Gdy się ocknęłam, byłam wśród sterty mokrych liści cała w mojej krwi z rany postrzałowej.
Niestety, nie było jak na tych nielicznych filmach, które leciały tylko w wielkie święta, np. Nowy Rok, Boże Narodzenie, czy Halloween. W tych filmach osoba gdy się wreszcie obudziła, była otoczona przez ludzi lub była chociaż opatrzona. A ja jestem w takim samym stanie jak w tym w którym straciłam przytomność.
Otworzyłam plecak i przejrzałam jego zawartość. Nie sądziłam , że ktokolwiek oprócz starego dziada będzie pilnował mur, co oznacza, że informacja o naszej ucieczce musiała wyciec. Dlatego że myślałam że odbędzie się bez ofiar, wzielam mało opatrunków, które ograniczały się tylko do butelki spirytusu, trzech długich bandaży i paczki plastrów. To na razie musiało mi wystarczyć. Przeraziłam się, gdy zobaczyłam jak poważna jest rana. Chodź nie byłam lekarzem, wiedziałam, że jeśli tego szybko nie oczyszcze to wda się zakażenie. OMG, mogę mieć amputowaną rękę! Nie, nie dam się. Zdjęłam kurtkę jeansową i zaczęłam podwijać rękaw koszulki, która zdążyła przykleić się do rany.
Syknęłam. Cholera, boli. Cóż, tego się spodziewałam. Trudno. Muszę to oczyścić. Z kawałka bandaża zrobiłam prowizoryczny wacik, który delikatnie zmoczyłam spirytusem. Będzie piekło.
Dotknęłam i zaczęłam wrzeszczeć. Boże, jak boli!!! Odrzuciłam wacik w bok. Sama bez znieczulenia nie dam rady. Jedynie co zrobiłam to owinęłam rękę resztkami bandaża. Miałam nadzieję, że Celeste i Adze się udało.
Odwróciłam głowę i zamarłam.
Obok mnie stała duża wiewiórka. Była wielkości dorosłego Yorka!
Chciałam krzyczeć, lecz wiewiórka przyłożyła pazur do swojego pyska, pokazując mi, że mam być cicho. Podała mi butelkę z wodą, całkiem dobrze chodząc na dwóch tylnych łapach. Pogładziła mój policzek puszystym ogonem i szybko wskoczyła na gałęzie drzewa, które lekko ugieło pod jej ciężarem.
Odwróciłam od niej wzrok. Nie chciałam się do niej przywiązywać, bo pewnie już nigdy do mnie nie wróci.
Jako że bardzo chciało mi się pić, odkręciłam butelkę i pociągłam duży łyk. Po chwili miałam wrażenie, że rana już nie boli tak bardzo. Pewnie od wody. Wypiłam całą butelkę. Ból ustał. Dopiero teraz zaczęłam się zastanawiać czy to na pewno była woda. Przecież woda to nie lek przeciw bólowy.
Nagle z drzewa zeskoczyła ta sama wiewiórka która dała mi " wodę". Spadła na moje ramię i zgrabnym ruchem ścigła mój prowizoryczny bandaż, oraz wyciągła ze mnie kulę. Tak się wystraszyłam, że nawet nie pisnęłam.
Wiewiórka w tym czasie przyłożyła mi do rany jakieś mokre liście, które przyniosła zawinięte w pomiętą kartkę papieru i wytarła mi krew z rany i jej okolic. Gdy skończyła z tego samego pomietętego papieru wyciągła płaską saszetkę, którą otworzyła ząbkami i wylała jej zawartość na swój piękny ogon.
Wzięła ogonek w łapki i zaczęła delikatnie wcierać maść w moją ranę.
Jękłam, jednak ona nie przestawała.
Na koniec owinęła ranę bandażem, który wyjęła z mojego plecaka.
Gdy skończyła uciekła. Nawet nie zdążyłam jej podziękować.
***
Lek przeciwbólowy przestał działać i rana bolała nie miłosiernie. Strach mnie ogarniał, gdy pomyślałam że znowu jestem sama w lesie z raną, na szczęście już opatrzoną. Zmęczona biegiem i bólem, który rozrósł się już na całe ciało usunęłam
***
Obudziły mnie odgłosy łamanych gałęzi i liści. Spojrzałam w górę, na zbliżającą się osobę.
Celeste?!
~Ami... Ja, ja~zaczęła się jąkać.
~Celeste, co się stało? ~wyszeptałam do przyjaciółki.
Nie otrzymałam jednak żadnej odpowiedzi.
Celeste wycelowała karabinem we mnie i ze łzami w oczach pociągnęła za spust.
Kim jest Celeste, kim? :)
Proszę, zostawcie komentarz lub gwiazdkę, które naprawdę mogą zmienić losy Ami ;)
Dzięki, że czytacie! Jesteście najlepsi! :*
CZYTASZ
Zakazany Las
FantasyAmi mieszka wraz z siostrą sama, w małym mieście otoczonym murem. Pewnego dnia postanawiają uciec z miasta. Co się stało z rodzicami Ami? Co jest za murem?