cz.3 - "Mikstura Pogłosu"

253 23 2
                                    

Noc zupełnie zajęła całe Toussaint przysłaniając puchatymi obłokami pięknie migające gwiazdy - jedyną uciechę tamtego wieczora. Teraz już miast pięknie wyeksponowanych gwiazdozbiorów i migotliwych, biegnących po niebie komet, panował chłód, który zaciskał się ostrymi pazurami na skórze wszystkich mieszkańców. Kuł, ranił, bolał, piekł w oczy i poliki, mimo że pora była raczej letnia. Wszystko jednak bez wyjątku ma swój powód. I takowy miała także brzydota i osobliwość tamtej nocy. Ciężko było dojść mieszkańcom do tego, co nim też mogło być. Jedynie starszyzna miała prawo domyślić się, co spowodowało świdrujące zimno i ciszę, która dzwoniła w uszach. Nie domyśliła się jednak, sprawiając, że tajemnica jednego z wielu letnich wieczorów pozostała tajemnicą na wieki. Powodując, że nie mógł jej znać nikt, prócz trzech, pozornie strasznych i budzących grozę istot. Tak nie ludzkich, a działających wtedy w tak ludzkiej sprawie. Żadne bowiem z nich, człowiekiem określić się nie mogło. Każde równie dla człowieka śmiercionośne, wyklęte, złe i przerażające. Ową tajemnicą miała być nocna wędrówka młodej, nazbyt szczupłej i poważnej arystokratki i wiedźmina, w ciężkiej, okutej zbroi i stalowym mieczem na plecach, a srebrnym przy jukach swojego konia. Niektórzy, co ich widzieli gadali potem o tym, snując plotki i dziwne domysły, według których kobieta miałaby być kochanką zabójcy potworów i razem mieliby uciekać w stronę dzikiej Zerrikanii. Pospólstwo od zawsze lubiło bowiem ckliwe bajki o prawdziwej miłości, które miały szczęśliwe zakończenie. I ich bajka nie było jedną z takich. Nie oboje szli po miłość. Szli, pędzili na koniach, by zakończyć ciągnący się już o wiele za długo sznur dziwnych śmierci. Nader ludzki i szlachetny cel. A jednak kryło się w nim tyle egoizmu i samolubstwa. Wiedźmin, który podjął się zadania, by odebrać hojną nagrodę, Arystokratka, która udzieliła swojej pomocy, by chronić brata i nie pozwolić złapać mordercy i Cyrulik, zaślepiony nieco dawnymi uczuciami, które mogły już dawno stracić datę ważności, chcący uchronić ukochaną i przyjaciela od nieprzyjemności. W ich motywacjach nie było myśli, a ni wzmianki o ludziach, którzy ginęli. Smutnym było stwierdzenie, że nie liczyli się oni zbytnio. Jednak to stwierdzenie było też prawdą.

- Geralt..? - wyszeptała w końcu wampirzyca, którą Riv usadził na Płotce, zaraz przed sobą. Fakt, że przebudziła się w końcu ze stanu, który dla człowieka byłby niemal śmiertelny, nie był dla niego cudem, ucieszył się jednak, gdy jej głowa spotkała się z jego torsem, gdy próbowała się podnieść.

- Pierwszy raz słyszę, byś odezwała się do mnie po imieniu, bez obrzydzenia w tonie głosu - zauważył, ściągając trochę lejce. Czarnowłosa westchnęła i otrzepała suknię, szukając odpowiednich słów.

- Chwilowa niedyspozycja, wybacz, wiedźminie - odparła uszczypliwie, szczególnie podkreślając ostatnie, wypowiedziane przez nią słowo. W jej głosie jednak nie było ani złości, ani obrzydzenia, ani nienawiści. I nie słyszał jej Nilfgaardzkiego akcentu. Ton, jaki przybrała był bliżej obojętności, niż któregoś z powyższych, jednak i to oznaczało duży postęp w ich relacji. Szybki, gwałtowny, ale cieszący. Choć mimo to, Riv podejrzewał, że ich relacja skończy się wraz ze znalezieniem Dettlaffa. - Udało się? Zebrałeś potrzebną ingrediencję? - zapytała, tym razem poważniej. Wiedźmin wymruczał tylko potwierdzenie kłując klacz butami w bok tak, by ta nabrała prędkości. Rosalie skinęła tylko głową na znak zrozumienia i złapała drobnymi dłońmi grzywę klaczy nieco mocniej.

Dalsza droga minęła im w milczeniu.

***

Gdy dotarli na cmentarz, Regis stał już przed kryptą, czekając na nich, otoczony kilkoma, co bardziej opasłymi krukami, których część wtulała się w jego szarawy kaftan, część jedynie dziobała go, jakby próbując wyskubać coś z jego zimnej, bladej skóry, a jeszcze inne po prostu przechadzały się od ramienia do ramienia.

Biały Kruk || WiedźminOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz