czwarty.

15 2 0
                                    

- Okej, ale myślę, że powinnaś się odrobinę zdrzemnąć – mruknęła znużonym głosem blondynka, podnosząc się i ruszając w stronę ogromnej, wykonanej z jasnego drewna, szafy. Wyciągnęła z niej koc i dużą, kwiecistą poduszkę. - Chcesz coś do przebrania? - spytała, kładąc trzymane w dłoniach rzeczy na wygodną kanapę.

- Nie, naprawdę nie trzeba, dziękuję – odparła Bo, wierzchem dłoni przecierając oczy.

- Dobranoc, Bo – powiedział cicho Kevin, posyłając szatynce leniwy uśmiech. Sennym krokiem przemierzał salon, powoli zbliżając się do schodów, które prowadziły na piętro, na którym jest jego sypialnia. Hannah bez słowa podążała tuż za nim, nie zwracając uwagi na nic, oprócz bezpiecznego stawiania kolejnych kroków na drewnianych schodach.

- Dobranoc – odpowiedziała cicho dziewczyna. Candice, pozbierawszy wszystkie swoje rzeczy, które zostawiła w kuchni, ruszyła za przyjaciółmi, posyłając uśmiech nowej znajomej.

Bo pośpiesznie zdjęła ograniczające możliwie wygodny sen części garderoby, a położywszy się na  kanapie, szczelnie okryła się miękkim kocem. Powieki stawały się coraz cięższe, ale wciąż nie dawała za wygraną, intensywnie rozmyślając nad tym, kim właściwie jest... I czy w ogóle kiedykolwiek to wiedziała.

~*~

Noc minęła nieubłaganie szybko, nie pozwalając zaczerpnąć nawet połowy niezbędnego odpoczynku. Słysząc szybkie kroki dobiegające z góry, Bo leniwie uniosła zmęczone ciało na łokciach, obserwując wskazówki zegara. Zauważywszy, iż spała naprawdę długo, chociaż nie przyniosło to upragnionych efektów, pośpiesznie wyplątała się z ciepłego koca, biegnąc do wskazanej przez mozolnie stąpającą po kuchni Candice, toalety.

- Muszę zadzwonić do Sama – powiedziała blondynka, gdy Bo zapanowała nad swoim wyglądem. Była wystarczająco zdenerwowana i przestraszona. Naprawdę nie potrzebowała atrakcji w postaci Lidera, który nienawidził czarownic.

- Czy on nie jest, no wiesz, Liderem? - spytała szatynka, obserwując szeroki uśmiech towarzyszki.

- Jest, ale ma magiczne moce, tak jak my.

- Myślałam, że nienawidzą czarownic – mruknęła pod nosem dziewczyna, pochylając głowę i wpatrując się w podłogę.

- Po części tak jest, ale Sam jest jednym z nas. Nic nie może na to poradzić, zupełnie tak, jak Liderzy, którzy nie są z tego powodu zadowoleni. Matka Sama była czarownicą, więc chłopak po prostu to po niej odziedziczył. Natomiast po ojcu otrzymał stanowisko pośród Liderów. Ci mężczyźni również potrafią wykonać kilka niezbędnych do obrony zaklęć, ale nie są one jakoś super skomplikowane. Sam to taka ich... tajna broń. - Candice posłała dziewczynie jeszcze jeden kojący nerwy uśmiech, biorąc do ręki telefon.

Nie czekali długo. Po niecałych dziesięciu minutach usłyszeli pukanie, a drzwi, z cichym skrzypnięciem, lekko się uchyliły, dzięki czemu Bo mogła dyskretnie popatrzeć na naprawdę przystojnego Sama, jednocześnie karcąc się za te myśli. Candice, widząc chłopaka nieśmiało stojącego w progu, od razu do niego podbiegła, a chwyciwszy jego dłoń, przyciągnęła go za sobą do salonu, w którym siedzieli pozostali.

- Hej – odezwał się Sam, kierując swoje intensywne spojrzenie na szatynkę. Nie spodziewała się tej chwilowej uwagi. Głos na kilka sekund uwiązł jej w gardle, przez co grobowa cisza krążąca w powietrzu na ten krótki czas doszła do władzy. - Jestem Sam – dodał, widząc niepewność i zdezorientowanie Bo. Kąciki zaróżowionych ust chłopaka lekko się uniosły, kiedy wyciągnął dłoń na powitanie. Bez zbędnego oporu przyjęła uprzejmy gest, unikając intensywnego brązu drzemiącego w jego oczach, gdy podnosiła się z miejsca.

- Bo. Jestem Bo – wydukała.

- Ej, przestańcie się tak na siebie gapić, błagam – odezwał się Kevin, a na jego twarz zstąpił nieprzyjemny dla oka grymas. Dziewczyna zmroziła go wzrokiem, słysząc cichy chichot chłopaka stojącego przed nią. Policzki natychmiast nabrały koloru dojrzałych wiśni, zmuszając ją do wpatrywania się w podłogę.

- Mieliśmy się uczyć, więc do roboty – zaśmiała się Candice, wymachując rękami w stronę uchylonych drzwi prowadzących na zewnątrz.

Słońce ostrożnie wychylało się spod ciężkich chmur, zsyłając kilka wąskich promieni na otwartą przestrzeń przed nimi. Idealnie równa trawa gdzieniegdzie uraczona była niewielkim skupiskiem kwiatów w kojących odcieniach fioletu. Oprócz tego niewielkiego przebłysku barw, nie było zupełnie nic. Ogromne drzewo, które magicznie przemieniało się w niewielki budynek, było jedyną „atrakcją” i ozdobą tej czystej, wręcz nieskazitelnej przestrzeni.

- Możemy zaczynać? - spytał Sam, stając przed szatynką i kojąco się uśmiechając. Brązowe oczy całkowicie ją pochłonęły, zsyłając na ciało falę spokoju i wyciszenia, która w postaci przyjemnych dreszczy przemieszczała się wzdłuż kręgosłupa, po chwili rozpraszając się po całym ciele.

- Czy to ty? - spytała, obserwując idealne rysy twarzy chłopaka.

- Co, ja? - odpowiedział pytaniem na pytanie, przybierając triumfalny wyraz twarzy.

- Poczułam, tak jakby, no wiesz... - mówiła, słysząc cichy śmiech blondynki, która starała się go całkowicie stłumić, przykładając sobie dłoń do ust.

- Tak, to ja – odpowiedział. - Jak już wiesz, umiem czarować. Moim darem jest to, że potrafię uspokoić zdenerwowaną osobę jednym, intensywnym spojrzeniem. - Położył dłonie na ramionach Bo, ponownie spoglądając głęboko w jej oczy. Od razu poczuła się błogo i bezpiecznie, chociaż wcale nie powinno tak być. To, co planowała zrobić, nie mieściło się w głowie. Może to pomyłka? Może nie potrafi wydobyć z siebie magii lub po prostu jej nie ma?

- Skup się, Bo – szepnął, zadowolony ze swoich czynów. - My, czarodzieje, potrafimy czerpać moc z prostych rzeczy. Dysponujemy wszystkim, co wiąże się z magią, ale mamy także Dar. Coś, nad czym panujemy lepiej niż inni. Przykładowo, Candice umie w dużym panować nad roślinami – powiedział, po czym wskazał na dziewczynę, która posłusznie podeszła do róż rosnących tuż przy budynku. Jedna z nich wyglądała tak, jakby życie uleciało z niej bezpowrotnie. Blondynka ujęła martwy kwiat w drobne dłonie, delikatnie przymykając oczy. Ten, korzystając z czułego dotyku dziewczyny, stopniowo odzyskiwał swoją piękną, hipnotyzującą barwę, wprawiając w osłupienie.

- Widzisz? Musimy teraz odkryć, co potrafisz – odezwał, ujmując twarz Bo w ciepłe dłonie. Brązowe oczy bezustannie śledziły jej kontury, przez co oddech dziewczyny słabł z każdą sekundą. - Zamknij oczy – nakazał, więc posłusznie wykonała polecenie. - A teraz uwolnij to, co w sobie masz – dodał. Z ust szatynki wydostał się cichy jęk dezaprobaty, gdyż naprawdę nie rozumiała, w jaki sposób ma to zrobić. - Nie myśl nad tym – odezwał się cicho, a jej słuch nie zwracał uwagi na dźwięki inne, niż przyjemny ton głosu chłopaka.

- Okej – mruknęła, a w jej głowie znienacka pojawił się obraz bezlitosnej burzy, pięknych ale niepokojących błyskawic mknących nocnym, bezchmurnym niebem.

- O mój Boże – usłyszała, ale pośród odgłosów wydawanych przez naturę ciskającą piorunami, ciężko było rozszyfrować, kto przemówił.

Zaraz, co? Nie powinna słyszeć... burzy.

Niecierpliwie otworzyła oczy, a to, co się przed nią ukazało, nie pozwalało wydobyć z siebie najcichszego dźwięku. Pioruny bezwstydnie zajmowały niebo, które przed chwilą cieszyło się obecnością budzącego się do życia słońca. Porywisty wiatr unosił płatki kwiatów, tworząc ciemnofioletowy wir krążący wokół niej i stale trzymającego ją za ramiona Sam'a.

 - Bo, zamknij oczy – nakazał, a ona ponownie pozwoliła rzęsom dotknąć swoich zarumienionych policzków.

Nagle wszystko... zamilkło. Słyszała tylko ciężkie oddechy ludzi zgromadzonych wokół.

Poczuła, jak opuszki jej palców delikatnie muskają wilgotną trawę. Wisiała w powietrzu, czując na sobie ciepłe dłonie chłopaka o brązowych oczach potrafiących ukoić wszelki niepokój.

Ale... powieki były zbyt ciężkie, by je unieść. Zbyt ciężkie, by pozwolić zobaczyć, kto ją woła.

liderOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz