AKT II / cz. 1 - "Dawne czasy"

380 26 15
                                    

Rosalie chodziła niespokojnie po przesiąkniętej teraz doszczętnie zimnem krypcie, przecinając głuchą ciszę, świdrującą w głowie, miarowym, głośnym stukotem obcasów, odbijających się od kamiennych płyt, którymi usłana była podłoga. Regis wzdychał tylko co chwilę, zirytowany już lekko niecierpliwością swojej dawnej przyjaciółki. Wiedźmina natomiast nie było w grobowcu już od kilku chwil. Od kilku zbyt długich chwil. Zbyt długich przynajmniej dla ciemnowłosej. 

- Nie rozumiem czymże się tak denerwujesz, moja droga - podjął po chwili strzepując kurz ze swojej szarawej tuniki. Arystokratka parsknęła i zatrzymała się. A przynajmniej tak mu się wydawało. Nie słyszał już bowiem denerwującego stukotu jej butów.

- Nie ufam mu, doskonale to wiesz, przyjacielu, nie darzę go ani krztyną zaufania. W moich oczach wciąż ma opinię bezwzględnego, butnego wiedźmina niepotrafiącego zapanować nad gniewem i domysłami - odparła. A w jej głosie wyczuć można było pogardę. Wampir westchnął ponownie, tym razem w niedowierzaniu i pokręcił głową z dezaprobatą. Po chwili jednak wstał i wyjrzał za balustradę, by spojrzeć na czarnowłosą. Nie wyglądała na zadowoloną.

- Kochana, obawiam się, że muszę przypomnieć ci, że to ty rzuciłaś się na niego ze zwierzęcym wręcz instynktem. Co jest do ciebie niepodobne. - Rosalie wydęła wargi i skrzyżowała ręce na piersi. - Daj spokój, dworuję sobie, wiem, że nie chciałaś go zabić, a jedynie powstrzymać. Zapewniam jednak, że Geralt jest godzien zaufania. To porządny człowiek. - Potwór uśmiechnął się, swym zwyczajem, przez zaciśnięte wargi i poprawił wiszącą na ramieniu torbę. Wampirzyca westchnęła cichutko i spuściła głowę, przybierając znowu obojętny, charakterystyczny dla niej wyraz twarzy.

Siedzieli w ciszy niedługo jeszcze. Rosalie patrzyła tylko na niego, wytrzepując ubrudzoną od pyłu suknię, a on patrzył na nią, nadal uśmiechając się przez wargi, tym razem jednak bardziej pokrzepiająco, a towarzyszył im nikły świst poruszanego materiału i trzaskanie małego płomienia świecy stojącej na biurku, zaraz obok uciętej dłoni Dettlaffa i należącego do niego, pięknego sygnetu. Regisowi wydawało się wtedy, że zobaczył w niej coś, czego nie widział, gdy ostatni raz się widzieli. I nie był pewny czy chodziło o to, że jej twarz zdobił teraz cień gustownego uśmiechu, który sprawiał, że wyglądała młodziej czy może o to, że teraz nosiła wykrochmalone, śmierdzące piżmem suknie, tak typowe dla Niflgaardzkiej arystokracji. Jej natomiast wydawało się, że patrzyła na tego samego Regisa, którego widziała ostatni raz kilkadziesiąt lat temu, nadal śmierdzącego dziwną mieszanką ziół, przywodzącego na myśl niezbyt rozgarniętego poborcę podatków. Oddała uśmiech i znowu poprawiła mankiety, ciągle jednak mając wrażenie, że są nierówne.

- Długo się do mnie nie odzywałeś...  - odezwała się po chwili, odgarniając z czoła kosmyki czarnych, krótkich włosów. Westchnął na jej słowa i oparł się o barierkę, myśląc intensywnie nad odpowiedzią. - Nie zastanawiaj się, nad tym, co powiesz, chciałabym usłyszeć to, co pierwsze przyszło ci do głowy - wtrąciła, widząc zamyślony wyraz twarzy dawnego przyjaciela. Skinął głową, śmiejąc się cicho.

- Owszem, długo, minęło przeszło 20 lat, moja droga, 20 długich lat odkąd ostatnim razem się widzieliśmy. - Jego oczy zamgliły się wspomnieniami, które przytłumiły umysł także jej. A wolała, by jednak nigdy ich nie było. - Muszę przyznać, że przemawiał przeze mnie strach. Tak ludzki, banalny i głupi - strach. Przed odrzuceniem. Nic nad wyraz doniosłego. Chciałbym jednak dodać, moja droga, że brakowało mi twojej prezencji - dodał, spoglądając na nią spode łba. Zachichotała, zakładając ręce na piersi.

- A mnie twojego bimbru z mandragory - powiedziała, uśmiechając się, przypadkowo odsłaniając kły. - I tego tonu, którego używasz, gdy chcesz brzmieć mądrzej - odparła, patrząc na niego z rozbawieniem. 

Biały Kruk || WiedźminOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz