Była godzina piętnasta, kiedy Ivy Pain tamtego dnia weszła do biblioteki załadowana stosem książek i pergaminów. Na niebie nie było już słońca, więc w całym pomieszczeniu było stosunkowo ciemno, jeśli nie liczyło się palących świec ustawionych na każdym stoliku. Była też sobota, więc większość uczniów leniuchowała w pokojach wspólnych, albo była w Hogsmeade, gdzie razem z swoimi przyjaciółmi robili coś fajnego i wartego uwagi. Ivy nie miała przyjaciół, więc po prostu się uczyła. Mogła robić to w swoim prywatnym dormitorium, w którym nie było żadnej żywej duszy, ale bywały takie dni, kiedy nastolatce wydawało się, że nawet jej cztery ściany są zbyt przepełnione. W jej pokoju było zbyt tłoczno i duszno. A tak się składało, że Ivy bardzo nie lubiła być w centrum. Nie ważne jakim centrum.
Może miało to związek z nią samą, a może po prostu miała już urojenia. Może gwar w jej dormitorium spowodowany był pustką, a może natrętnymi myślami, które najprawdopodobniej na dobre zagnieździły się w ścianach i dawały o sobie znać, niczym duchy – w najmniej odpowiednich momentach. Czasami tak mocno szarżowały, doprowadzając ją do skraju wytrzymałości, że robiła wszystko, aby tam nie siedzieć. Bardzo często kręciła się więc po szkolnych korytarzach szukając miejsca, w którym czułaby się dobrze. Takich miejsc nie było wiele. W sumie to były tylko dwa. Grota i biblioteka.
W każdym razie, to właśnie dzisiaj był dzień, w którym Ivy nie mogła tam wysiedzieć. Napierające coś, nie pozwalało jej się skupić na bieżących sprawach. Niczym czarna dziura wysysało z niej energię i chęci do zrobienia czegokolwiek – nie to, że Ivy w ogóle miała siłę na robienie czegokolwiek. Gdyby tylko mogła, wróciłaby tam, aby dalej pastwić się nad swoim zmizerniałym ciałem. Albo po prostu żeby leżeć i pogrążać się w rozpaczy jeszcze bardziej. Ale nie mogła, bo było tam dzisiaj zbyt głośno, więc uczyła się, bo tylko to wychodziło jej najlepiej.
Rozkładając podręczniki na stoliku, przysunęła się bliżej i naciągnęła na dłonie sweter, starannie ukrywając bandaże, które od ponad roku miały szczególne miejsce na jej przedramionach. Później spięła włosy w koka i jeszcze raz skryła dłonie w dużych rękawach swetra. Na końcu wyjęła czysty pergamin i zaczęła przepisywać najważniejsze informacje z książki, którą dostała od Minerwy McGonagall. Były to materiały na bardzo zaawansowanym poziomie, których normalnie uczniowie nie przerabiali. Poza Ivy rzecz jasna. Ivy była wyjątkiem, który bardzo odbiegał od reguły.
Tak właściwie, to Ivy wyróżniała się niemal we wszystkim.
Ivy były cicha, podczas gdy wszyscy inni byli głośni. Ivy była spokojna, podczas gdy wszyscy inni szaleli. Ivy była zamknięta, podczas gdy wszyscy inni byli otwarci. Ivy upadała, podczas gdy wszyscy inni wznosili się ponad chmury. Ivy płakała, podczas gdy wszyscy inni się śmiali. Ivy matowiała, podczas gdy wszyscy inni błyszczeli. Ivy Pain była wewnętrznie martwa, podczas gdy wszyscy inni byli żywi.
Czy przeszkadzało jej to? Raczej nie. Skoro sama czuła się z tym dobrze, a nikogo innego nie interesowało to, że spada coraz niżej i szybciej, to nie widziała żadnego sensu, aby to zmieniać. A nawet jeśli kiedyś po cichu pragnęła, żeby było inaczej, to teraz było jej już to obojętne. Wydawać by się mogło, że po prostu się z tym pogodziła. I chyba zrobiła to nawet wtedy, kiedy wreszcie tak usilnie przestała zabiegać o uwagę innych i najzwyczajniej w świecie się poddała. Zamiast próśb o jakiekolwiek zainteresowanie, wypracowała sobie rytm, w którym doskonale się czuła. Nawet jeśli robiła to wszystko mechanicznie i czasami bez udziału mózgu, jej smutna rutyna dodawała jej siły w trwaniu w tym bezsensie.
Czasami Ivy myślała o tym, co przygotowało jej życie na dalsze lata. A potem popatrzyła na to co teraz się dzieje i zdała sobie sprawę z tego, że jeśli tak miałaby wyglądać jej przyszłość, to lepszym rozwiązaniem byłoby zniknąć.
CZYTASZ
Fallen Angels // Syriusz Black
FanfictionJesteśmy tylko upadłymi aniołami, które żyją w świecie pełnym bólu i krzyku.