godzin tego dnia. Pod koniec seansu okazało się, że gdyby tamtego dnia nie wybrała się do tego kina, na ten film nie straciłaby czterech miesięcy życia. Ale także nie nauczyłaby się kilku cennych lekcji.
Chłopak siedzący bliżej niej zanucił wraz z głównym aktorem początek piosenki Elvisa Presleya, która potem towarzyszyła napisom. Jego przyjaciel dołączył w połowie a Soroya nie mogła powstrzymać uśmiechu. Nawet wtedy gdy światła się zapaliły. Wtedy to właśnie los został przesądzony.
- Simon - powiedział drugi z nich, ten siedzący dalej.
- Soroya - odpowiedziała bez wahania, kiedy podał jej dłoń.
- To Archer.
Mierzyła ich wzrokiem nim pierwszy nie odszedł, zostawiając ich samych.
- Przyszłaś sama?
- Czy to nie błędne przekonanie, że nie wypada przyjść samemu do kina?
- Być może.
- Należę do tutejszego klubu filmowego. Dyskusyjnego. Jestem tutaj cztery razy w tygodniu. Sama. Mam tańsze bilety - cień uśmiechu przemknął po jej twarzy.
- Może też powinienem się zapisać?
- Może. Do zobaczenia więc - urwała, zabierając swoją torebkę a potem szybkim krokiem ruszyła w stronę wyjścia z sali. Tam wpadła jeszcze na czwórkę przyjaciół, która dzieląc się żelkami debatowała nad planem na resztę wieczoru.
- Powinniśmy jutro iść na bulwar. Wypijmy coś - jęknął najbardziej rozgadany.
Pan przebojowy skinął głową a ten rozgadany zaproponował whisky. Wycofany podążył za nimi.
Wtedy jej uwagę zwrócił ten ambitny, Luke.
Tamtej jesieni nikt nie spodziewał się, że kolejne dwa lata przyniosą nie tylko rozłam przyjaźni, ale także wiele niekomfortowych sytuacji. I sprawi, że nic już nigdy nie będzie takie samo jak wcześniej. Dla nikogo.
CZYTASZ
stracone szanse; hood.
Ficção AdolescenteHistoria jak tysiące innych. O tym jak pragniemy tych, którzy wcale nie pragną nas. O tym jak nie zauważamy tych właściwych osób, jak tracimy szanse na szczęście. O tym, że wyjątkowo łatwo jest czegoś nie zauważyć. I w końcu tym, że trzeba przestać...