drugi.

23 4 0
                                    

- Nie chcemy tego robić, ale jesteś zagrożeniem - powiedział mężczyzna, zaciskając zimne palce na szyi przerażonej szatynki. Nieprzyjemne dreszcze przebiegały przez ciało, a serce niepokojąco zwiększyło częstotliwość uderzeń. Ciągle zastanawiała się, dlaczego musi zginąć. Nie miała pojęcia, kim są i z jakiego powodu jest dla nich rzekomym zagrożeniem.

- D... Dlaczego? - wydukała, starając się unormować oddech. Mimo niewielkiej odległości, jaką dzielili, nadal nie widziała jego twarzy. Ciemność, którą napotykał jej wzrok, całkowicie przerażała. Pięć postaci przybyłych wraz z mężczyzną również ukrywało się za czarnymi kapturami, stojąc nieruchomo na środku pomieszczenia.

- Victor, ona nic nie wie, zostaw ją - odezwał się jeden z pozostałych nieproszonych gości, odsłaniając swoją twarz. Jego brązowe oczy z niepokojem obserwowały mężczyznę, który ciągle kurczowo trzymał dziewczynę za szyję. Nie wiedziała dlaczego, ale kiedy ich spojrzenia się spotkały, zaznała odrobiny spokoju. Przez krótką chwilę miała wrażenie, że zmartwienia uleciały z jej głowy, robiąc w niej miejsce na plan ucieczki, na którą prawdopodobnie miała nikłe szanse.

- Sam, nie wtrącaj się. Dziewczyna doskonale wie, kim jest - odpowiedział Victor, odciągając Bo od ściany i zwracając w stronę pozostałych mężczyzn. - Jesteś Liderem, więc masz obowiązki, które musisz wykonywać - dodał.

- Zabijanie niewinnej osoby nie powinno być obowiązkiem - odpowiedział brązowooki, uparcie przyglądając się zdezorientowanej dziewczynie.

- Sam, obrona miasta jest twoim cholernym obowiązkiem - odparł gniewnym tonem Victor, mocno trzymając dziewczynę za ramię.

- Nie wiem, kim jesteście! – krzyknęła Bo, próbując powstrzymać gromadzące się łzy przed ukazaniem strachu nieproszonym gościom. - Zostawcie mnie, proszę - szepnęła, z trudem napełniając płuca powietrzem.

- Przykro mi, ale… - zaczął, ale niska blondynka stojąca przy uchylonych drzwiach pokoju skierowała dłoń ku górze. W tym samym kierunku przemieścił się Victor, z hukiem uderzając o sufit.

- Witam, słoneczka. Tęskniliście? - powiedziała z łobuzerskim uśmiechem, kierując wzrok w stronę pozostałej piątki.

Bo nie płakała. Była po prostu piekielnie przerażona. Dziewczyna, którą miała okazję poznać kierując się do miasta, potrafiła powalić Victora na ziemię jednym ruchem swojej drobnej dłoni. Cóż... na sufit, nie na ziemię.

- Pieprzone czarownice - mruknął jeden z pozostałej piątki, wymijając Sama i rzucając się na Candice. Ta, sprawnym ruchem złapała mężczyznę za ramię i bez żadnych przeszkód rzuciła nim w przeciwległą ścianę.

- Wybacz, że w takich warunkach, Bo, ale miło cię widzieć. - Uśmiechnęła się, krzyżując ręce na piersiach.

- Co tu się dzieje?! - krzyknęła szatynka, starając się złapać głębszy oddech.

Miała nadzieję, że to tylko jakiś chory sen, bo to wszystko po prostu nie mieściło się w głowie.

- Ona musi zginąć! - wrzasnął Victor, poprawiając swój czarny płaszcz. Zmierzał w stronę Bo, ale Candice konsekwentnie mu przerwała, jednym ruchem dłoni sprawiając, że Sam padł na podłogę, zwijając się z bólu.

- Albo stąd idziesz, albo będzie was mniej, kochanie - powiedziała, uśmiechając się sztucznie w stronę zdezorientowanego mężczyzny.

- To nie koniec - warknął, sprawnie wymijając blondynkę w drzwiach. Pozostali podążyli za Victorem, a Candice uwolniła Sama od cierpień, jakie fundowała mu przez ostatnie minuty. Chłopak, podnosząc się z ziemi, jeszcze raz skierował swoje kojące spojrzenie na zamgloną bólem i przerażeniem twarz Bo. Patrząc w brązowe oczy, czuła nieoczekiwany spokój, który jeszcze chwilę po odejściu chłopaka jej towarzyszył.

~*~

- Co to było?! - krzyknęła, kiedy swobodnie mogła złapać głębszy oddech. Krążyła po pomieszczeniu, ocierając pozostałości łez na policzkach.

- Och, nic specjalnego - odpowiedziała uśmiechnięta Candice, siadając na łóżku. - Wiedziałam, że jesteś jedną z nas - dodała, rozglądając się po pokoju z nieskrywaną ciekawością.

- Jedną z was? - spytała Bo, nie mogąc zrozumieć, co właściwie wydarzyło się przez chwilą.

- Ty naprawdę nie masz pojęcia - zadrwiła, opierając się o ramę łóżka. Bawiła się kosmykami swoich długich włosów, nie przejmując się ogromną niewiedzą i przerażeniem zadomawiającym się w głowie szatynki. - Jest w tobie magia, Bo - powiedziała, patrząc się w sufit.

- Co? - mruknęła pod nosem szatynka. Miała wrażenie, że jest w bajce napisanej przez szaleńca nadmiernie pochłaniającego tani alkohol. To, co się stało, musiało być po prostu głupim żartem. Cholernym, niepotrzebnym i przerażającym żartem wymyślonym przez nie do końca zrównoważoną emocjonalnie Candice.

- Patrz - odezwała się blondynka, wskazując na sufit, któremu przed chwilą uparcie się przyglądała. - To twoja matka - dodała, uśmiechając się. Bo nie miała wątpliwości, że śni. Kremowy odcień zastąpił formujący się portret kobiety o rudych, kręconych włosach i zielonych oczach. Jej szczęśliwy wyraz twarzy wyglądał nadzwyczaj realistycznie.

- Jak ty to... - wydukała dziewczyna, przyglądając się pojawiającej się znikąd farbie dopracowującej najdrobniejsze detale wizerunku postaci. Stróżki różnokolorowych barw mieszały się ze sobą, nie wypuszczając na podłogę ani jednej kropli. Zupełnie, jakby na suficie panował ocean. - To nie moja matka - dodała, usilnie próbując wrócić na ziemię.

Kiedy, do cholery, wreszcie się obudzi?!

- To Rose - niebieskooka wskazała na skończony portret - twoja biologiczna matka.

- Biologiczna matka?! - krzyknęła Bo, krzyżując ręce na piersiach. - Candice, moja matka miała na imię Amy i zginęła w wypadku razem z moim ojcem. Przestań mącić mi w głowie i wyjdź, proszę - dodała spokojniejszym tonem, siadając na łóżku obok nieco przygnębionej blondynki. Iskierki radośnie tańczące w niebieskich oczach dziewczyny wyraźnie przygasły. Zupełnie, jakby w końcu rozumiała nie do końca entuzjastyczne zachowanie nowej znajomej.

Chociaż... od dzisiaj już nic nie było normalne, więc dlaczego Bo miałaby taka być?

- Pozwól, że opowiem ci wszystko, o czym musisz wiedzieć, by przetrwać. - Blondynka powiedziała spokojnie, niedbałym machnięciem ręką sprawiając, że portret, który z niewiadomych przyczyn widniał na suficie, nagle zniknął, nie zostawiając po sobie nawet najmniejszego śladu.

liderOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz